W Szczecinie w Książnicy Pomorskiej trwa właśnie Festiwal Czytania "Odkrywcy Wyobraźni". W sobotę jego gościem była m.in. Grażyna Barszczewska. Aktorka opowiadała o książce opowiadającej o niej samej - pt. Amantka z pieprzem. Jak zdradziła, tytuł nawiązuje do tego, jak nazwał ją Jan Rybkowski.
- Miałam wątpliwości czy chcę grać Ninę w "Karierze Nikodema Dyzmy". Ta bohaterka była bowiem zwiewną i eteryczną amantką, a ja się czułam aktorką charakterystyczną i miałam apetyt na rolę niejednoznaczne, niepokorne i drapieżne. Amantki mnie nie interesowały - wspominała. - Wtedy Jan Rybkowski powiedział mi, że jestem przecież amantką z pieprzem. Jak się potem okazało Nina dała mi sporą popularność. A Romek Wilhelmi mówił do mnie: "Rebe (bo tak do mnie mówił). Rebe, jak długo będzie żył Dyzma, to my też będziemy żyli". Nie pomylił się, bo ten film ciągle jest pokazywany w różnych stacjach.
Grażyna Barszczewska opowiadała, iż nigdy nie marzyła o tym, by zostać aktorką.
- To był pomysł mojej polonistki, dlatego zdałam do szkoły aktorskiej i dostałam się za pierwszym razem - wspominała. - Na egzaminie wstępnym musiałam wyglądać nieco dziwnie, kiedy recytowałam Majakowskiego ubrana w granatową spódniczkę i białą bluzkę oraz uczesana w warkocze. Potem na drugim roku dostałam stypendium naukowe, a na czwartym grałam w "Czajce" Czechowa.
Aktorka wspominała też współpracę w filmie z Robinem Williamsem i Alanem Arkinem.
- Takie role i spotkania ze wspaniałymi aktorami są jak uśmiechy dużego ekranu - dodała.
Ze spotkania z autorem biografii Romana Wilhelmiego, Marcinem Rychcikiem oraz przyjaciółką wspomnianego nieżyjącego aktora, Grażyną Barszczewską, można się było dowiedzieć sporo ciekawostek z historii polskiego teatru i kina.
- Wilhelmi wahał się czy przyjąć rolę Dyzmy w 'Karierze Nikodema Dyzmy". Bał się, że podzieli los Janusza Gajosa, który przez wiele lat nie mógł się uwolnić od roli Janka Kosa z "Czterech pancernych" - opowiadał wspomniany autor książki. - Podobno zdecydował się na rolę Dyzmy, kiedy usłyszał, że brany jest do niej pod uwagę też Jerzy Stuhr.
- Tak było. Pamiętam tamte rozmowy z reżyserem - dodała G. Barszczewska. - Romek wahał się wtedy też z przyczyn finansowych. On był raczej tym, któremu pieniądze nie śmierdziały. A w tym czasie, w którym miał grać Dyzmę, mógł też wystąpić w bułgarskim filmie za dobre pieniądze.
Biograf zdradził również, że Wilhelmi inspirował się, tworząc postać Fornalskiego w filmie "Zakręte rewiry", Marlonem Brando. A dokładniej granej przez amerykańskiego aktora roli Ojca Chrzestnego.
- Wilhelmi miał kompleks łysinki, a mimo to w "Zaklętych rewirach" zdecydował się na zaczeskę, jak u Brando. Bo Brando był jedynym guru aktorskim dla Wilhelmiego - opowiadał M. Rychcik.
Według G. Barszczewskiej, Wilhelmi lubił błyszczeć na scenie i być najlepszym. Cierpiał, kiedy inny artysta zachwycał publiczność.
- Kiedy zagraliśmy razem w spektaklu "Dwoje na huśtawce", po zejściu ze sceny w kulisy, Romek powiedział mi z jednocześnie zachwytem i zazdrością: "Grażyna, ty chu..!".
Zdaje się, że dzięki sobotniej interpretacji Wojciecha Pszoniaka ("Aktor zawsze gra, nigdy nie czyta" - podkreślał aktor) opowiadań Jerzego Szaniawskiego z tomu "Profesor Tutka", ta książka zyska wielu nowych czytelników. A ci, którzy ją czytali przed laty, choćby w liceum, wrócą do niej ponownie. Publiczność z zachwytem wysłuchała opowieści z życia fikcyjnej postaci literackiej w mistrzowskiej interpretacji Pszoniaka. Jakaż to była przyjemność zanurzyć się w świat tych nieco zapomnianych i lekko "przykurzonych" opowiadań!
W. Pszoniak opowiedział też o swoich preferencjach literackich:
- W dzieciństwie moją ukochaną książką była "O szczęśliwym chłopcu" Bobińskiej. Głównym bohaterem był tam syn leśnika. Marzyłem wtedy, że sam żyję w takim sielskim miejscu - wspominał aktor. - Zresztą, teraz też chciałbym być tym chłopcem. A w ostatnim czasie przeczytałem dwie niezwykłe pozycje. Pierwsza to "Ucieczka z raju" o Tołstoju. Drugą czytałem, kiedy byłem w szpitalu, bo w szpitalu czyta się najlepiej. To była autobiografia Charliego Chaplina. Czytałem ją po raz drugi i po raz drugi wszedłem w życie tego wspaniałego aktora. To niezwykłe, że ten człowiek, mimo iż spotykał się z najważniejszymi ludźmi świata i uwielbiały go miliony widzów, pozostał sobą do końca życia, pieniądze nie przewróciły mu w głowie, łatwo się wzruszał i przyznawał się do tego, iż często płacze z emocji.
Katarzyna Figura przeczytała, licznie zgromadzonym słuchaczom (przyszło tak wiele osób, że dla wszystkich zabrakło miejsc siedzących), opowiadanie Olgi Tokarczuk pt. "Żurek". Na podstawie tego utworu kilkanaście lat temu Ryszard Brylski wyreżyserował film. Jedną z głównych ról zagrała wtedy K. Figura (drugą - Natalia Rybicka). Aktorka wcieliła się tam w postać Haliny, która w przeddzień Wigilii poszukuje, pośród okolicznych znanych sobie mężczyzn, ojca dziecka swojej nastoletniej córki.
- Było mi bardzo trudno zagrać Halinę, kobietę zmagającą się z sytuacją, jaka na nią spadła i ze wstydem, jaki przyszło jej znieść. Te dwie kobiety - matka i nastoletnie dziecko w ciele kobiety - znalazły się na marginesie życia, niepotrzebne nikomu - wspominała aktorka. - Byłam wtedy rozdarta wewnętrznie, ponieważ prywatnie zostałam właśnie mamą drugiej córki Koko (która teraz ma siedemnaście lat). Może nie byłam młodą mamą, bo miałam czterdzieści lat, ale byłam bardzo szczęśliwą mamą. A w filmie miałam zagrać zdesperowaną matkę nastolatki. Nie jest niczym szczególnym, że grając w filmach, musimy oddzielać życie prywatne od zawodowego. I zwykle nam, aktorom, to się udaje. Ale w przypadku "Żurku" było to dla mnie wyjątkowo trudne. Polecam Państwu ten film, jeśli ktoś jeszcze nie widział. Podstawą oczywiście była znakomita literatura, równie świetny scenariusz i niezwykłe postaci, jakie tam zagraliśmy.
W sobotę na festiwalu zaprezentowała się też Dominika Ostałowska, która przeczytała „Krótką wymianę ognia” Zyty Rudzkiej. Spotkanie z Piotrem Czerkawskim, autorem książki „Drżące kadry. Rozmowy o życiu filmowym w PRL-u”, prowadził Michał Ogórek. Wojciech Pszoniak czytał natomiast fragmenty „Profesora Tutki” Jerzego Szaniawskiego.
(MON)
Fot. Dariusz Gorajski