Sobota, 02 sierpnia 2025 r. 
REKLAMA

Raper Łona zadedebiutował jako reżyser. „Ten film powstał w szczecińskich głowach”

Data publikacji: 02 sierpnia 2025 r. 13:54
Ostatnia aktualizacja: 02 sierpnia 2025 r. 13:54
Raper Łona zadedebiutował jako reżyser. „Ten film powstał w szczecińskich głowach”
Fot. PAP/Albert Zawada  

Robiąc ten film, przekonałem się, jak bardzo to jest zbiorowe dzieło. To może żadne odkrycie, ale dla mnie jednak coś nowego. Dotychczas pracowałem w takich obszarach, gdzie więcej zależy ode mnie, a tekst to już w ogóle w całości – powiedział PAP Life Adam „Łona” Zieliński, pochodzący ze Szczecina raper, który właśnie zadebiutował jako reżyser. Spod jego ręki wyszedł film krótkometrażowy „Poniedziałek: Paprotka”.

PAP Life: Jesteś raperem, autorem tekstów, producentem muzycznym, prawnikiem, specjalistą od prawa autorskiego. A niedawno zadebiutowałeś jako reżyser. Na Festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu miał premierę twój film krótkometrażowy „Poniedziałek: Paprotka”. Co cię skłoniło, żeby zająć się reżyserią?

Adam „Łona” Zieliński: Na początku wyjaśnię - nie jestem producentem muzycznym. Więc chociaż o tyle obetnijmy tę długą litanię zajęć, żeby nie wychodziło, że rzucam się na wszystko. Tym niemniej - wyreżyserowałem ten film i miałem dosyć mocny udział w jego powstawaniu. Nie jest to coś, co się zrodziło wczoraj. Ten obraz jest rezultatem długiego procesu, który z moim przyjacielem Adamem Barwińskim rozpoczęliśmy w 2016 roku, czyli dziewięć lat temu. My po prostu bardzo dużo czasu spędzaliśmy na zupełnie niezobowiązujących, beztroskich, ale szalenie kreatywnych rozmowach. Mógłbym długo mówić o całym pomyśle, który w zamierzeniu miał być portretem ludzi w naszym wieku, złapanych tu i teraz, w tej rzeczywistości i w tym konkretnym mieście, czyli w Szczecinie.

PAP Life: Myśleliście o fabule?

A.Z.: Myśleliśmy o antologii siedmiu fabularnych miniaturek, z których każda miała być równocześnie zamkniętą opowieścią. Na razie udało się to w jednej siódmej, ale nie zniechęcamy się jeszcze.

PAP Life: Bohaterem tej miniaturki jest prawnik, który w samochodzie odbiera telefon od klienta, wchodząc w sam środek sporu między dwoma drobnymi przedsiębiorcami. Sprawa z pozoru wydaje się błaha, ale konflikt zaczyna gwałtownie rosnąć. Jesteś znany jako raper Łona, ale cały czas praktykujesz jako prawnik. Czy historia, którą pokazujesz w filmie, wydarzyła się naprawdę?

A.Z.: I tak, i nie, bo fabuła tego shorta jest patchworkiem posklejanym z różnych prawniczych opowieści, które przytrafiły się i mnie, i moim znajomym prawnikom. Ta praca potrafi być bardzo ciekawa - klienci przychodzą z różnymi problemami, często też towarzyszą temu wielkie emocje. Nierzadko zresztą od tego jesteśmy - żeby studzić cudze namiętności. A w ogóle czasami dużo ważniejsze okazuje się to, żebym klienta wysłuchał, niż mu pomógł.

PAP Life: Co prawda bohater filmu chce załagodzić konflikt, ale cały czas liczy, ile na tym zarobi. Nie sądzisz, że utrwalasz stereotyp mecenasa, dla którego ważna jest tylko kasa?

A.Z.: Chwileczkę, nie tylko kasa, on chce przecież zarobić przy okazji - to mu się zrazu jawi jako sytuacja win-win (wszystkie strony odnoszą korzyści – red.). Poza tym, walczą w nim dwie natury: jedna o buchalteryjnym zacięciu, która ma Excela w głowie, a druga - z krwi i kości, która ma własne emocje. Ten ludzki rys jest dla mnie szalenie ważny.

PAP Life: Cały film rozgrywa się podczas jazdy samochodem. Przypomina mi trochę „Dzikie historie”. To świadoma inspiracja?

A.Z.: W „Paprotce” można odnaleźć nie tylko ślady „Dzikich historii” Damiána Szifróna, ale też - przy zachowaniu wszystkich proporcji - „Pojedynku na szosie” Spielberga albo filmu „Locke” z Tomem Hardym. Jestem tego świadom, nawet niespecjalnie się wstydzę tych asocjacji. Może pewnym niewielkim novum jest zszycie tego jurystyczną nicią, całe to prawnicze kino drogi.

PAP Life: Akcja „Paprotki” dzieje się na szczecińskich ulicach. Oglądamy miasto z okien samochodu, którym jedzie bohater. Szczecin to twoje rodzinne miasto, w którym cały czas mieszkasz, tworzysz. To fajne miejsce do życia?

A.Z.: Fajne. Moje przywiązanie do Szczecina jest oczywiste, tutaj się urodziłem, moja mama też się tu urodziła, dziadek - Teodor Dziabas, przyjechał tu w ‘45. W Szczecinie skończyłem studia, aplikację, tutaj pracuję na co dzień - i w „cywilnym” zawodzie i w twórczym. I na obu tych polach jest to możliwe, chociaż Szczecin nie jest najłatwiejszym miejscem do życia. To miasto ma swoje problemy - choćby to, że prawdopodobnie więcej niż połowa znajomych z mojego pokolenia wyjechała gdzieś w Polskę albo za granicę. Ale to wspaniałe i bardzo inspirujące miejsce.

PAP Life: Ty nigdy nie chciałeś stamtąd wyjechać?

A.Z.: Nigdy na stałe. Bardzo lubię jeździć po Polsce, w naszym interiorze jestem parę razy w miesiącu. Na niektóre miasta zwykle patrzyłem z zazdrością. Taki Wrocław na przykład - zawsze był trochę podobny do Szczecina, ale przez wiele lat patrzyłem na niego jak na brata, któremu się bardziej w życiu udało. Teraz Szczecin stoi przed szansą na to, żeby nadrobić zaległości. Niestety prawda jest też taka, że zawsze ci, którzy przyjeżdżają do naszego miasta, robią to z jakiejś przyczyny. To nie jest miejsce, do którego wpada się przypadkiem. I mamy kłopot z tym, żeby przyciągać kreatywne osoby - to się wprawdzie dzieje, ale w zbyt małej skali. Mimo że Szczecin jest porywający i warto to pokazywać na ekranie, mamy deficyt obrazów filmowych miasta. Chlubnym wyjątkiem jest „Odwilż” (serial HBO Max, który miał premierę w 2022 r. – red.). Rzecz wprawdzie mocno gatunkowa, ale ze świetnymi zdjęciami. Szczecin jest tam intrygująco groźny i po skandynawsku noirowy. No, ale po stronie minusów twórców „Odwilży” należałoby zapisać to, z jaką dezynwolturą podchodzą do miejskiej topografii. Zwłaszcza w pierwszej serii prawie nic się nie zgadza. W „Paprotce” zrobiliśmy odwrotnie, pieczołowicie oddając geograficzne niuanse drogi bohatera, on jedzie trasą, z którą każdy szczecinianin może się utożsamić. Bo rzeczywiście mamy malownicze ronda w śródmieściu.

PAP Life: Nie dziwię się, że zostałeś honorowanym ambasadorem Szczecina. Naprawdę jesteś lokalnym patriotą.

A.Z.: No ba. Zwłaszcza, gdy widzę to, czego nie widać z zewnątrz, na przykład środowisko wspaniałych, twórczych ludzi, z którymi mam szczęście się spotykać. Oficjalna premiera „Paprotki” odbędzie się w szczecińskim kinie, ale drugą jej część - mniej oficjalną, planujemy zrobić we Freedom Gallery. To jest takie offowe miejsce, które gromadzi m.in. twórców ze świata malarstwa i street artu, z naciskiem na graffiti. Szczecin ma potężny wkład w historię polskiego graffiti. „Paprotka” powstała w szczecińskich głowach i jest zrobiona niemal w całości szczecińskimi rękami. Dawida Dziarkowskiego, który gra mecenasa, poznałem w ten sposób, że zobaczyłem jego konto na Instagramie. Pomyślałem, że byłby dobry w tej roli, a potem dowiedziałem się, że Dawid pochodzi ze Szczecina i skończył V LO, które ja też skończyłem, więc właściwie sprawa była już postanowiona.

PAP Life: Czego nauczyłeś się, robiąc ten film?

A.Z.: Przekonałem się, jak bardzo zbiorowe jest to dzieło. To może żadne odkrycie, ale dla mnie jednak nowość. Dotychczas pracowałem w takich obszarach, gdzie więcej zależy ode mnie, a tekst to już w ogóle w całości. W filmie jest inaczej. Miałem dużo szczęścia, bo pracowałem z Michałem Bączyńskim, Piotrem Gołdychem i Eweliną Marcinkowską ze studia Kinomotiv, którzy naprawdę wiedzieli, co robić - i od strony zdjęć, i w kwestach produkcyjnych. Dawid Dziarkowski to nie tylko świetny aktor, on jest przy tym piekielnie inteligentny i ta jego cecha bardzo mi pomogła. Dalej, ten film wygląda tak, jak wygląda, dzięki temu, że trafił pod troskliwe ręce Nikodema Chabiora, który w montażu wykręcił z tego materiału absolutne maksimum. W ogóle miałem szczęście do ludzi przy tym projekcie. Z powodzeniem mogę mówić, że byłem najsłabszym ogniwem w tym łańcuchu.

PAP Life: Niedawno Łukasz „L.U.C.” Rostkowski, powiedział, że kończy z rapem i skupia się na komponowaniu muzyki filmowej. L.U.C. jest twoim rówieśnikiem i uważa, że jest już za stary na rapowanie, bo młode pokolenia ma swój język. Też czasem myślisz, że jesteś za stary na robienie rapu?

A.Z.: Myślę, że jestem dość młody i na wszystkie możliwe aktywności jestem w stosownym wieku. Jeżeli chodzi o rap, to uprzejmie przypominam, że właściwie trudno o jakieś wzorce, bo i sam hip-hop jest ledwie pięćdziesięcioletnim zjawiskiem. Jeżeli za wzór seniora wskażemy Snoop Dogga, to daj Boże, żebyśmy wszyscy byli takimi wesołymi emerytami. Na pewno w kinie jest coś, czego nie ma w rapie. Czy to znaczy, że rezygnuję z piosenki jako gatunku? Albo więcej, czy to znaczy, że szukam nowego odbiorcy? Nie, gdyż mój odbiorca jest bardzo precyzyjnie określony. On ma 43 lata, mieszka w średniej wielkości ośrodku miejskim, ma „normalne” zajęcie, ale nie stroni od twórczych aktywności. I nazywa się Adam Zieliński. Bo to ja jestem swoim najważniejszym odbiorcą i moja opinia interesuje mnie najbardziej. I to wcale nie jest egoizm, bardziej konieczność - robię tylko takie rzeczy, których mi brakuje. Altman powiedział kiedyś, że nigdy w życiu nie widział dobrego filmu, najwyżej pół. Nie sięgam po Altmana, żeby się porównywać. Chodzi o to, że nikt nie jest w stanie zrobić filmu tak, jak ty chcesz, takiego, żeby trafił do ciebie. I tak samo jest z piosenką, czy właściwie z każdy utworem. Całe to szukanie po omacku czegoś, co odpowiada tej jednej osobie na świecie - tobie, to leży moim zdaniem u podstaw twórczości.

PAP Life: Twoja ostatnia płyta „Taxi” wyszła pod koniec 2023 roku, dostałeś za nią sporo nagród. Co dalej z twoją karierą rapera?

A.Z.: Wszystko w porządku. Pracuję nad nowymi rzeczami. Nic więcej nie powiem, bo projekty bardzo lubią powstawać w ciszy.

PAP Life: Dużo koncertujesz?

A.Z.: Sporo. I to w różnych miejscach: w klubach, na festiwalach, w ośrodkach kultury. Mam spory materiał porównawczy.

PAP Life: Twoja kariera raperska zaczęła się 25 lat temu. Prawnikiem jesteś trochę krócej, ale też już długo. Czy muzyka i prawo zajmują dwie różne przestrzenie w twoim życiu, czy w jakiś sposób się przenikają?

A.Z.: Staram się dbać o separację. To przeskakiwanie między jednym światem a drugim wymaga pewnej gimnastyki. Ale już przywykłem i właściwie nie pamiętam innego stanu rzeczy. Nigdy nie chciałem z niczego zrezygnować. Oba światy – i ten prawniczy, i rapowy bardzo mi się podobają.

PAP Life: Może funkcjonowanie w dwóch tak różnych światach pomaga ci zachować równowagę?

A.Z.: Na pewno coś w tym jest, bo jedna rzeczywistość jest panaceum na drugą. Kiedy świata prawniczego jest za dużo, to mogę wyjechać z moimi mordeczkami na koncert i tam znajduję wytchnienie. A z kolei, kiedy człowiek zagra koncert i jest pod wpływem bardzo silnych endorfin - to normalna „cywilna” robota jest zbawienna dla psychiki. I chociaż na co dzień to nie jest najłatwiejsze do pogodzenia, bo czasem kończę robotę gdzieś po backstage'ach przed soundcheckiem, to na nic bym tego nie zamienił. (PAP Life)

Logo PAP Copyright

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA