Z Sylwią SOKOŁOWSKĄ, odtwórczynią głównej roli w filmie krótkometrażowym „Mosty”, rozmawia Magdalena KLYTA
– Akcja filmu „Mosty” rozgrywa się w Szczecinie i cała historia jest tutaj mocno osadzona, co więcej cała ekipa pracująca nad tą produkcją z wyjątkiem pani to szczecinianie. Jakie to wrażenie dla kogoś z zewnątrz, kto po raz pierwszy odwiedza to miasto, współpracować z tak lokalną ekipą?
- Muszę przyznać, że mój przyjazd na plan to była moja pierwsza wizyta w Szczecinie. Trochę wstyd się przyznać, ale jak większość Polaków, jeszcze do piętnastego roku życia myślałam, że Szczecin leży nad morzem. W pewnym momencie dowiedziałam się, że wcale nie (śmiech). Cała ekipa przywitała mnie bardzo serdecznie i czułam się tutaj bardzo, bardzo zaopiekowana, co jest też chyba wynikiem natury Michała Marksa i chłopaków: kierownika produkcji Damiana, producenta Piotrka, a także wszystkich dziewczyn, które były odpowiedzialne za charakteryzację i makijaż. Absolutnie nie czułam się wyobcowana, wręcz przeciwnie - przywitana jak swoja.
– Znamy panią z ról serialowych, filmowych. Czym różni się praca nad takim właśnie autorskim projektem, w którym, co już wiemy, było bardzo dużo pracy koncepcyjnej między państwem a reżyserem? Czy tutaj miała pani większe pole do pracy nad tą postacią i popisu aktorskiego?
- Zdecydowanie tak. W serialu, szczególnie takim codziennym, raczej nie ma miejsca na puszczenie wodzy fantazji. Mamy scenariusz, według którego trzeba podążać. Natomiast jeśli chodzi o projekty stricte artystyczne, takie jak ten, to przede wszystkim miałam pole do rozmowy z Michałem i były momenty, kiedy ja mówiłam: „Michał nie dodawajmy tutaj słów, niech to wybrzmi”, „Michał, ja tutaj powiedziałabym co innego” albo „Michał, utnij te kwestie”. Michał jest tak otwartą i kreatywną osobą, że pozwalał mi na te modyfikacje. Na pewno mogłam się wyżyć artystycznie i od A do Z stworzyć tę postać, zatopić się w historii, która dla mnie personalnie też była od samego początku ważna i ważne było to, żeby ją wykreować tak, aby ludzie w nią uwierzyli.
– Uwierzyli w nietypową romantyczną relację pomiędzy bohaterami, bo nazwać to miłością, to trochę za mało?
- Cieszę się, że udało mi się oddać, przynajmniej moim zdaniem, tę miłość poprzez nienawiść i nienawiść poprzez miłość. Ta pewna ambiwalencja była widoczna w oczach Moniki, dlatego jestem z tego bardzo zadowolona. Mam nadzieję, że widzowie również to dostrzegli.
– Być może zgodzi się pani, że te osoby, z którymi się związujemy, zawsze zostawiają w nas coś. Tutaj wydaje się, że między bohaterami była taka więź, że oni nie mogli sobie pozwolić na zakopanie tej cząstki w sobie?
- Ja osobiście uważam, że każdy poznany człowiek, z którym budujemy relacje, pozostawia w nas coś. Nie musi być ona tylko romantyczna, bo to są też przyjaźnie, kontakty zawodowe, które w pewnym momencie mogą wykraczać poza przyjaźń stricte na polu zawodowym i przerodzić się w coś na polu prywatnym, czy relacje rodzinne. Oczywiście zakładając, że jesteśmy zdolni do autorefleksji. Różnie to bywa (śmiech). Jeżeli jesteśmy osobami świadomymi i takimi, które analizują życie i to, co się w nim dzieje, to rzeczywiście tak jest, że te relacje są istotne i one nas budują. Również te ciężkie chwile i trudne znajomości. Było to widać w relacji Moniki i Arka, że oni jednak nie do końca zamknęli ten etap, a bez zamknięcia pewnego etapu nie jesteśmy w stanie iść dalej. Trochę o tym był też ten film, że obydwoje w pewien sposób może chcieli go zamknąć, no a skończyło się, jak się skończyło.
– Jak rezonuje z panią bohaterka Monika? Powiedziała pani, że ona się ani razu nie uśmiecha w filmie, w przeciwieństwie do pani prywatnie.
- Bardziej zastanawiałam się nad tym, co ona czuje i co przeżywa, a dosyć łatwo było mi przekazać, to co mam w sobie, bo ja w sobie też mam pewny dualizm i dużo kontrastów. Stąd wzięłam trochę przepis na tę skrajność emocjonalną, która była w Monicę wobec Arka, wobec całego świata i siebie samej. To był ciekawy proces budowania postaci i na pewno bardzo satysfakcjonujący.
– Muszę jeszcze zapytać o tę ostatnią scenę, w której pojawia się bardzo bajkowy motyw – nie zdradzając oczywiście, jak się kończy film – jak możemy to interpretować?
- Biorąc pod uwagę motyw tej znanej bajki, z której możemy czerpać inspirację do interpretacji tej sceny, to jednak w oryginale było trochę inaczej, a tutaj jest zupełnie co innego. Po prostu tu jest życie i właśnie ostatnie słowa Arka, może nie będę jednak ich zdradzać, ale trochę sugerują, co w tym filmie wygrywa. Chociaż zależy, jak interpretować, bo w tym filmie jest naprawdę tyle zwrotów akcji i takie kolejne dno, siódme albo i ósme z kolei, że naprawdę można dużo wniosków wysunąć.
– Wiemy już, że bardzo dobrze się pani współpracowało ze szczecińską ekipą, czy jest może szansa na kolejną współpracę i powrót do Szczecina na plan?
- Mam nadzieję! Jestem otwarta na współpracę i cały czas przypominam Michałowi, że jeżeli będzie już miał ten debiut pełnometrażowy, to ja chętnie zagram główną rolę. Oczywiście trochę żartuję, ale zdecydowanie jestem otwarta na wszelkie artystyczne wizje i kreacje.
– Bardzo dziękuję za rozmowę. ©℗
Realizacja filmu Piotr Sikora