23 lutego to Międzynarodowy Dzień Walki z Depresją. Cierpią na nią też najmłodsi. Żyjemy w kulcie dobrego samopoczucia – mówi psychiatra dziecięcy Anna Zielińska. Podkreśla, że bardzo ważne jest, aby nauczyć dziecko radzenia sobie z trudnymi emocjami, w tym ze smutkiem.
Światowa Organizacja Zdrowia szacuje, że na świecie na depresję cierpi 350 milionów osób. Depresja dotyka częściej kobiet niż mężczyzn. Mniej niż połowa z chorych na depresję (a w wielu krajach mniej niż 10 proc.) decyduje się na leczenie. Schorzenie dotyka też najmłodszych.
– Żyjemy w kulcie dobrego samopoczucia, odnoszenia sukcesów, bycia przebojowym. Piętnujemy negatywne emocje. Rodzice czasem zgłaszają się z tym, że dziecko jest rozdrażnione (...). To jest zupełnie normalne. Bardzo ważne jest – i u małego dziecka i u starszego – nauczenie go radzenia sobie z emocjami. Możemy czuć się smutni, ale ważne jest, jak sobie z tym smutkiem radzimy. Nie ma nic złego w nieodnoszeniu sukcesów, czy gorszych wynikach w nauce – jest to kwestia naszych oczekiwań wobec dziecka, tego, czy jest ono w stanie im sprostać i czy samo tego chce – mówi psychiatra dziecięcy Anna Zielińska. Rozmówczyni przyznaje, że granica pomiędzy tym, co jest normą, a tym, co jest już zaburzeniem, jest często bardzo cienka.
– Bardzo trudno też te normy jasno sklasyfikować, powiedzieć, że zawsze w tym przypadku, kiedy dziecko jest smutne tyle i tyle dni, to na pewno mówimy o depresji. Pojawia się kryterium czasowe, mówimy o dwóch tygodniach obniżonego nastroju, zmian zachowania, ale też każde dziecko jest inne – dodaje. Tłumaczy, że np. na kłótnię z najlepszym przyjacielem jedno dziecko może reagować obniżeniem nastroju przez dłuższy czas – dłużej niż przez dwa tygodnie – a inne dziecko sobie poradzi z tym szybciej.
– Staramy się patrzeć na to, jak dziecko zachowywało się wcześniej, np. co jest dla niego standardem zachowania. Są dzieci, które są introwertyczne, nie są przebojowe, mają mniej energii, dla nich pewnie takie obniżenie nastroju nie będzie łatwo zauważalne i łatwo wyłapywane przez otoczenie – tłumaczyła. Zielińska podkreśla też, że miała również pacjentów, u których trudno było się doszukać jakiegoś czynnika, wydarzenia, które mogłoby powodować pogorszenie nastroju.
– Wydaje się, że te nastolatki chorują na depresję endogenną, biologiczną, gdzie mówimy o obniżonym stężeniu różnych substancji w mózgu. A są dzieci, które mają depresję typu reaktywnego, czyli reagują na określone sytuacje, które dzieją się dookoła nich, a nie mają wsparcia w otoczeniu – dodała. (pap)