Rozmowa z Dariuszem Mikułą, szefem szczecińskiego Teatru Kana
- Wróciliście z festiwalu teatralnego w Stanach Zjednoczonych, w którym pokazaliście spektakl o macierzyństwie, skonstruowany na podstawie tekstów z internetowych blogów. Jaki był odbiór?
- Nie spodziewaliśmy się, że będzie aż tak dobry. To nas naprawdę przyjemnie zaskoczyło, bo mieliśmy sporo budujących reakcji zwrotnych.
- Reakcji zwrotnych?
- Tak nazywam reakcje widzów, którzy odczuwali potrzebę podzielenia się z nami swoimi wrażeniami po obejrzeniu spektaklu. Jedna z dziewczyn wychodząc z widowni od razu zadzwoniła do swojej mamy i powiedziała, że bardzo ją kocha. A potem powiedziała nam, że to, co pokazaliśmy otworzyło jej oczy na macierzyństwo, na rzeczy których do tej pory nie wiedziała. Bardzo ucieszył nas także student, mieszkaniec... Ugandy, który powiedział nam, że kobiety w jego kraju przeżywają podobne problemy i to, co zobaczył w spektaklu na pewno byłoby świetnie zrozumiane w jego kraju. To po raz kolejny uświadomiło nam, że temat macierzyństwa jest bardzo uniwersalny, i że może być zrozumiały pod każdą szerokością geograficzną.
- Otrzymaliście podobno wyjątkowo gromkie brawa.
- To prawda, były gromkie i to było bardzo miłe, ale muszę też uczciwie powiedzieć, że sala była raczej niewielka, ale nie ukrywam, że i w Kanie przydałaby się taka. Bo była wyższa, szersza i dłuższa o parę metrów o naszej i dawała większe możliwości techniczne.
- Spektakl niesie ze sobą uniwersalne treści, ale są w nim także polskie smaczki, które zrozumie tylko nasza publiczność.
- Rzeczywiście, są w nim takie nasze, polskie niuanse. Jest choćby takie zawołanie w trakcie przedstawienia, które dotyczy becikowego. Brzmi ono dosłownie tak: „poleciałam na tysiaka”. Wiem, że tego w innym kraju raczej nikt nie zrozumie. Ale to jest tylko niewielki niuans, który nie ma większego wpływu na główną narrację w spektaklu.
- Nosi on tytuł „Matka” i już stał się jednym z najważniejszych dokonań Kany w ostatnich latach. Zbiera świetne recenzje, widzowie żywo reagują, ale najważniejsze są chyba te reakcje zwrotne...
- Dla twórców i aktorów spektaklu są niezwykle cenne, chyba nawet najważniejsze. Po to się robi takie przedstawienia, żeby były właśnie zwrotne reakcje. Jak ich nie ma, to chyba nie jest dobrze.
- Na Międzynarodowy Festiwal Teatralny „Revolutions”, który odbywa się w uniwersyteckim mieście Albuquergue w USA, w stanie Nowy Meksyk zostaliście zaproszeni już po raz drugi. To wyróżnienie?
- Tak to zaproszenie odebraliśmy. Bo ten festiwal ma swoją renomę i tradycję, a do udziału w nim zapraszane są najciekawsze teatry z Europy. „Matkę” zagraliśmy po polsku, ale treść spektaklu była zrozumiała dzięki napisom w języku angielskim. Poprowadziliśmy w Albuquergue także warsztaty dla studentów miejscowego uniwersytetu, który jest jednym z organizatorów festiwalu.
- Dziękuję za rozmowę.
Marek OSAJDA
Fot. Robert Wojciechowski