Rozmowa z Magdaleną Grochowską, nominowaną za książkę "W czasach szaleństwa" do Nagrody Literackiej Gryfia przyznawanej przez "Kurier Szczeciński"
- Bohaterowie Pani książki to pisarz Paweł Hertz, uchodźca z Rosji bolszewickiej Dymitr Fiłosofow, eseista „Kultury” Jerzy Stempowski oraz Helmuth von Moltke, niemiecki arystokrata stracony przez swoich rodaków za działalność antynazistowską. To intelektualiści, którzy zderzyli się z totalitaryzmami XX wieku. Czy mają nam do powiedzenia na temat nazizmu i komunizmu coś więcej – albo coś innego – niż politycy czy generałowie?
- Oczywiście, że tak. Nie przypominam sobie, by refleksja generałów i polityków na temat totalitaryzmów wykraczała – współcześnie, w Polsce – poza doraźne użycie ideologii do okładania nią przeciwnika politycznego.
Zderzenie, o którym Pan mówi, w praktyce wyglądało tak: Fiłosofowa ścigała krwawa ręka rewolucji. Hertz trafił do Gułagu, a jego rodzina zginęła w Zagładzie. Córki Stempowskiego przeszły Pawiak, Majdanek, Ravensbriück, on stał się tułaczem. Moltke współtworzył Krąg z Krzyżowej ze świadomością, że prędzej czy później hitlerowcy powieszą go na haku rzeźnickim. Ale istota tego, co moi bohaterowie chcą nam powiedzieć o systemach totalitarnych, nie dotyczy martyrologii.
Stempowski w mistrzowskich esejach rejestruje narodziny faszyzmu – nazizm był jego młodszym bratem. Stempowskiemu nie chodzi o sekwencję zdarzeń, choć je obserwuje i od lat dwudziestych wyczuwa w atmosferze Europy brunatny opar. Interesują go czynniki sprzyjające zarazie, podatność człowieka na toksyny. Dziś, gdy one znów krążą w powietrzu, lektura jego książek jest jak szczepionka.
Nie mniej czujnym obserwatorem był Fiłosofow. Jako współtwórca życia kulturalnego w międzywojennej Polsce miał prawo ją „recenzować” i czynił to. Jego publicystyka z lat trzydziestych to lusterko, które odbijało coraz mroczniejszy obraz: ekscesy antysemickie, pacyfikacje mniejszości narodowych, zapędy kolonizatorskie, sojusz skrajnej prawicy z Kościołem. Te przejawy zepsucia piętnował nie po to, by Polakom dokuczyć, lecz by nimi potrząsnąć. Wiedział, że zbrodnicze ideologie nie wyskakują nagle spod ziemi, tylko lęgną się w sercach i umysłach, i żłobią je zdradliwie. A potem jest już za późno.
Hertz żyjąc w PRL-u prowadził gry z systemem komunistycznym i miał swoje taktyki przetrwania jako pisarz. Ale jego tuż-powojenną, autobiograficzną – i świetną – powieść „Sedan” można dziś czytać jako studium ślepoty na totalitarne zagrożenie.
Moltke pozostawił nam fundamentalne pytanie o współodpowiedzialność za zło w świecie; powinniśmy się go nauczyć na pamięć. Na wieść o kolejnych masakrach, dokonanych przez Niemców, pisał do żony z rozpaczą: co powiem, jeśli spytają mnie: „A co ty robiłeś w tym czasie?”.
- „Historia spuszczona z łańcucha” – tak o wieku XX mówił Jerzy Stempowski. Kto i dlaczego, według Pani bohaterów, ją spuścił?
- Zeitgeist, duch czasu, powiedziałby sceptyk, mason i ateista Stempowski. Miał wizję cyklicznego robaczywienia świata, nawrotu obłędu ludzkości, jej pychy i głupoty ubranych w nowe kostiumy. W tych cyklach larwy nacjonalizmu paraliżują siły twórcze narodu, potem muchy oczyszczają kości... i tak dalej. Zmienność świata jest złudzeniem optycznym, mówił. Zapewne podpisałby się pod słynną frazą z wiersza „Unde malum” Różewicza: „Skąd się bierze zło?/ jak to skąd/ z człowieka/ zawsze z człowieka/ i tylko z człowieka”.
- Dla pozostałych – także dla „późnego” Hertza – punktem odniesienia był Bóg chrześcijan, w Jego kontekście patrzyli na procesy dziejowe. A Fiłosofow dodałby tu jeszcze rosyjskie słowo „sud’ba”, los i fatum.
- Da się wyczytać z tego, co pisali, wskazówki, co zrobić, aby koszmar totalitaryzmów już się nie powtórzył?
- Byli pesymistami. Na ich oczach Europa rozpadała się, obłaziła z demokracji, była gwałcona, pokrywała się nowym życiem i znów popadała w szaleństwo. Tracili wszystko. Mimo to uważali za swój obowiązek przenieść wartości ponad wodami potopu. Ale nie formułowali dekalogów, raczej ustanawiali standardy własnym życiem – i śmiercią, jak Moltke.
Na pozór ich „wskazania” są proste. Zachowaj dystans do rzeczywistości, krytyczny osąd, miej odwagę myślenia. Broń się przed bezwładem duchowym i intelektualnym, masz do odegrania twórczą rolę w swojej własnej, małej historii. Strzeż się zarazem pułapek zaangażowania, nie poddawaj się zbiorowym natchnieniom. Nie ufaj receptom na „nowego człowieka”, entuzjastom naprawy natury ludzkiej, prorokom świetlanej przyszłości. Zachowaj współczucie dla ofiar, naucz się współodczuwania. Bądź solidarny ze słabszym. Nie miej przekonania co do własnej niewinności. Bądź gotowy na samotność, odrzucenie, a nawet na to, że staniesz się zwierzyną łowną.
Wszystko to wyraził w genialnym skrócie Stempowski, w liście do ojca. O sobie napisał, że ma „defekt sztywnego karku”. Ta „przypadłość” chroni przed konformizmem, który – jak uważał – oliwi dyktatury i prowadzi wprost w objęcia barbarzyńców wszelkiej maści.
- Stempowski pisał Józefowi Czapskiemu o polskich pisarzach we wczesnych latach komunizmu, że „łączą przywileje z dyskretną aureolą wytwornych męczenników reżimu”, że są „nową klasą zaopatrzoną w mieszkania i samochody, nagradzaną za lojalność urlopami na Krymie, zarazem pełną obywatelskiego smutku i upozowaną na ofiary systemu”. Podziela Pani tę opinię?
- Tak i nie. Opisałam w kilku książkach postawy intelektualistów w PRL i wiem, że sądy generalizujące są niesprawiedliwe i nieuczciwe. To nie był świat czarno-biały, lecz szary, stopnie uwikłania były przeróżne, opresyjność systemu zmienna. O Iwaszkiewiczu – miłości młodego Hertza – można opowiadać jak o pisarzu dworskim, albo obrońcy autonomii Związku Literatów Polskich. Marii Dąbrowskiej, partnerce życiowej Stanisława Stempowskiego, ojca Jerzego, można wypominać udział w gremiach z Bierutem, ale trzeba pamiętać jej podpis pod Listem 34. Sygnatariusze tego i kilku innych dokumentów, pisarze, płacili wysokie ceny za obronę wolności słowa. Paweł Hertz publikował w marksistowskiej „Kuźnicy”, ale nie składał władzy daniny i nie miał potem powodów do wstydu za swoje teksty. Przykłady „szarości” i niejednoznaczności można mnożyć.
Stempowski nie byłby sobą, gdyby nie wysuwał żądła ironii. Świetnie sparafrazował pamiętne hasło „obozu demokracji ludowej”: „Profitariusze wszystkich krajów, łączcie się!”. Jego hasło jest żywe; profity to odwieczny sposób kupowania ludzi.
- Wśród Pani bohaterów nie ma kobiet. Dlaczego?
- Ależ są! Freyę von Moltke pokazałam nie tylko jako żonę Helmutha, ona ma własny, niezależny świat. Po śmierci męża niosła dalej idee Kręgu z Krzyżowej – przypomnę, że jedną z nich była idea zjednoczonej, demokratycznej Europy – ale nie poprzestała na roli wdowy, pozwoliła sobie na nowe życie. Występują w książce silne matki: Anna z domu Diagilew, prekursorka rosyjskiego feminizmu; Dorothy z domu Rhose Innes, która tchnęła w Helmutha liberalne myślenie i przewietrzyła salon pruski. Tym odważnym kobietom synowie zawdzięczają to, kim stali się w życiu. Jest wciąż obecna Maria Dąbrowska, przyjaciółka Fiłosofowa oraz Maria Czapska, jego „uczennica”. Jewgenia Hiriakowa, ważna postać polsko-rosyjskiej Warszawy. Zinaida Gippius, zakochana w Fiłosofowie poetka, której zapiski o rewolucji, a także o Polsce, wielokrotnie przywołuję. Anna Iwaszkiewiczowa, partnerka intelektualna Hertza… Nie bądźmy ahistoryczni – w tamtych czasach kobietom przysługiwał tylko drugi plan. Wydaje mi się, że w książce wydobyłam je z cienia i przywróciłam głos.
- O kim pisało się Pani najtrudniej? Kto stawiał największy opór?
- „Późny” Hertz, jak nazywam jego drugie wcielenie. Pierwsze jest wdzięczne w opisie: młodzieniec o oczach gazeli, który uwodzi Iwaszkiewicza, łamie wszelkie tabu, dandys, hedonista, kosmopolita, zanurzony w paryskich nocach, o których pisał piękne wiersze. Takiego, skrzącego się i przekornego, lubiłam. Hertz po przemianie: moralista, konserwatysta, afirmujący narodowy wariant katolicyzmu i wąski model polskości, wykluczający kulturę bez Boga, ojciec duchowy młodej prawicy. Taki... z ducha endecji... męczył mnie. Ale tajemnica tej przemiany mnie fascynowała.
- A kto najbardziej zaskoczył?
- Freya. Siła jej miłości. W listach do Helmutha, szmuglowanych do celi śmierci, kazała mu „zapomnieć” o niej i synach, żeby już nic nie wiązało go z doczesnym światem, wtedy łatwiej będzie mu umierać. Poruszył mnie heroizm tej miłości. Ich opublikowane listy chwytają za gardło.
- Miała Pani wrażenie, że czasami łapie Pani któregoś ze swoich bohaterów na pielęgnowaniu iluzji na własny temat? Ciekawym przypadkiem jest Moltke: prowadził działalność antynazistowską, za którą został zabity, a jednocześnie pracował jako ekspert w wywiadzie wojskowym przy naczelnym dowództwie Wehrmachtu...
- W tym potwornym splocie kooperacji i oporu tylko samobójstwo mogłoby mu zapewnić „czyste ręce”, ale czy takiej „niewinności” chcielibyśmy dla niego? I dla człowieka w ogóle, bo przecież życie to moralnie bardzo niehigieniczne zajęcie...? Tak, był śrubką śmiercionośnej machiny i miał tego świadomość. Wyobrażałam go sobie w okupowanej Warszawie, gdzie zatrzymał się w drodze do Puław. Płonęło getto. Wysoki, przystojny, młody Niemiec, przyciągający spojrzenia i wzbudzający zapewne strach i nienawiść w przechodniach. Nie wiedzieli tego, o czym ja wiem: na miarę swoich możliwości wkładał kije w szprychy tej machiny. A to już bardzo dużo, bo może uratował jakieś ludzkie istnienie.
Pańskie pytanie uświadomiło mi, że ja sama siebie łapię za rękę i zalecam sobie powściągliwość, gdy ogarnia mnie pokusa „wymierzenia sprawiedliwości” postaciom, które opisuję.
- Czy z kultury duchowej i intelektualnej, jaką reprezentują Pani bohaterowie, cokolwiek nam dzisiaj pozostało?
- W tych dniach, w radiowej Dwójce, znany aktor czyta przez kwadrans eseje Stempowskiego – codziennie wieczorem, już drugi tydzień. Wiem, że w Rzeszowie zastyga wtedy przy odbiorniku mój znajomy. Wiem o paru innych osobach, które słuchają. Znam kilkoro miłośników poezji Hertza. Znam profesora i młodą doktorantkę, którzy wykładają studentom Stempowskiego. To nic, że to garstka. To już jest archipelag. Wspólnota pojęć, języka i myśli. Dziś to naprawdę dużo. ©℗
Rozmawiał Alan Sasinowski