Tadeusza Zajączkowskiego zapytałem, gdzie teraz żegluje, gdyż na regatach go nie widać, ani też podczas rejsów na jeziorze Dąbie i na Zalewie Szczecińskim. Przed laty był jednym z czołowych kapitanów, który prowadził sporo rejsów po Bałtyku.
- Otóż - powiedział nam - porzuciłem Bałtyk dla Morza Śródziemnego i Adriatyku. Żeglowałem w Chorwacji, a teraz głównie pływam wśród greckich wysp. W kwietniu wyjeżdżam samochodem do Grecji i pozostaję tam do października. Do pokonania z Polski jest wprawdzie 2,5 tys. km, ale klimat - brak silnych sztormów, a jeżeli występuje sztormowy wiatr, to trwa najwyżej dobę, a temperatura wody w morzu to 26-27 st. C. Nie ma się więc co dziwić, że po zimnym i mokrym Bałtyku na Morzu Śródziemnym są wspaniałe warunki do relaksu. Na ciepłe wody Grecji popłynął z dorosłą córką, która podobnie jak ojciec lubi żeglować i nie choruje.
Koszty w Grecji też nie są wygórowane. Moim niewielkim jachtem o nazwie „Natka” staram się cumować w portach rybackich lub zwyczajnie stawać na kotwicy. Grecy nie biorą za to należności. Także wyżywienie załatwiamy we własnym zakresie, przywożąc część z kraju i kupując produkty na miejscu.
Nie samym jedzeniem człowiek żyje. Grecja to przecież bogactwo starożytnych zabytków i przepięknych szczególnie dla żeglarza akwenów. Początkowo bazowałem w Grecji w Pireusie i żeglowałem wśród Cyklad, ale dość ostre wiatry kazały mi zmienić akwen.
Zwiedzałem słynną wyspę Santorini, która przed kilkoma tysiącami lat powstała w wybuchu gigantycznego wulkanu. Fala tsunami, która powstała po wybuchu zmiotła siedziby ludzkie na okolicznych wybrzeżach, sięgając m.in. po Tunezję. Po tym kataklizmie został jak ucięty nożem klif z zabudowaniami na górze. Tam, gdzie nastąpiła erupcja jest dziś wielka zatoka, w której cumują duże wycieczkowce. Pozostała także góra, z której podobno unoszą się opary.
Nasz rozmówca przebywając co roku w Grecji zwiedzał też i inne starożytne dziwy i zabytki. M.in. przepłynął słynnym Kanałem Korynckim, którego klifowe brzegi wznoszą się na kilkadziesiąt metrów w górę. Na końcu kanału od strony Aten jest osobliwy most - kładka dla pieszych,która nie podnosi się w górę, sa jest zatapiana. Przepływają nad nią duże promy. Gdy się podnosi zostają na chodniku ryby, które skwapliwie wybierają i duzi i mali.
W tym miejscu przerwijmy te południowe opowieści i powróćmy do lat, gdy nasz rozmówca zaczynał swą przygodę z żeglarstwem. Był to rok 1953, gdy uczestniczył w pierwszych rejsach na Gople na jachtach o nazwach „Kruszwica”, „Turawa”, „Jastarnia”. Po dwóch latach wylądował w Szczecinie i tu odnalazł się w Lidze Morskiej i Kolonialnej. Zaczynał jak większość adeptów tego sportu od żeglowania na łodzi wiosłowo-żaglowej „DZ”, a później zdobywając kolejne stopnie żeglarskie prowadził po Bałtyku harcerskie „Iskrę” oraz „Totema" i „Watrę”, a także z Pałacu Młodzieży „Magnolię” i z JK AZS „Smugę Cienia” ze studentami. Były to rejsy głównie do Szwecji, Danii i Niemiec. Popłynął także na „Zewie Morza” do Londynu.
W pewnym momencie zorientował się, że warto odwiedzić jachtem także południe Europy i tak już zostało.
Rozmawiał Andrzej Gedymin