Sejm na ostatnim posiedzeniu nie zajął się wetem prezydenta do ustawy o uzgodnieniu płci - choć komisje rekomendowały odrzucenie weta, nie wyznaczyły sprawozdawcy i do głosowania na forum Sejmu nie doszło. Sprawa podzieliła polityków; autorzy ustawy nie kryją rozgoryczenia.
W piątek rano sejmowe komisje zdrowia oraz sprawiedliwości i praw człowieka kontynuowały rozpoczęte w czwartek posiedzenie, na którym rozpatrywały wniosek prezydenta Andrzeja Dudy o ponowne rozpatrzenie ustawy o uzgodnieniu płci.
Obrady przebiegały burzliwie, nad wnioskiem głosowano dwukrotnie, ponieważ zarządzono reasumpcję pierwszego głosowania, przeprowadzonego wbrew protestom części posłów. Choć komisje opowiedziały się za odrzuceniem weta, nie wybrały sprawozdawcy i nie przedstawiły sprawozdania. Z tego powodu wniosek prezydenta nie znalazł się w bloku głosowań.
Oznacza to, że ustawa przepadła - jeśli w związku z końcem kadencji Sejm nie zajmie się prezydenckim wetem, zawetowana ustawa nie wchodzi w życie i tak jak projekty ustaw podlega zasadzie dyskontynuacji.
Czwartkowe posiedzenie komisji przerwano na wniosek posłów PO. Wcześniej posłowie PSL wnioskowali o odłożenie prac nad wnioskiem prezydenta i dodatkowe analizy prawne. Nieoficjalnie politycy PO przyznawali, że nie są przekonani, czy Sejm powinien zająć się sprawą weta, nie są pewni postawy koalicjanta; mówili, że niepotrzebna im kolejna porażka w głosowaniu (nawiązując do głosowania ws. postawienia b. ministra Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu; zabrakło wtedy pięciu głosów).
Premier Ewa Kopacz powiedziała, że za zaistniałą sytuację nie można obwiniać wyłącznie posłów PO i zaznaczyła, że z przekazanych jej informacji wynika, że "przewodniczący komisji zabronił dyskusji jakiejkolwiek i zaprowadził swoisty dyktat".
Pytana, czy czuje się zawiedziona, że nie udało się przeprowadzić głosowania nad odrzuceniem weta, powiedziała, że czuje się zawiedziona "tym, że pan prezydent zawetował tę ustawę".
Lider PSL Janusz Piechociński ocenił, że rozpatrzenie weta podzieliłoby opinię publiczną i posłowie, którzy głosowaliby za utrzymaniem ustawy, byliby oskarżani o "niszczenie rodziny"; inni byliby oceniani jako ci, którzy "nie potrafią zdobyć się na samodzielność myślenia".
Marszałek Sejmu Małgorzata Kidawa-Błońska w rozmowie z dziennikarzami mówiła, że PO miała pewność, że w głosowaniu nie udałoby się odrzucić prezydenckiego weta, bo "jeden z klubów, koalicjant, nie chciał głosować za tą ustawą".
Przewodniczący komisji zdrowia Tomasz Latos (PiS) mówił po zakończeniu posiedzenia, że PO, nie godząc się na wybór żadnego sprawozdawcy, zablokowała pracę nad ustawą. "Tchórzostwo i destrukcja komisji, która nie mogła zakończyć swoich prac. Ustawa rzeczywiście trafi do kosza i to wskutek działania PO. Boi się widocznie porażki przy głosowaniu nad wetem prezydenta, nawet nie chcą zaryzykować, by sprawdzić, czy mają na sali trzy piąte, czy nie" - mówił dziennikarzom.
Liderka Zjednoczonej Lewicy Barbara Nowacka oceniła, że "ostatni dzień posiedzenia Sejmu tej kadencji okazał się bardzo trudnym dniem dla PO, bo pokazał, że wraz z tą kadencją skończyła się PO". Także jej zdaniem PO robiła wszystko, by nie dopuścić do dyskusji nad wetem, "bo bała się, a właściwie wiedziała, że przegra głosowanie i to głosowanie przegrała".
Anna Grodzka (niezrz.), która zgłosiła projekt, nie kryła rozgoryczenia tym, co się stało. Oceniła, że PO "z powodów czysto politycznych, sztuczkami formalnymi zablokowała możliwość głosowania nad wetem prezydenta". "Pierwszy raz widzę, żeby z powodu niewybrania posła sprawozdawcy, ustawa, nad którą pracowaliśmy wspólnie przez całą kadencję, nie była głosowana" - mówiła. Jej zdaniem PO, usłyszawszy koncepcję Janusza Piechocińskiego o wielkiej koalicji PO z PiS i PSL, zrozumiała, że PSL nie będzie w całości za odrzuceniem weta i przestraszyła się tego, co może się stać na sali obrad. Jak dodała, to ustawa, która dotyczy dobra niewielkiej grupy osób, ale które wymagają pomocy Sejmu.
Rozczarowana postawą Sejmu jest również Fundacja Trans-Fuzja, która współpracowała przy tworzeniu projektu ustawy. "Sytuacja wraca do punktu wyjścia. Dla nas nie zmienia się nic. Nadal mamy pod górę. Nadal trzeba będzie pozywać rodziców" - powiedziała rzeczniczka fundacji Edyta Baker. Działanie polityków na ostatnim odcinku prac legislacyjnych nad ustawą o uzgodnieniu płci nazwała "żenadą". Jej zdaniem o tym, co się stało, nie zdecydowała treść ustawy, ale kalkulacja polityczna - ustawa stała się przedmiotem gry politycznej.
Ustawa - jak wielokrotnie przekonywali jej autorzy - dotyczy wyłącznie procedur prawnych. W trakcie prac parlamentarnych projekt znacznie zmienił swój pierwotny kształt - został okrojony do kwestii, które nie budziły kontrowersji.
Kancelaria Prezydenta, uzasadniając weto, wskazywała m.in., że ustawa o uzgodnieniu płci "jest pełna luk i nieścisłości, a także stoi w sprzeczności z dotychczasową praktyką orzeczniczą". Stwierdzono ponadto, że ustawa dopuszcza m.in. wielokrotną zmianę płci metrykalnej na podstawie uproszczonych procedur, a także umożliwia zawarcie małżeństwa przez osoby tej samej płci biologicznej oraz adopcję przez takie pary dzieci.
Podczas prac parlamentarnych nad projektem również padały tego rodzaju zarzuty wobec ustawy, jednak zdaniem autorów przepisów są one bezpodstawne. Głównym celem ustawy - jak podkreślali - było uproszczenie procedur związanych z uzgodnieniem płci i zlikwidowanie obowiązującego obecnie w tego typu sprawach trybu procesowego, związanego z koniecznością pozywania własnych rodziców. Sprawy dotyczące uzgodnienia płci miały być rozpatrywane w trybie nieprocesowym. Decyzję sąd miał podejmować na podstawie orzeczeń lekarskich.(PAP)
Fot. PAP/Jacek Turczyk