Rozmowa z Marcinem Szczygielskim, pisarzem
– Jest nam bardzo miło, że „Kurier Szczeciński” znalazł się w pana nowej książce „Klątwa dziewiątych urodzin”! Mamy nadzieję, że bywa pan czytelnikiem naszej gazety, będąc od czasu do czasu w Szczecinie…
– „Kurier Szczeciński” jest dla mnie jednym z symboli miasta. Gdy myślę o Szczecinie, natychmiast pojawia się w mojej głowie obraz czerwonych liter, które tworzą tytuł dziennika. U moich dziadków był zawsze – chyba każdy dzień zaczynał się od słów mojej babci „no to ja teraz skoczę po Kurier”. Oczywiście, że gdy odwiedzam miasto, zaglądam do „Kuriera Szczecińskiego” – moja mama nadal go kupuje.
– Pamiętam, że kiedy ostatnio rozmawialiśmy, mówił pan, iż nawiąże w nowym tomie do dziejów Szczecina. No i mamy tu historię cegły, która wyruszyła ze Szczecina do odbudowującej się po wojnie Warszawy. Czytając książkę, miałam wrażenie, że pan, jako autor, ale i przez jakiś czas szczecinianin, ma wątpliwości, czy dobrze się stało, że owe cegły były wywożone do stolicy. Czy mam rację?
– Pamiętam, że gdy dowiedziałem się o rabunkowej gospodarce stosowanej wobec Szczecina przez pierwsze powojenne lata, poczułem złość. Z drugiej strony – urodziłem się w Warszawie, więc z tym miastem jestem silnie związany. Być może, gdyby wywożone wówczas tonami ze Szczecina materiały budowlane w stu procentach były wykorzystywane do odbudowy stolicy, łatwiej byłoby mi się z tym pogodzić. Jednak prawda wyglądała tak, że większość z nich trafiała do prywatnych rąk różnych przedsiębiorczych osób, które w ten sposób za bezcen budowały sobie domy. Trudno to zaakceptować. Szczecin – wbrew temu, co powszechnie uważa się w Polsce – bardzo ucierpiał podczas działań wojennych. Cała Starówka została zmielona w pył, zniszczono wiele pięknych, zabytkowych budowli. Gdyby nie bezlitosne drenowanie miasta z materiałów budowlanych, może część z nich jednak by odbudowano.
– Choć akcja wspomnianej książki dzieje się w Warszawie, są też w niej inne nawiązania do Szczecina, choćby paprykarz… Lubił pan tę puszkową mieszankę w „szczecińskich czasach”?
– Paprykarz szczeciński był zawsze i jest jednym z moich ulubionych przysmaków – a co zabawne, jadłem go znacznie częściej w Warszawie niż w Szczecinie.
– Dwie szczecinianki, mama i córka, które pojechały do Warszawy specjalnie na premierę pana książki, twierdzą, iż w kolejnym tomie akcja na pewno przeniesie się do pana ukochanego Łukęcina. Czy owe panie mają rację?
– Tego jeszcze nie wiem. Ale myślę, że raczej wszyscy wrócą do Szczecina – tom czwarty nie będzie końcem cyklu, ale wyjaśni się w nim główna tajemnica rodziny Majki, a to wiąże się z tym miastem.
– Dziękuję za rozmowę. ©℗
Monika GAPIŃSKA
Więcej w weekendowym „Kurierze Szczecińskim" i e-wydaniu z 14 października 2016 r.