Sobota, 30 listopada 2024 r. 
REKLAMA

„Dunkierka" - nadciąga katastrofa

Data publikacji: 05 sierpnia 2017 r. 17:15
Ostatnia aktualizacja: 08 listopada 2018 r. 02:46
„Dunkierka" - nadciąga katastrofa
 

Christopherowi Nolanowi, reżyserowi „Dunkierki”, udała się sztuka niebywała: nakręcił film zimny jak sopel lodu, na którym widz może się rozbeczeć z emocji. Potwierdził tym samym to, czego domyślaliśmy się od czasów znakomitego „Mrocznego Rycerza” – we współczesnym kinie rozrywkowym nie ma sobie równych.

Nolan wraca do jednego z najbardziej znanych epizodów drugiej wojny światowej. Rozbici przez Niemców alianci – głównie Anglicy – w maju 1940 roku znaleźli się w pułapce na plaży we francuskiej Dunkierce. Ich położenie było tragiczne. Niemieckie lotnictwo nie tylko siało spustoszenie w ich szeregach, ale praktycznie uniemożliwiało przeprowadzenie ewakuacji za pomocą statków wojennych. Churchill liczył na to, że spośród 400 tysięcy żołnierzy uratuje 30 tysięcy. Ostatecznie – dzięki temu, że w operacji wzięły udział cywilne statki – udało się uratować ponad 300 tysięcy, co uznano za cud.

Film został z chirurgiczną precyzją podzielony na trzy plany. Tommy (Fionn Whitehead) to osaczony na plaży żołnierz, który wraz z kolegami rozpaczliwie pragnie przetrwać. Farrier (Tom Hardy) jest lotnikiem, osłania ewakuowanych. Cywil Dawson (Mark Rylance) na swoim statku spieszy żołnierzom z pomocą. Ich perspektywy dynamicznie się przeplatają, wracamy do pewnych wydarzeń, aby zobaczyć je z innych punktów widzenia, ta ruchoma układanka jest tak precyzyjna, że ma się wrażenie obcowania z matematycznym równaniem. Dodajmy do tego ujęcia tak wysmakowane, że większość z nich można by oprawić w ramkę i powiesić na ścianie. Maestria Nolana zniewala.

Ale jednocześnie nie separuje widza od zdarzeń – tak jak to było choćby w „Incepcji”. Jak na film o wojnie „Dunkierka” to kino wyjątkowo intymne. Nie ma żadnych efekciarskich strzelanin, orgii wybuchów, popisywania się każdym milionem dolarów włożonym w efekty specjalne. Mamy za to wyodrębnione z masy jednostki ze swoją zwierzęcą wolą przetrwania, okrucieństwem, świństwami, porażkami, błędami, ale i gotowością do aktów heroizmu, i niekoniecznie chodzi tu o heroizm w ogniu walki, bo na najszczodrzejszy gest dobroci zdobywa się młodziutki chłopak, któremu straumatyzowany żołnierz zadaje pewne pytanie będące w istocie prośbą…

Co intrygujące – w filmie w ogóle nie widzimy Niemców, tylko w jednej ze scen na sekundę pojawiają się kontury ich sylwetek. Brakuje konkretnych przeciwników, jest „wróg”. To potęguje atmosferę nadciągającej katastrofy – najstraszniejsze jest nie to, co widzisz, ale to, co możesz sobie wyobrazić – a jednocześnie metaforyzuje tę historię. Nie chodzi tylko o wojenne niebezpieczeństwa, ale o uniwersalną sytuację osaczenia, beznadziei, wielkiej trwogi. Podstawowa sprawa: to, o czym piszę, wynika z akcji, nie z deklaracji, bo w „Dunkierce” dialogi są ograniczone do minimum, a Nolan, zwracając się ku podstawom kina, celebruje ruch, dzianie się. Ostatnio tak doskonałe zrozumienie tego, co jest esencją filmu, mogliśmy zaobserwować w nowym „Mad Maxie”.

Aktorsko najjaśniejszym punktem filmu jest Mark Rylance, prawdziwy wybraniec Boga, który wygląda niepozornie, a ma w sobie to coś, co sprawia, że gęstość filmu wzrasta kilkakrotnie, gdy oko kamery choć na chwilę zatrzyma się na jego twarzy. Tom Hardy po raz kolejny – po roli Bane’a w filmie „Mroczny rycerz powstaje” – udowadnia, że potrafi grać samymi spojrzeniami. Jest świetny!

Nolan daje tylko króciutkie chwile wytchnienia – i wtedy serwuje nam sceny poetyckie, jak ta z żołnierzem, który ma wszystkiego dość i sam wkracza w fale – a poza tym galopuje, galopuje aż do finału. Seans spędza się w nieustającym napięciu i po opuszczeniu sali kinowej widz jest tak wytarmoszony, że może mieć poczucie, że osobiście brał udział w ewakuacji Dunkierki. Tak zadziałać potrafi tylko wielkie kino. ©℗

Alan SASINOWSKI

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

adam
2017-08-06 19:41:21
Byłem widziałem i mogę powiedzieć że film spodoba się tym co lubią sztukę ale Ci co idą na "kino" będą zawiedzeni. Żeby się o tym przekonać to trzeba film obejrzeć.

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA