Sobota, 20 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Miłość, wojna i błogosławione złudzenia

Data publikacji: 29 kwietnia 2016 r. 14:38
Ostatnia aktualizacja: 08 listopada 2018 r. 02:40
Miłość, wojna i błogosławione złudzenia
 

Gdyby ktoś miał przeczytać w życiu jedną tylko książkę, poleciłbym mu „Ścieżki północy” Richarda Flanagana. Ta uhonorowana dwa lata temu Nagrodą Bookera powieść jest tekstem wybitnym. Daje poczucie (złudne, oczywiście), że ogarnia całość ludzkiego doświadczenia: miłość, rozpacz, życie rodzinne, wojnę, starość i śmierć.

Wiele perspektyw

„Ścieżki północy” opowiadają o życiu chirurga Dorriga Evansa i z grubsza dzielą się na trzy części. Jedna z nich przybliża romans Dorriga z żoną jego wuja przerwany wyjazdem chirurga na wojnę. Druga jest poświęcona internowaniu Evansa w japońskim obozie, którego więźniowie byli zmuszani do budowy osławionej Kolei Śmierci w Birmie. W trzeciej części poznajemy losy Dorriga po wojnie, gdy bierze ślub z kobietą, której nie kocha, staje się wiarołomnym mężem, nieszczęśliwym ojcem, człowiekiem sukcesu oraz bohaterem wojennym. Te trzy plany czasowe zostają starannie przeplecione, pozwalając czytelnikowi na przemieszczenie się między różnymi perspektywami, a efekt epickości wzmacnia jeszcze oddawanie głosu innym niż Dorrigo Evans bohaterom – jego żonie, jego kochance, jego oprawcy z czasów internowania, który po wojnie całkiem efektywnie pracuje nad tym, aby stać się dobrym człowiekiem. Otwieranie czytelnika na cudze doświadczenie i nieustanne konfrontowanie odmiennych racji – tak właśnie powinna działać prawdziwa powieść. Flanagana porównuje się niekiedy do Tołstoja. Z reguły przywoływanie klasyków to tylko puste frazesy albo marketingowe bajdurzenie. Nie tym razem jednak.

Coś innego

Flanagan, jak twierdzi, pracował nad „Ścieżkami północy” dwanaście lat. Jestem skłonny mu uwierzyć – nie da się stworzyć tak wycyzelowanego, przejrzystego tekstu w rok czy dwa. Czyta się go z poczuciem, że w książce nie ma ani jednego zbędnego zdania, ani grama narracyjnej waty. Nie ma takiej rzeczy, której Flanagan by nie potrafił – kapitalnie ogrywa detal, buduje nienachalne metafory i przekonywującą galerię postaci, bez cienia fałszu opisuje falowanie emocji i myśli, bywa dowcipny, gorzki, wzniosły, brutalny. Partie miłosne są sugestywne, ale wyprane z sentymentalizmu. Sekwencje w obozie jenieckim wstrząsają, ale Flanagan nie upaja się drastycznymi szczegółami, przeciwnie, konstruuje subtelne linie napięć między poszczególnymi więźniami, między więźniami i strażnikami, między samymi strażnikami.
Ta wielowymiarowość pozwala pokazać, że wszystko jest ważne. Dzieciństwo jest tak samo istotne jak miłość, miłość jak wojenny koszmar, wojenny koszmar jak zakłamane życie rodzinne. A gdy próbujemy nadać naszemu życiu wyraźny kształt, zawsze wychodzi nam coś trochę innego, niż tego oczekiwaliśmy. „Ścieżki północy” opowiadają także o tym, że gdy lepsze wersje życia, których obsesyjnie pragnęliśmy, stają się niespodziewanie dostępne, z wielu powodów wcale po nie nie sięgamy, że rzeczy, których nie szanujemy, niekiedy definiują nas mocniej niż to, co kochamy, i że na końcu drogi zawsze pozostajemy z poczuciem utraty, choć niekoniecznie opłakujemy to, co spodziewaliśmy się opłakiwać.


Ufając nierzeczywistości

„Ścieżki północy” są również pochwałą kłamstwa. Albo, łagodniej, traktatem o tym, że przetrwać można tylko wtedy, gdy zaufa się nierzeczywistości, złudzeniom. Evans, aby ocalić w obozie jak najwięcej kolegów, musi udawać o wiele lepszego człowieka, niż jest naprawdę. Produkuje męstwo na użytek wpatrzonych w niego jeńców, bo tylko to męstwo może dać im nadzieję na przetrwanie. Kłamie także po wojnie. Nie jest bohaterem wojennym, tylko odgrywa tę rolę. Zainteresowanie mediów, jakie budzi, pozwala bowiem zachować pamięć o jego kolegach, którzy zginęli podczas budowy Kolei Śmierci.
Evans oszukuje także rodzinę. Ale dzięki temu rodzina może trwać. Kłamie również dawny zbrodniarz wojenny. Najpierw po to, aby uniknąć kary. Potem po to, by czynić dobro. Żona Dorriga oszuka go tylko raz – ale to będzie kłamstwo konstytuujące ich małżeństwo.
To oczywiście nie oznacza, że prawdy nie ma lub że nie jest ważna. Przecież do napisania „Ścieżek północy” Flanagana zainspirowała autentyczna historia jego ojca, który podczas wojny był jeńcem na Syjamie. Po prostu sama prawda to za mało, aby dotrzeć do punktu, w którym zaczynamy rozumieć sens tego, co nam się przytrafiło.


Taka jest jedna z głównych konkluzji tej mądrej i wzruszającej książki. ©℗

Alan SASINOWSKI

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Maurycy
2016-04-30 06:59:48
Do budowania wszystkiego /ze szczęściem rodzinnym włącznie/ na kłamstwie to w tym kraju nie musi pan nikogo namawiać.
Domen
2016-04-30 06:28:39
A co kogo obchodzi ,co ty, człowieku ,polecasz?

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA