Z Michałem Kęszyckim wiąże się długa i wyjątkowo bogata historia szczecińskiego żeglarstwa. Chociaż zaczynał w 1958 r. w Trzebieży, a w 1960 r. w LOK Szczecin zdobył stopień żeglarza, to jego najciekawsze, a czasem dramatyczne przygody wiążą się z naszym miastem.
Trzeba tu zacząć od Technikum Budowy Okrętów, gdzie na warsztatach wraz z kolegami z klasy zbudowali dwa „Cadety”. Jest to niewielki, dwuosobowy jachcik przeznaczony do szkolenia młodzieży i startu w regatach. Były czasy, gdy w regatach na jeziorze Dąbie startowało po kilkadziesiąt „Cadetów”, a w mistrzostwach Polski i regatach międzynarodowych jeszcze więcej.
Tak więc nasz rozmówca zbudował z kolegą jacht i w dwójkę pływali po jeziorze Dąbie i startowali w regatach. Jako młodego człowieka tak zafascynowało żeglarstwo, że wkrótce przesiadł się na „Finna”, który był w owym czasie jednoosobową klasą olimpijską i do łatwych nie należał, a kolejnym jego jachtem był dwuosobowy „Star”, także klasy olimpijskiej. Tu kończy się rozdział jego samodzielnej żeglugi regatowej na małych (z wyjątkiem „Stara”) jednostkach.
Jeszcze jako 13-latek posmakował morza na „Radogoście”. Kpt. Zbigniew Pawlak zabrał go na Międzynarodowe Regaty Gryfa Pomorskiego, które obok podobnej imprezy w Gdyni, były największymi morskimi imprezami. W różnych okresach startowało w tej imprezie po kilkadziesiąt jednostek, a nawet w „tłustych” latach ponad 100. Trasa tych regat wiodła do wybrzeży szwedzkich, gdzie wówczas stał zakotwiczony latarniowiec „Falsterborev”, a po okrążeniu latarniowca żeglowało się w stronę Bornholmu i jeszcze dalej na wschód okrążano maleńkie duńskie wysepki Christiansoe. Po minięciu wysepek można było żeglować na metę do Świnoujścia. W różnych latach trasa tych regat wiodła w jedną lub drugą stronę.
Wydaje się, że dla młodego człowieka był to zwrotny moment w karierze i życiu, gdyż rejsy morskie na dużych jachtach stały się jego treścią. Później żeglował na nieistniejących już dziś dużych jednostkach „Conradzie” i „Chrobrym”. Gdy nadarzyła się okazja wraz z kolegami przenieśli się do Harcerskiego Ośrodka Morskiego, w którym pływała słynna dwumasztowa „Barka”, przebudowana na jacht morski z szalupy nie mniej słynnego „Batorego”. Były także jachty morskie typu „Vega” i „Enif”. HOM prowadził w tym czasie bogatą działalność morską. Były ciekawe rejsy, obozy żeglarskie i szkolenie.
Kolejnym klubem, który w tym czasie rozwijał działalność morską był Pałac Młodzieży. Trafiły tam zbudowane w Morskiej Stoczni Jachtowej dwie „Vegi”: słynna „Magnolia” i „Orchidea”. Pierwszą opiekował się Zdzisław Paska i zorganizował na tym jachcie wiele dalekich wypraw, m.in. do Archangielska i Murmańska oraz wokół Islandii. Przez pewien czas Michał Kęszycki opiekował się „Orchideą”. U początków Pałacu Młodzieży przyjęto zasadę, że wszystkie jednostki będą nosić nazwy kwiatów. Ta zasada z małymi wyjątkami obowiązuje do dziś.
Tu warto przypomnieć, że nasz rozmówca na jachtach morskich startował z najlepszymi szczecińskimi żeglarzami, m.in. na „Ceti” z Jerzym Siudym. Także sam dowodził jachtami w regatach morskich, zdobywając dwukrotnie na „Pegazie” pierwsze miejsca i raz drugie w Regatach Samotników na Bałtyku. Dowodził także bliźniaczą do „Magnolii” „Orchideą”. Z jego ciekawszych wypraw wymieńmy dwuletni rejs do Turcji i z powrotem kanałami na Morze Śródziemne. Żeglował także na „Zawiszy Czarnym”, „Zewie Morza”, „Chrobrym”, „Janku Krasickim”, „Fryderyku Chopinie”, „Ceti”, „Spanielu”, „Barchanie”, „Silverpol 1 i 2” oraz „Drugim Domu”. Żeglował na Karaibach, Wyspach Kanaryjskich i na Kubie, a jego staż morski to prawie 30 tys. mil morskich. Różnymi środkami komunikacji odwiedził Kanadę, Emiraty Arabskie, Tajlandię, Singapur oraz większość portów europejskich i kilka Afryki Zachodniej. Z powodzeniem uprawia sporty zimowe, narty wodne, sporty samochodowe i motocyklowe, hippikę, tenis ziemny i stołowy, nurkowanie i żeglarstwo lodowe. Czynnie angażuje się w wielu klubach żeglarskich, stowarzyszeniach i Bractwie Wybrzeża.
Doszliśmy do miejsca, gdy w jego żeglarskiej karierze wydarzył się wypadek, o którym wyjątkowo niechętnie wspomina. na Morzu Północnym w ciężkim sztormie jacht wywrócił się do góry dnem i pozostawał w tej pozycji. Co najgorsze w środku została załogantka. Michał długo się nie namyślał, zanurkował, dostał się do środka i wyprowadził dziewczynę. Dalej to zajęła się nimi holenderska straż wybrzeża. Jacht niestety zatonął. Nie trwało długo, gdy Michał Kęszycki wrócił do czynnego uprawiania swego ulubionego sportu.
Tekst i fot. Andrzej Gedymin