Pisząc o wydarzeniach „gorącego lata ’80”, historycy skupiają się zazwyczaj na sferze politycznej. Dominują opisy przebiegu negocjacji między przedstawicielami strajkujących a władzami, wiele miejsca poświęca się postaciom liderów strajkowych i politycznym reperkusjom podpisanych porozumień. Tymczasem protesty Sierpnia ’80 były udziałem setek tysięcy ludzi. Na kilkanaście dni zmieniły oblicza miast i codzienne funkcjonowanie ich mieszkańców. Tak również było w Szczecinie.
Organizacja
Kluczową kwestią mającą wpływ na rozwój wydarzeń oraz sytuację strajkujących była odpowiednia organizacja protestu. Strajk miał swoje centrum, którym była Stocznia Szczecińska im. Adolfa Warskiego, mówiąc zaś ściślej, stoczniowa świetlica – miejsce negocjacji strajkujących z komisją rządową oraz siedziba Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, który na czas protestu przejął de facto odpowiedzialność za stocznię oraz przebywających na jej terenie ludzi. Utworzono straż robotniczą z zadaniem dbania o bezpieczeństwo oraz porządek strajku. Powołani w jej szeregi robotnicy czuwali nad odpowiednim zachowaniem swoich kolegów, opiekowali się stoczniowym mieniem, jak również pilnowali, aby na teren zakładu nie przedostały się osoby niepożądane. Swoje zadania „strażnicy” sprawowali z dobrym efektem. Niecodzienne zadanie powierzone ludziom, na co dzień odpowiedzialnym jedynie za wąski odcinek pracy, wypełniane było w poczuciu dużej odpowiedzialności. Podobne straże tworzono również w innych strajkujących zakładach. Podwyższeniu bezpieczeństwa służyć miał także wprowadzony przez władze miasta na prośbę kierownictwa strajku zakaz sprzedaży alkoholu. Uczestników strajku obowiązywał bezwzględny zakaz jego spożywania.
W świetlicy w „Warskim” przebywali wchodzący w skład MKS przedstawiciele poszczególnych wydziałów stoczniowych oraz zakładów, które przyłączały się do protestu. Sam akt poparcia lub przystąpienia do MKS stał się w pewnym momencie swoistym rytuałem. „Protokół – czytamy w dziennikarskiej relacji Małgorzaty Szejnert i Tomasza Zalewskiego – zdążył się ustalić w poprzednich dniach. Delegacja, zaciekawiona i oglądana z zaciekawieniem, wśród wielkich oklasków idzie ku estradzie. Tam ją przyjmuje masywny blondyn Bogdan Baturo, bystry i rzeczowy mistrz ceremonii. Wita, przedstawia, oddaje mikrofon. Delegaci mówią, z czym przyszli. Czasem jest to informacja, że przystąpili do strajku. Częściej podziękowanie z formułą poparcia. Niektórzy czytają własne postulaty, wpisują się na listę, dostają numer porządkowy i przekazują MKS swoje listy uwierzytelniające, na przykład protokoły z zebrań załogi, na których podjęto solidarnościowe uchwały. […] Lucyna [właśc. Łucja – przyp. M.S.] Plaugo nie nadąża z wciąganiem zakładów na listę, sprawy trudno załatwiać pośpiesznie, trzeba uszanować uroczysty nastrój przybyszy.
Informacja
O ile przebywający na terenie samej stoczni mogli przysłuchiwać się obradom MKS przez stoczniowy radiowęzeł, to należało również zapewnić odpowiedni dopływ informacji do innych zakładów pracy biorących udział w proteście. W sytuacji, gdy strajkującym nie pozostawało nic innego, jak czekać na wyniki rozmów MKS z komisją rządową, dostęp do rzetelnej informacji był sprawą najwyższej wagi. Większość czasu przeciętnych uczestników strajków w trakcie ich trwania wypełniało właśnie wyczekiwanie na świeże wieści z „Warskiego”. Długie czekanie i brak wiadomości o rozwoju wydarzeń negatywnie oddziaływały na załogi poszczególnych zakładów, z czego osoby odpowiedzialne za ich przekazywanie zdawały sobie sprawę. Wielu nagrywało obrady MKS na taśmy magnetofonowe, aby następnie móc odtworzyć je kolegom, do dostępnych obok świetlicy telefonów w przerwach obrad ustawiały się kolejki.
Atmosfera w „Warskim” za sprawą bliskości centrum wydarzeń różniła się od sytuacji w mniejszych zakładach pracy, gdzie pełne emocji oczekiwanie na telefon lub przybycie delegata wiązało się ze stanem ciągłego napięcia. Tak mówił o tym pracownik Zakładów Sprzętu Elektrogrzejnego „Selfa”, a jednocześnie członek MKS Waldemar Ban: „Między tymi dwoma miejscami, stocznią i „Selfą", jest wielka różnica. Człowiek przebywający w stoczni czuje się pewny, podładowany, przekonany, że wszystko się uda. Ta determinacja tych ludzi, te listy i wizyty solidarnościowe... Właśnie dopiero co taki podładowany pojechałem do siebie, do „Selfy", a tam zupełnie inna atmosfera. Atmosfera taka, że nie wiadomo, może dzień, może dwa i wojska radzieckie na pewno wejdą, czołgami nas tu wszystkich przejadą, nie ma co rozmawiać. U nas jest w zakładzie paru dżentelmenów, którzy taką atmosferę sieją po cichu. Dopiero trzeba siąść z ludźmi, parę rzeczy wyjaśnić, a najlepiej wziąć taśmę z nagraniem ze stoczni, puścić ludziom fragmenty tej twardej dyskusji, umocnić ich”.
Aprowizacja
Sprawy wyżywienia nie sprawiały na ogół strajkującym większych problemów. W wielu zakładach, w których protesty przybrały formę strajków okupacyjnych, działały stołówki, które nie przerywały pracy. Na początku strajku w „Warskim” przewodniczący MKS Marian Jurczyk ogłosił, że każdemu będzie przysługiwał jeden gorący posiłek dziennie. Za niewielkie pieniądze w stoczniowej stołówce można było kupić duży dwudaniowy obiad. W wielu przedsiębiorstwach funkcjonowały także zakładowe sklepy i bufety. Wsparcia udzielały inne zakłady pracy zajmujące się produkcją żywności, np. piekarnie czy przedsiębiorstwa przetwórstwa rybnego: „Gryf”, „Certa”, oraz ludzie przychodzący pod stoczniową bramę. W Szczecińskiej Stoczni Remontowej „Gryfia” strajkujący byli częstowani posiłkami na statkach czekających na zakończenie remontów przy stoczniowych nabrzeżach i na dokach. Żywność na strajki donosiły oczywiście także rodziny. Pracownik, który otrzymywał „paczkę żywnościową” od bliskich, dzielił się często jej zawartością z kolegami, którzy nie mieli w Szczecinie nikogo.
Problemu nie stanowiły również sprawy związane z higieną. W większości zakładów produkcyjnych funkcjonowały ogólnodostępne prysznice, z których mogli korzystać strajkujący. Spano na styropianie, poskładanych ubraniach roboczych czy drewnianych gretingach spod pryszniców. Z czasem strajki ulegały swoistej profesjonalizacji: przybywało wygodnych materacy, koców, termosów, dzięki wsparciu z zewnątrz poprawiała się aprowizacja. Ludzie w naturalny sposób adaptowali się do trudnej sytuacji, która stawała się coraz bardziej powszednia.
Warto w tym miejscu zwrócić uwagę, że warunki strajku okupacyjnego były zdecydowanie bardziej dokuczliwe dla kobiet. W sfeminizowanych zakładach, jak np. Zakłady Przemysłu Odzieżowego „Dana”, nie podejmowano zatem strajków okupacyjnych. Panie strajkowały tylko podczas swojej zmiany, następnie udawały się do domów. Również w wielu przedsiębiorstwach, w których załoga decydowała się na okupację zakładu, kobietom pozwolono na taką „zmianową” formę udziału w proteście.
„Czas wolny"
Wszyscy „szeregowi” uczestnicy strajków, zarówno okupacyjnych, jak i zmianowych, stawali przed zasadniczym pytaniem: w jaki sposób zorganizować sobie „czas wolny”, którym, jak rzadko, dysponowali w nadmiarze. Radzono sobie na różne sposoby, choć zbyt wielu rozrywek nie było. Grano w karty, warcaby, w zakładach położonych nad wodą zapaleńcy oddawali się wędkowaniu, w stoczniowej świetlicy oglądano telewizję, słuchano radia, czytano książki i gazety. Niektórzy z nudów, dla zabicia czasu, podejmowali drobne czynności związane z pracą, porządkowali swoje warsztaty, konserwowali narzędzia. Po katastrofie kolejowej pod Toruniem strajkujący w wielu zakładach oddawali krew dla ofiar wypadku.
Większość czasu wolnego zajmowały rozmowy. Sytuacja w wielu szczecińskich przedsiębiorstwach nie różniła się zasadniczo od tej, którą obserwował w Stoczni Gdańskiej brytyjski historyk i publicysta Timothy Garton Ash: „Godziny i dni schodziły na zawziętym dyskutowaniu. Robotnicy zbierali się w małych, ożywionych grupach, z których dobiegały słowa: »demokracja«, »równość«, »wolność« i »gówno«. […] Poziom dyskusji był rozmaity. Pamiętam jedną z nich, wyjątkowo zaciekłą, czy mianowicie pewną ilość ofiarowanych strajkującym kurczaków należy jeszcze podtuczyć przez kilka dni, czy raczej zarżnąć od razu. Jednakże przywódcy strajku wykorzystywali te długie godziny na wbijanie strajkującym do głowy rzeczy najważniejszych: niezależne związki, prawo do strajków, od tego wszystko zależy…”.
W Szczecinie wpływ na przebieg strajków osób zaangażowanych wcześniej w działalność opozycyjną, np. Wolnych Związków Zawodowych Pomorza Zachodniego, a przez to mających większą wiedzę na temat tego rodzaju spraw, był nieporównanie mniejszy niż w Gdańsku. Za sprawą aktywności pojedynczych osób świadomość polityczna strajkujących z dnia na dzień jednak rosła. Cytowana już dwójka dziennikarzy następująco opisywała swoje spotkanie z grupą robotników napotkanych podczas spaceru po stoczni na trzy dni przed zakończeniem strajku: „Nasza wycieczka próbuje przylgnąć do niewielkiej grupy, która słucha radia przed barakowozem. Pytamy o wolne związki zawodowe – czego spodziewają się po nich? Jeszcze parę dni temu Krystosiak [działacz WZZ – przyp. M.S.] musiał tłumaczyć istotę niezależnego ruchu związkowego sztabowi strajku. Dzisiaj już każdy szeregowiec umie ją wyłożyć. – Będą związki, będzie lepiej – oznajmia lakonicznie młody siłacz rozebrany do pasa. – Partia nie będzie nami tak kręcić. A starszy, bardzo zmarnowany i zmęczony robotnik o inteligentniejszej i szczerszej twarzy, mówi: U nas, żeby dostać mieszkanie, trzeba się zapisać do partii. Na liście przydziałów za jedno dziecko dają dwa punkty, a za partię trzy. – Jak to, za partię? – Partyjny ma pięć punktów za samą partyjność. Jawnie się tego nie mówi, ale tak wychodzi, jak spojrzeć po listach. – Potężny młody robotnik przerywa starszemu: I tyś się musiał zapisać. – Zapisałem się – przyznaje starszy, z pochyloną głową, ale bez wstydu. – On nie miał wyjścia, musiał na to iść – zgadza się młody. Widać, że musieli już o tym rozmawiać”.
Lęk
Pamiętajmy, że latem 1980 r. nikt nie mógł być całkowicie pewien pozytywnego finału protestu, jakim było podpisanie porozumień i obietnica spełnienia postulatów. Wcześniej władza ludowa w odpieraniu żądań niezadowolonych robotników potrafiła sięgnąć nawet do najbardziej brutalnych środków. Doświadczeniem większości strajkujących był zatem lęk. Obawiano się, czy nie dojdzie do interwencji milicji lub wojska. Określone osoby podsycały zresztą na ten temat plotki. „Takie wiadomości – czytamy we wspomnieniach Krzysztofa Jagielskiego, przewodniczącego komitetu strajkowego w Polskich Liniach Oceanicznych – nie wpływały najlepiej na stan naszych i tak nadwerężonych nerwów. Takie »pewne wiadomości« miały nas załamać psychicznie, nakłonić do ustępstw czy szybkiego zakończenia rozmów z rządem. Sympatyczna starsza pani z działu zaopatrzenia poinformowała mnie, prosząc przy tym o dyskrecję, że sowieckie samoloty transportowe lądują na lotnisku w Stargardzie, gdzie jej mąż zatrudniony był na wieży kontrolnej. Znacznie później okazało się, że był milicjantem. Mimo woli podchodziłem do okna i wypatrywałem od strony portu barek desantowych, a na wjeździe do miasta – kolumn pancernych”. Podobne „informacje” próbowano podsuwać przewodniczącemu MKS Marianowi Jurczykowi. Wśród „szeregowych” uczestników strajku w stoczni krążyły pogłoski, że wojsko przemalowuje swoje pojazdy na kolor niebieski, by wraz z milicją wziąć udział w siłowym tłumieniu protestów.
Wciąż żywa wśród strajkujących była pamięć tragicznego Grudnia ’70. Jan Nowak, jeden z organizatorów strajku komunikacji miejskiej w Szczecinie, wspominał: „[…] baliśmy się, że ktoś może strzelić. Tarczy, pałek nie baliśmy się, tylko kul. Myślałem o odpowiedzialności swojej i mówiłem wszystkim – tylko na ochotnika! Mówiłem, może się powtórzyć rok siedemdziesiąty”.
Ażeby mogły zostać podjęte jakiekolwiek konstruktywne działania, strach musiała przezwyciężyć odwaga, którą pomagał umacniać nastrój przyjaźni, wspólnoty, gotowości udzielania wzajemnej pomocy i wsparcia. Jak wspomina Stefan Szarota, mistrz w „Gryfii”, podczas strajku dawało się odczuć między ludźmi prawdziwą solidarność. Strajkowano z nadzieją na lepsze jutro, w wierze, że coś może się zmienić.
W mieście
Opisując codzienność szczecińskiego Sierpnia ’80, warto wyjść na chwilę ze strajkujących zakładów i zwrócić uwagę na panoramę miasta. Szczególnie dokuczliwą kwestią dla szczecinian był strajk komunikacji miejskiej. „Zaczęła się – wspominała Teresa Gryglewska – prawdziwa wędrówka ludów. Ludzie szli i szli. Szły matki z małymi dziećmi […], szły starsze dzieci i młodzież do szkoły, szli pojedynczy przechodnie do pracy. Na wszystkich twarzach malował się smutek i zatroskanie. Nikt jednak nie sarkał i nie narzekał. Jakaś ogólna atmosfera skupienia i powagi ogarnęła całe miasto”. Także na ulicach dawała o sobie znać wspomniana atmosfera solidarności. Właściciele prywatnych samochodów chętnie zatrzymywali się i podwozili przechodniów.
W okresie niepewności, jak potoczą się dalsze wydarzenia, ludzie starali się jakoś „zabezpieczyć” swoją sytuację. Jak często dzieje się w sytuacjach różnego rodzaju napięć społecznych, także i w sierpniu 1980 r. w Szczecinie miało miejsce masowe wykupywanie towarów spożywczych. Zwiększony ruch w sklepach oznaczał także potrzebę dłuższego stania w uciążliwych kolejkach, które stanowiły w tym okresie stały element miejskiego krajobrazu.
Wszyscy szczecinianie odczuwali też nieprzyjemne skutki strajku Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania, który na dłuższą metę mógł okazać się wręcz niebezpieczny. Przywoływana już Teresa Gryglewska, pracownica Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej, wspominała: „W tym czasie najbardziej dręczyła mnie sprawa MPO, które również strajkowało. Codziennie na trasie mojej wędrówki do zakładu pracy widziałam tu i ówdzie pękate zbiorniki ze śmieciami, których zawartość wysypywała się na zewnątrz. W miarę upływu dni zbiorniki te coraz bardziej cuchnęły. Nasze liczne interwencje, aby MPO wywoziło śmieci, pozostawały bez echa”. Dopiero po interwencji MKS 28 sierpnia (strajk służb oczyszczania miasta trwał od 20 sierpnia) cztery śmieciarki zaczęły wywozić śmieci z posesji szpitalnych.
Rozładowanie ciężkiej atmosfery ostatnich dni strajku nadeszło 30 sierpnia. Podpisywaniu historycznego dokumentu towarzyszyły ogromna radość i łzy szczęścia. Na tę chwilę ważne było przede wszystkim, że wspólny wielodniowy trud strajków, chyba nieco niespodziewanie, tworząc precedens na skalę całego bloku wschodniego, zakończył się sukcesem.
Michał SIEDZIAKO
(Autor jest pracownikiem OBEP IPN Szczecin, tekst był drukowany w piśmie „Pamięć i Przyszłość”, 2013, nr 4)
fot. Stefan CIEŚLAK
Strajkujący na różne sposoby radzili sobie z nadmiarem wolnego czasu.
fot. Stefan CIEŚLAK
Grupa strajkujących stoczniowców przed zakładowym kioskiem
fot. Robert CIEŚLAK
Brama główna stoczni to był swoisty „punkt kontaktowy" miasta i strajkujących