Piątek, 22 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Życie jest ciężkie

Data publikacji: 17 marca 2017 r. 19:39
Ostatnia aktualizacja: 08 listopada 2018 r. 02:45
Życie jest ciężkie
 

„Manchester by the Sea” Kennetha Loergana to w ramach dobrze znanej poetyki „Posymulujemy życie przegrańców, żeby dostać Oscara” film całkiem solidny – problem w tym, że ostatnio ta poetyka coraz bardziej mnie irytuje.

Tym razem mamy wzruszyć się Lee Chandlerem (Casey Affleck), żywym trupem o nieruchomej twarzy, który pracuje jako cieć, mieszka w suterenie, stroni od ludzi, nadużywa alkoholu, a przebłyski emocji ujawnia dopiero podczas wieczornych bójek w barze. Klasyczny nosiciel traumy. Gdy umiera jego brat, Lee wraca do rodzinnego miasteczka, aby zaopiekować się bratankiem (Lucas Hedges). Powrót na stare śmieci będzie dla niego okazją do konfrontacji z tym, co złamało mu życie i pozbawiło rodziny.

Chyba najbardziej konwencjonalne we współczesnym Hollywood są wystawne produkcje o superbohaterach. Skromne opowieści, takie jak „Manchester by the Sea”, stanowią jakby ich rewers – aby przekonać, że interesuje ich tylko zwykłe przegrane życie, ich twórcy także sięgają po zestandaryzowany zestaw środków, tylko że są to środki, jeśli można tak powiedzieć, o przeciwstawnym wektorze niż te w megahitach.

Bohaterowie filmu Loergena – zwyczajni, poszarzali, umęczeni – noszą te swoje wytarte kurtki z takim samym namaszczeniem, z jakim peleryny obnoszą superbohaterowie. Obowiązuje formuła ściśniętego gardła. Bohaterowie cierpią, ale cierpią do wewnątrz; widz ani na chwilę nie ma wątpliwości, że im mniejsza ekspresja, im bardziej kamienna twarz, tym tragiczniejsza emocja szarpie postacią. Trochę się tu mówi, ale częściej znacząco milczy, chrypi czy też mruczy. Są też obowiązkowe chwile nabrzmiałej ciszy – albowiem, moje drogie dzieci, każdy ma takie chwile, że nie pozostaje mu nic innego, jak tylko zwiesić głowę albo tępo spojrzeć przed siebie.

Tak, kpię, ale to dlatego że mam wrażenie, że to wszystko już gdzieś widziałem – i to wiele razy. Loergan to zręczny reżyser, inscenizuje kolejne sekwencje pewną ręką, z wprawą operuje półcieniami. Oto scena, w której leżący na szpitalnym łóżku brat Lee dowiaduje się, że jest ciężko chory, ale nie jest mu dane się w to wmyśleć, bo zgromadzeni wokół niego krewni zaczynają absurdalną rodzinną kłótnię. Albo inna scena: po Wielkiej Katastrofie pielęgniarze mają prawie że komiczne kłopoty z wsadzeniem do karetki noszy z żoną Lee. Tragedia miesza się z absurdem, banał rozładowuje patos. Życie jest ciężkie – tym cięższe, że żadne katharsis się nie zdarzy. No fajnie, ale z tego powodu nie poderwę się z fotela, aby bić Loerganowi brawo. Jak komuś rzeczywistość stawiła raz czy drugi opór, jak ktoś w życiu poczuł się kompletnie bezradnie, stracił kogoś bliskiego, zetknął się z  chorobą cięższą niż zapalenie oskrzeli, to wszystkie te nieapetyczne prawdy dobrze zna. Wszystkim innym pozostaje nadużywanie słowa „przejmujący”.

Casey Affleck za swoją rolę otrzymał Oscara, co oczywiście znaczy niewiele, bo, jak wiemy, Oscary to nie są najbardziej miarodajne nagrody na świecie. Uważam jednak, że z całego filmu to jego kreacja broni się najbardziej. Affleck niby snuje się po ekranie, niby nosi na głowie wielki świecący jak łuna pożaru neon z napisem „Stosuję aktorski minimalizm. Doceńcie to. Natychmiast”, ale jednocześnie wydaje się w tym wszystkim – w spętaniu samego siebie, w nieustającej pokucie – wiarygodny. Affleck już w kryminale „Gdzie jesteś, Amando?” pozytywnie zaskoczył, od tamtego czasu zwracam na niego baczną uwagę. Daleko mu do bezlitosnej charyzmy, dzięki której taki Tom Hardy przytłacza wszystko dookoła samą swoją obecnością, ale jest w młodszym z braci Afflecków jakiś nieoczywisty magnetyzm, coś intrygująco przyczajonego. Czekam na to, co aktor pokaże w innych stylistykach. ©℗

Alan SASINOWSKI

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

ion
2017-03-18 06:41:14
dzisiaj kino przypomina chinski gadzet np do ,mycia podłogi.jest praktyczny łatwy do konsumcji niedrogi i powszechny.Ale ale,czyz nie przypomina to ewolucji samochodu,.wielka marka przeniosła produkcje do Chin i produkuje mercedesa dla ubogich.symbol czasu.Kiedy zobacze nazwisko pana redaktora to od jego tekstu rozpoczne czytanie ,jakiś tajemnym sposobem wyrosło ostre pioro,a kultura tak dobra ze ci z Wersalu moga przysyłac swoich na praktyki.

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA