Poniedziałek, 23 grudnia 2024 r. 
REKLAMA

Próba ognia

Data publikacji: 16 września 2016 r. 22:14
Ostatnia aktualizacja: 08 listopada 2018 r. 02:43
Próba ognia
 

Rozmowa z dr Wojciechem Lizakiem, właścicielem Domu Aukcyjnego „Wu-eL”

– W 1976 roku wstąpił pan do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Po co?
– Pewnie dla kariery. Chociaż sam przed sobą próbuję się usprawiedliwić. Pochodzę z Ostrowa Wielkopolskiego, gdzie jak pierwszy sekretarz z księdzem kanonikiem coś ustalili, to to było nie do ruszenia. Panowało przekonanie, że komunizm potrwa długo i że jeżeli chce się coś zrobić, to trzeba działać w partii. Mój ojciec i dziadek to była przedwojenna tradycja PPS-u. Z kolei do dziadków po kądzieli, bogatych ludzi na kilkudziesięciu hektarach, przychodzili po prośbie bezdomni. Zimą, żeby nie zamarzli, kładli ich w stajniach, w żłobach. Oni czynili dobrze, a dla mnie wstrząs. Endecy pełną gębą. Także pragmatyzm wielkopolski połączył się lewicowością po ojcu. Wstąpiłem do partii. Odpokutowałem za to mocno. Poniekąd się wstydzę, ale jako jeden z nielicznych w Szczecinie publicznie przyznaję się do tego, że byłem w partii.

– Potem przyszedł rok 1980…
– Przedtem powstały ośrodki pracy politycznej. Tworzyli je skromniutko kontestujący system studenci z ZSP i młodzi pracownicy naukowi, członkowie partii. Jak potem zakładaliśmy struktury poziome, to było jakieś zaplecze – maszyna do drukowania, chętni ludzie. Pisałem o różnych modelach socjalizmu. Stworzyliśmy w Szczecinie struktury poziome, naprawdę bardzo silne.

– Czyli postanowiliście zreformować system od środka. Nie było to naiwne?
– Było naiwne! Teraz to widzę. Ale proszę pamiętać – była w Szczecinie inteligencja opozycyjna, jak Michał Paziewski, Jan Tarnowski, Przemek Fenrych, byli późniejsi senatorowie – Mieczysław Ustasiak, Edmund Bilicki, był Studencki Komitet Solidarności, natomiast generalnie inteligencja szczecińska, i ta stara, i nowego chowu, była partyjna. Jako struktury poziome stanowiliśmy bardzo poręczny instrument do tego, żeby ta inteligencja mogła wyrazić swój sprzeciw wobec dotychczasowego systemu. My, młodzi ludzie przed obronami doktoratów, dodatkowo zrewoltowaliśmy uczelnię, na której pracowaliśmy – Politechnikę Szczecińską.

– Próbuje pan powiedzieć, że młodzi inteligenci w partii o niczym innym nie marzyli, tylko o tym, żeby sprzeciwić się partii. Bardzo to… romantyczne.
– Jednak tak było. Dojrzeli. Oczywiście nie wszyscy, ale duża część – Władysław Daniszewski, Jacek Kamiński, Mieczysław Kaczanowski, Anna Więckowska-Machay, kupa ludzi, która miała dość. Partyjni dziennikarze przecież.

– Jak reagowała „Solidarność”?
– Wspierała nas. Byłem już wtedy współpracownikiem solidarnościowego pisma „Kwadrat”. Koniecznie trzeba wspomnieć nazwiska Artura Freya, Jasia Tarnowskiego i Jurka Zimowskiego, ludzi „Solidarności”, którzy przeforsowali opcję, żeby nas, partyjnych buntowników, wesprzeć.

– Kiedy nastąpiła konfrontacja z aparatem partyjnym?
– Gdy się zbliżał IX Zjazd PZPR-u w lipcu 1981 roku. Próbowaliśmy zorganizować własną frakcję, żeby się tam dostać. Zostaliśmy wycięci. Zamiast odpuścić, napisałem razem z innymi taką broszurę „Skład osobowy KC PZPR między VIII a IX Zjazdem Partii”, gdzie daliśmy noty biograficzne, obliczone na to, że partia zechce oczyścić się z ludzi aparatu. Pojechałem z tym do Warszawy sam. Podczas zjazdu z rekomendacji Stefana Bratkowskiego na salę wrzucali to dziennikarze. Oczywiście żadne oczyszczenie nie nastąpiło. Po zjeździe stwierdziliśmy, że to bez sensu, powstała idea Przymierza Społecznego „Odrodzenie”. Napisałem deklarację programową – wbrew temu, co twierdzi Danuta Kaczanowska, że tylko ją podpisałem.

– Czym było „Odrodzenie”?
– Chodziło o „Odrodzenie” razem z „Solidarnością” ruchu lewicowego. A Porozumienie Społeczne, bo wystarczy dodać jeszcze „P” z przodu i jest PPS. Chcieliśmy rozbić partię i wyprowadzić z niej część, którą dzisiaj nazwalibyśmy demokratyczną. Oczyszczaliśmy się w ten sposób. Dla nas to była próba ognia. Chcieliśmy, żeby wszystko, co było nas w złe, zostało spalone.

– I co na to władza?
– Wpadła we wściekłość. Oto w tym odrętwiałym Szczecinie mieli problem nie tylko z „Solidarnością”, ale i z tym, że część partii się zbuntowała. Zbuntowała się część środowiska akademickiego. Chociaż nie komitet partyjny Wyższej Szkoły Pedagogicznej. To była wyjątkowo czerwona instytucja… W każdym razie władza zaczęła zbieranie papierów na nas. Agentów było sporo – i w strukturach poziomych, i w „Odrodzeniu”. Zamontowali mi podsłuch, dorobili klucze do mojego mieszkania – są na to dokumenty w IPN-ie. Powiem to wprost: władza znienawidziła mnie za inspirację intelektualną. Oczywiście wszystko ciągnęło wiele osób, ale najwięcej to ja pisałem i wydawałem teksty, spinałem to w jedną ideologiczną całość. Po 13 XII 1981 r. najpierw zawiesili mnie w prawach pracownika politechniki, potem wyrzucili. Innych zresztą też.

– Jak pan sobie poradził?
– No tak, wtedy miałem trójkę synów, za chwilę czterech. Pochodzę z dobrego domu, w którym rozmawiało się o sztuce i coś tam się kolekcjonowało. Zacząłem więc nielegalnie handlować sztuką. Przed wyrzuceniem z pracy zarabiałem 18 marek. A handlując, potrafiłem zarobić na jednej transakcji kilka razy więcej. Władza mogła mnie więc w d… pocałować. Do pracy wróciłem dopiero w 1986 r. Także dlatego nigdy nie robiłem z siebie żadnego bohatera.

– A potem Szczecin uznał pana za agenta bezpieki…
– Nie potem, tylko natychmiast. Esbecy zarekwirowali zeszyt, w którym notowałem informacje na temat moich transakcji i uznali, że mają kompromaty, którymi mogą mnie szantażować. Zaproponowali mi współpracę, a ja oczywiście odmówiłem. To było po zatrzymaniu mnie latem 1982 roku na 48 godzin. Janusz Szaban i Andrzej Witkowski zostali internowani. A mnie wypuścili. I to wystarczyło, żeby pojawiły się podejrzenia. A potem została przez esbecję wymyślona specjalna gra operacyjna, uruchomiono agenturę, przyklejono mi łatkę donosiciela. Mszcząc się na mnie, ale i odwracając uwagę od prawdziwych donosicieli i innych operacji. Odsunąłem się od dotychczasowej działalności. Zrozumiałem, że jakakolwiek wpadka będzie szła na moje konto. Sporo ludzi się ode mnie odsunęło. Także ci, którzy sami byli wcześniej zaplątani w donoszenie. Jednym z nielicznych, który nie dał wiary tym plotkom, był m. in. Jasiu Tarnowski i Artur Frey. Nie mogę zapomnieć mojej ekskoleżanki ze studiów w Poznaniu Kai Sz. Przyszła, ja jeszcze śmierdziałem aresztem. Smród niewyobrażalny. Gadaliśmy co i jak. Ona ruszyła w miasto, a ja do wanny. W Instytucie Matematyki wszyscy jej uwierzyli. Za chwilę konspira na politechnice. Zostałem spalony. Onegdaj dawałem teksty Markowi Tałasiewiczowi. Drukował je w podziemiu razem z Kaczanowskimi.

– Wyizolowano pana?
– Tak. Towarzystwo, które twierdziło, że jestem agentem, było przepotężne – posądzali mnie tacy ludzie, jak Marek Tałasiewicz, Władysław Lisewski, Jan Otto, Kaczanowscy. Czułem się osaczony nie tylko przez esbecję, ale i przez swoich dawnych sojuszników, czasami przyjaciół. Dla trzydziestoparoletniego człowieka to był dramat. I nic nie mogłem zrobić! Co najwyżej strzelić sobie w łeb. Naprawdę, miałem wtedy myśli samobójcze. To, że teraz nic mnie nie obchodzi, co o mnie mówią ludzie – gdy posądzają mnie o bycie faszystą czy endekiem – bierze się właśnie z tamtych doświadczeń, gdy mówiono o mnie dużo gorsze rzeczy. Wtedy zacząłem rozumieć, że jeśli coś mogę robić, to poza Szczecinem. I że ci w Szczecinie nie mogą tego wiedzieć, bo jak D. Kaczanowska dowie się, że ktoś mi pomaga, to chwyci za telefon i zacznie wydzwaniać do niego z pytaniem, dlaczego pomaga agentowi. W Rybokartach chciałem otworzyć dom aukcyjny. Wszedłem w spółkę z samorządem. Pamiętam, jak Danuta Kaczanowska jeździła z Markiem Tałasiewiczem do Gryfic specjalnie po to, żeby przeszkodzić „agentowi” i zablokować to przedsięwzięcie.

– Jak panu poszło poza Szczecinem?
– Miałem już wyrobioną pewną renomę – przedrukowaną w podziemiu poza Szczecinem książką o Węgrzech w 1956 roku i pionierską o Polakach w Związku Radzieckim. W 1986 roku obroniłem doktorat na temat stalinizmu w Polsce. Został dobrze przyjęty. Marcin Król w ResPublice wydrukował moje teksty – rozdziały tego doktoratu. Jak wyszły te teksty, to reakcja ludzi w Szczecinie była dzika. A prawdziwy szok nastąpił, gdy dostałem nagrodę im. Adolfa Bocheńskiego – najbardziej prestiżową opozycyjną nagrodę. Współlaureatem był wtedy Stefan Kisielewski! Podjąłem współpracę z „Tygodnikiem Powszechnym”. W Szczecinie wywołało to kolejny szok: gdzie oni publikują tego agenta! Nawiasem mówiąc, z akt IPN-u wynika, że esbecja śledziła mnie do 1990 roku.

– W latach 90. karta się odwróciła – dostał się pan do Rady Miasta, zakładał pan TV Morze, Radio AS.
– Nie. Wszystko, co udało mi się zrobić, osiągnąłem sam. Wbrew innym i im na złość. Dalej mówiono, że jestem agentem. Usłyszałem to wprost od Marka Koćmiela, kiedy byłem radnym. Nie chciało mi się już tam więcej pokazywać. Ponoć ubecy pomogli mi zakładać radio i telewizję.

– Był pan gwiazdą! Pana teksty publikowała „Gazeta Wyborcza”.
– Ależ oni wzięli mnie dlatego, że uznali, że mają swojego szczecińskiego Maleszkę! Wtedy zacząłem się zastanawiać nad Szczecinem, nad jego genetyczną skazą. W tym mieście dominuje jednak stadne myślenie.

– Coś się jednak zmieniło…
– Ważnym sygnałem było dla mnie to, że znalazłem się w encyklopedii opozycji. Też duże zaskoczenie w Szczecinie. Co prawda mój biogram jest kiepski, do czego sam się przyczyniłem, ale tam mogły trafić tylko takie osoby, które nie miały ani milimetra współpracy. Jakoś się z tymi plotkami oswoiłem i przestało mi zależeć, ale Jasiu Tarnowski namówił mnie, abym uporządkował te sprawy. Dlatego w tym roku zacząłem zbierać materiały IPN-u. Będę ubiegał się o status osoby represjonowanej. I pokochałem IPN.
– Dziękuję za rozmowę.
Alan Sasinowski

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Olśniony
2016-09-20 15:08:14
Ogrom zasług w walce z Komuną p. Wojciecha L. "powala" i budzi tak wielki szacunek połączony z zachwytem, że pozostaje tylko inicjatywa powołania Komitetu Budowy Pomnika Wdzięczności Wielkiego Animatora Szczecińskiego Ruchu Oporu Wojciecha L.
ja
2016-09-20 09:26:17
Do tego wywiadu pasuje wierszyk Jana Brzechwy.Samochwała w kącie stała i tak nam opowiadała...
Kaja Sz.
2016-09-19 20:45:52
Zostałam wywołana do tablicy, więc odpowiadam. Nigdy nie byłam koleżanką W.L., zatem nie mogę być "ex koleżanką". Dla mnie Wojtek to brat koleżanki ze studiów. Wracając do incydentu z lata 1982 roku... Po zatrzymaniu przez SB kilku osób, w tym W. Lizaka, nie znaliśmy powodu ich zatrzymania i tego, co SB wie. Dlatego też, gdy W. Lizaka na drugi dzień wypuszczono, a innych nie, zostałam wydelegowana do niego, by "na gorąco" wysłuchać - o co pytali i co proponowali.Mogliśmy bowiem z tego wywnioskować, co SB wie na temat działalności struktur podziemnych na uczelni. Relację z tej rozmowy przekazałam "Bronkowi", a nie - jak utrzymuje W.L. - w Inst. Mat. Wersja pierwsza, czyli "na gorąco" i wersje późniejsze W.L. były różne. I jeszcze jedno. Pytałeś mnie kilkakrotnie o to, czy wiem kto to jest "Bronek". Dzisiaj Ci mogę odpowiedzieć: wiem, to był Władysław L.
Po 48 godz zatrzymania śmierdział pan niewyobrażalnie. Po zatrzymaniu w PZPR już smród ustąpił? Wątpię.
2016-09-19 13:08:37
.
michalyna
2016-09-19 07:42:04
"To było po zatrzymaniu mnie latem 1982 roku na 48 godzin(...) ja jeszcze śmierdziałem aresztem. Smród niewyobrażalny." Po 48 godzinach???
lpr
2016-09-18 21:41:13
Kilka uwag do Pana wypowiedzi. Tak Pan nie lubi Szczecina--(Wtedy zacząłem się zastanawiać nad Szczecinem, nad jego genetyczną skazą. W tym mieście dominuje jednak stadne myślenie.)Może nie powinien Pan tu mieszkać? (Także dlatego nigdy nie robiłem z siebie żadnego bohatera.)--Teraz dopiero wpadł Pan na ten pomysł,żeby zrobić z siebie bohatera???Nie uda się!!!! (Panowało przekonanie, że komunizm potrwa długo i że jeżeli chce się coś zrobić, to trzeba działać w partii) Nie panowało takie przekonanie tylko Pan tak myślał.Prosze nie uogólniać!!!! (natomiast generalnie inteligencja szczecińska, i ta stara, i nowego chowu, była partyjna)--Znam wiele osób,które pracowały w tym czasie na uczelniach i nie należały do partii.Nikt nie zmuszał,to była osobista decyzja.
R.
2016-09-18 19:29:16
Ciekawa definicja "dobrego domu". To taki w którym "rozmawia się o sztuce".
Łoś
2016-09-18 18:51:34
Wiecie kto najgłośniej krzyczy ŁAPAĆ ZŁODZIEJA!!!!! to resztę sobie dopowiedzcie. To, że w IPN nie ma dokumentów nie świadczy o tym, że takiej współpracy nie było. Jak sprawdzić fakty: popytać oficerów prowadzących, wielu z nich jeszcze żyje i wiele ciekawych rzeczy pamięta.
aga
2016-09-18 18:16:39
Pomówiona w wywiadzie Kaja Sz. to jedna z najuczciwszych osób jakie znam. Nieładnie Panie Wojtku...
prl
2016-09-18 17:19:21
Po przeczytaniu tej wypowiedzi myślę,że ten człowiek potrzebuje papierów ( Będę ubiegał się o status osoby represjonowane)bo sam w to chyba nie bardzo wierzy.
michalyna
2016-09-18 16:49:09
Z tego ,że w IPN nie zachowały się żadne dokumenty wynika tylko to , że w IPN nie zachowały się żadne dokumenty. Zachowało się za to wiele w pamięci ludzi.
Jan Maria
2016-09-18 00:01:24
Strach pomyśleć ilu wśród opozycjonistów było donosicieli i to w najwyższych kręgach opozycyjnej wierchuszki. Podobnie wśród urzędników KK. Szafa Kiszczaka kryje wiele tajemnic. Zobaczcie jak szybko przestano o niej mówić i o aktach, które tam są. Kiszczak naprawdę wiedział bardzo dużo....mogłoby się okazać, że naszą współczesną ogólnopolską ale i regionalną rzeczywistość tworzą agenci. A po co?
Dryja
2016-09-17 22:10:45
Wojtek! Nie wiedziałem, że pochodzisz z po pruskiej części Wielkopolski. Teraz rozumiem twój konflikt z Tymi co Wiedzieli Lepiej. Nie miałeś szans "nadawać na tej samej fali" z Marekiem Tałasiewiczem, Władysławem Lisewskim, Janem Otto, to inna formacja. Pozostałych nie znam/znałem więc się nie wypowiadam. A Poziomki to było piękne marzenie, było.
qwrf
2016-09-17 14:22:19
jedna z osob wymienionych to opozycjonista po studiach w zsrr z zona rosjanka
Quistorp
2016-09-17 00:35:56
do cytatu. ....[– Czym było „Odrodzenie”? – Chodziło o „Odrodzenie” razem z „Solidarnością” ruchu lewicowego. A Porozumienie Społeczne, bo wystarczy dodać jeszcze „P” z przodu i jest PPS. Chcieliśmy rozbić partię i wyprowadzić z niej część, którą dzisiaj nazwalibyśmy demokratyczną. Oczyszczaliśmy się w ten sposób. Dla nas to była próba ognia. Chcieliśmy, żeby wszystko, co było nas w złe, zostało spalone.]...Widać ,ze W. Sz. Pan dr. nauk (? o staliniżmie), ,pracownik Politechnik jeszcze wtedy nie przerobił dziecięcej choroby lewicowości. Oczywiści bawił się w Konrada Walenroda. Lili Wenedy nie przerabiał. Obrał najohydniejszą z form walki. To jak dzisiejsze "zielone ludziki" na Ukrainie. Żaden powód do dumy. Dla obu stron. I dla tych , którzy ich tam wysłali , i dla tych , którzy z nimi walczą. Bez względu na to kto wygra wojnę , do każdej później zgłasza się po listy kombatanckie. Adama Mickiewicza czytać , jeszcze raz na starość i Juliusza Słowackiego czytać tez na starość. Nadrobić lekturę , którą za "przebrzydłej Komuny uczyli!!!) Praca w dziedzinie gospodarczej zwanej "Dom Aukcyjny", to praca w hazardzie. To nie jest działalność gospodarcza. To tak jak kupowano i sprzedawano kamienice w Warszawie!!!. To parawan , na dalszą zabawę w Konrada Walenroda.
Solidaruch
2016-09-16 22:40:49
Solidaruchem...zawsze zadowolony...

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA