Piątek, 19 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

To się już nie wróci?

Data publikacji: 2018-06-19 16:31
Ostatnia aktualizacja: 2018-06-19 17:48
To się już nie wróci?
 

Serce mi się kraje - powiedział Romuald Czapliński, wieloletni organizator i dyrektor - gdy widzę, co dzieje się z żeglarską Trzebieżą. Jachty nie mają wyrobionych dokumentów na żeglugę i w związku z tym stoją na brzegu lub w porcie na cumach. Dawny ośrodek żeglarski zamknięty jest na kłódkę i nie prowadzi się kursów ani rejsów, a ponurego widoku dopełniają wycięte wieloletnie topole, stwarzające z tego miejsca cichy zakątek. Miały wprawdzie zostać posadzone nowe drzewka, ale jak na razie nic z tego nie wychodzi i jest pytanie.

- Co się takiego stało, że z tętniącego życiem i wyprawami na morza świata ośrodka, niewiele pozostało. Pytam Romualda Czaplińskiego, wieloletniego dyrektora i tak na dobrą sprawę twórcę potęgi tej placówki.

- Na tę tragiczną sytuację złożyło się kilka przyczyn - powiedz iał nasz rozmówca. Pierwsza to mimo obietnic i decyzji Sejmiku w Warszawie brak środków na bieżącą eksploatację. Druga moim zdaniem to koszmarny bałagan w sytuacji prawnej ośrodka. Kto inny jest właścicielem ośrodka, kto inny zgromadzonego tam mienia. I wreszcie trzecia przyczyna to drastyczne zmiany w systemie stopni żeglarskich, a konkretnie chodzi o ich spłaszczenie i zwolnienie z konieczności szkolenia teoretycznego na kursach i praktycznego na jachtach. Z pięciu stopni żeglarskich poprzednio: żeglarza, sternika jachtowego, sternika morskiego, jachtowego kapitana żeglugi bałtyckiej i jachtowego kapitana żeglugi wielkiej zrobiły się tylko trzy: żeglarz jachtowy, jachtowy sternik morski i jachtowy kapitan morski. Co najdziwniejsze tylko na stopień żeglarza należy przejść kurs i zdać egzamin. Kolejne stopnie otrzymuje się po wykazaniu tzw. odpowiedniego stażu morskiego. A więc wystarczy przepłynąć się jachtem w charakterze pasażera lub jachtowego ciury i już ma się kolejny stopień. Nie trzeba znać prawa morskiego, nawigacji, locji, ratownictwa oraz budowy jachtów. Stopnie te - podobnie jak poprzednio - upoważniają do samodzielnego prowadzenia jachtów. Sytuacja ta „wypisz, wymaluj” pasuje do przysłowia o gałęzi, na której się siedzi i jednocześnie ją podcina.

- Kiedy Trzebież miała swój najlepszy okres?

- Były to lata - mówi R. Czapliński - 1964-70. Dysponowaliśmy wówczas dużą flotą jachtów od żaglowca „Zew Morza”, „Henryka Rutkowskiego” (obecnie „Kapitan Głowacki”), „Śmiałego” i „Juranda”, „Chrobrego” i nieco mniejszych, ale nowych i również pełnomorskich jednostek, nie licząc jachtów typu „Nefryt”, szalup „DZ”, bączków do nauki śrubkowania i dwóch motorówek. Cała ta flota była w ciągłym ruchu, wypływając z żeglarzami na morza i oceany lub szkoląc przyszłą kadrę na Zalewie Szczecińskim. W Trzebieży na kursach stacjonarnych szkoliło się jednorazowo do 200 osób i 1000 rocznie, dla których była zapewniona baza noclegowa i socjalna. Pod koniec lat siedemdziesiątych mieliśmy nawet grupę żeglarzy z Libii, którzy zdobywali u nas stopnie żeglarskie. Ten stan osobowy zapewniał środki na bieżącą eksploatację, a dotacje na utrzymanie bazy, zakup nowych jednostek morskich i systematyczne wzbogacanie ośrodka.

- Kiedy nastąpiło załamanie?

- Na początku, niestety, lat dziewięćdziesiątych. Centralny Ośrodek Żeglarski PZŻ im. Andrzeja Benesza przekształcony został w spółkę z o.o. ze 100 proc. udziałem Polskiego Związku Żeglarskiego. Za tą zmianą nie poszły jednak z centrali środki nawet na rozwój. Wkrótce zaczęto zmieniać obowiązujące systemy szkolenia, tak że ubywało kursantów i chętnych na rejsy. W roku 2011 PZŻ wydzierżawił ośrodek spółce „Smart” z Gdyni, która mimo pierwotnych obietnic nie potrafiła i nie potrafi do dziś tchnąć tam życie. Mówi się, że kolejnym dzierżawcą tym razem majątku ma być spółka z Warszawy, której właścicielem jest obywatel ze Wschodu. Co z tego wyniknie, będziemy bacznie obserwować.

- Co trzeba zrobić, aby w Trzebieży zniknęła z bramy kłódka i łańcuch, jachty zaczęły żeglować, a ośrodek tętnił życiem?

- Moim zdaniem - zastrzega R. Czapliński - jest takie przekształcenie ośrodka, aby trafił on we władanie Gminy Police i uporządkowanie dokumentów związanych ze stanem prawnym.

Nasz rozmówca jak już powiedzieliśmy wcześniej ma dziś prawie 85 lat, ogromne, ponad 60-letnie doświadczenie najpierw w tworzeniu a następnie kierowaniu ośrodkiem i innymi instytucjami sportowymi i społecznymi w powiecie szczecińskim i w Szczecinie. Za swoją pracę był wielokrotnie odznaczany i nagradzany.
x x x
Na ten sam temat rozmawialiśmy także z obecnym dzierżawcą Trzebieży Zdzisławem Uherkiem, właścicielem firmy „Smart”. Nasz rozmówca jest zdania, że umowa z Polskim Związkiem Żeglarskim o dzierżawę jest nieważna m.in. z powodu katastrofalnego stanu portu oraz jachtów. Port prawdopodobnie od 40 lat nie był pogłębiany, co uniemożliwia korzystanie z niego większym jednostkom. Na dodatek brak lub nieodpowiednie prace konserwatorskie nabrzeży doprowadziły do zawalenia części nabrzeża północnego. Żaglowiec „Kapitan Głowacki” dla odnowienia tzw. czteroletniej klasy wymaga nakładów w wysokości blisko 400 tys. zł. Pozostałe jednostki też wymagają kosztownych remontów. Przeglądy budowlane portu już w 2005 r. i 2010 r. wykazały ogrom zaniedbań.
- Żądaliśmy od PZŻ - mówi .Z Uherek - modernizacji portu, jednak niczego nie zrobiono. My ze swej strony włożyliśmy już ok. 2 mln zł na szereg prac. Wycięliśmy drzewa, powiększając w ten sposób plac postojowy dla jachtów, częściowo doprowadziliśmy wodę i energię elektryczną do miejsc cumowania jachtów, zakupiliśmy dodatkowe boje. PZŻ jednak zablokował dalsze prace i odnoszę wrażenie, że Trzebież jest jedną „wielką mielizną” związku żeglarskiego. Władze w Warszawie chcą prawdopodobnie ukryć te wielkie zaniedbania, postawić ośrodek w stan upadłości, czemu miała służyć dzierżawa.
x x x
Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że Gmina Police od lat stara się o przejęcie ośrodka, ale Warszawa nie chce o tym słyszeć. Jak nie wiadomo o co chodzi, to pewnie chodzi o pieniądze. Być może łakomym kąskiem dla stolicy jest coroczna opłata wnoszona przez dzierżawcę. A może jeszcze co innego...

Andrzej Gedymin