Rozmowa z Małgorzatą Iwańską
– W szczecińskim Teatrze Polskim wystąpi pani, wraz ze swoją dawną uczennicą Joanną Wiśniewską, w nowym spektaklu pt. „Kontrapunkt”.
– Joanna to młoda aktorka, którą kiedyś przygotowywałam do egzaminów do szkoły aktorskiej. Ona teraz pracuje w Łodzi. Kiedy jeszcze uczyła się w szkole, marzyła o tym, by przygotować ze mną przedstawienie. Jakiś czas temu wyszła z taką propozycją, przesłała mi kilka sztuk do przeczytania. Wybrałam scenariusz Rubi Birden, zatytułowany „Kontrapunkt”, bo mnie zaintrygował. To trzymający w napięciu psychologiczny kryminał. Są w tej sztuce niesamowite zwroty akcji, a sam finał na pewno zaskoczy widzów. Mamy tu niejako grę pomiędzy kobietami, które ze sobą rywalizują, kochają się, nienawidzą, przyciągają, odpychają… Poznałam niedawno autorkę sztuki, ponieważ była w Szczecinie na premierze spektaklu, w którym zagrali moi koledzy teatralni – „Pół na pół”. Od niej dowiedziałam się, że „Kontrapunkt” miał być scenariuszem filmu, ale ze względu na przykre sytuacje losowe film nie został zrealizowany. Czekał zatem na to, aż my się za to zabierzemy, bo w sobotę będzie to polska prapremiera. Moim pomysłem było to, by nasz spektakl wyreżyserował Arek Buszko. Zawsze mi się z nim dobrze współpracowało i mamy podobny sposób myślenia o teatrze.
– Pani Małgorzato, niedawno oglądałam w telewizji monodram o Kalinie Jędrusik, w wykonaniu poznańskiej aktorki. Przypomniała mi się wtedy pani znakomita rola sprzed lat i spektakl właśnie o tej polskiej gwieździe. Czy jest jeszcze szansa, że zobaczymy to przedstawienie i panią w roli Kaliny?
– Myślę, że tak. Często jestem pytana o to, kiedy znowu zagram Kalinę. Miałam dużą przerwę w graniu tej postaci z powodu katastrofy w naszym zamku, czyli zawalenia się stropów. Jakiś czas temu wystąpiłam tam w kilku przedstawieniach, a w planach były kolejne. Podczas zawalenia zasypało mi kostiumy, rekwizyty i całą scenografię. Odtworzenie tego wszystkiego nie było proste, zwłaszcza że miałam tam oryginalne rzeczy z epoki, choćby ortalionowy płaszczyk z lat sześćdziesiątych, również pieniądze z tamtego okresu i klaps filmowy. No i w końcu doczekałam się i wyciągnięto mi te wszystkie przedmioty. Jak się okazało, nie są nawet w złym stanie. Troszeczkę ten ortalionowy płaszczyk spleśniał, ale postarałam się go jakoś uratować. Przez te kilka lat niegrania Kaliny robiłam inne rzeczy w teatrze, ale te zapytania o spektakl chyba mnie zmotywują i w końcu wrócę do roli Kaliny Jędrusik.
– Niedawno została pani laureatką nagrody „Pro Arte”, przyznawanej przez marszałka naszego województwa. Nagrodę odebrał za panią syn…
– Już się wytłumaczę, dlaczego nie zrobiłam tego osobiście. Otóż w tym samym czasie, kiedy odbywała się gala w Operze na Zamku, ja grałam właśnie w premierowym spektaklu pt. „Tartuffe albo Szalbierz” Moliera. Tak to bywa w naszym zawodzie. Jestem bardzo dumna z nagrody.
– Na wspomnianej gali dowiedziałam się, że miała pani zostać księgową, a nie aktorką.
– Moje średnie wykształcenie to technik ekonomista, a wydział – finanse i rachunkowość. W trakcie nauki mieliśmy praktyki w banku. Jak człowiek młody, to wszystko jest fajne i mnie te praktyki w banku na początku nawet się podobały. Ale szybko się zorientowałam, że to praca nie dla mnie. A wybór szkoły aktorskiej to był przypadek, nie marzyłam o niej od dziecka. Miałam co prawda muzyczne przygotowanie, które z pewnością pomaga w dostaniu się na wydział aktorski. Miałam bowiem za sobą osiem lat nauki gry na fortepianie. Moja mama wszystkie swoje dzieci, a mam trójkę rodzeństwa, wysyłała na lekcje muzyki. W dzieciństwie chodziłam również na zajęcia baletowe. Ale o pracy w teatrze nie myślałam jeszcze w tym okresie. Z perspektywy lat wiem, że aktorstwo to był dobry wybór. Nie wyobrażam sobie, bym miała coś innego robić w swoim życiu.
– Dziękuję za rozmowę i trzymam kciuki za nowy spektakl. ©℗
Monika Gapińska