Gdyby przysłuchać się uważnie wypowiedziom niektórych polityków i dziennikarzy, to można by odnieść wrażenie, że między Polską a Niemcami istnieje ogromna przepaść, która na dodatek pogłębia się z miesiąca na miesiąc. Wprawdzie niektórzy politycy przekonują nas, że nic się nie stało – by użyć wychodzącego ponoć z mody określenia – ale jednak… Wymienia się główne problemy w relacjach dwustronnych, od kluczowych, jak kryzysy w Europie, po mniej znaczące, jak status Polaków w Niemczech.
To wszystko dzieje się w roku rocznicowym. Czy faktycznie przez dwadzieścia pięć lat od podpisania traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy nie osiągnęliśmy nic, z czego powinniśmy się cieszyć i być dumni? A może to już nasze lenistwo umysłowe sprawia, że zbyt często poddajemy się zalewowi informacji, nie zadając sobie trudu ich filtrowania i umieszczania w szerszej perspektywie, pozwalającej na rozumne wnioski?
W ostatnich miesiącach wielokrotnie podejmowano problem relacji polsko-niemieckich. Ze strony świata polityki padały różne oceny, często sprzeczne. Raz mówiono, że jesteśmy partnerami, innym razem, że nasze stosunki charakteryzuje układ dominator – poddany. Do polityków swoje opinie dorzucali dziennikarze. Gdyby próbować stworzyć na tej podstawie obraz relacji polsko-niemieckich, nie skłaniałby do optymizmu, a wprost przeciwnie – do gorzkiej konstatacji, że mimo 25 lat intensywnych kontaktów na wszystkich poziomach, polsko-niemieckie drogi się rozchodzą i że między naszymi krajami powstaje przepaść, która pogłębia się z miesiąca na miesiąc. Symbolicznym przykładem i potwierdzeniem takiego postrzegania spraw może być niedawna wystawa w Bundestagu, poświęcona historii dialogu polsko-niemieckiego, a przygotowana przez Muzeum Historii Polski (w „przez granice” pisałem o niej miesiąc temu). Dlaczego tego ćwierćwiecza nie potrafiono uczcić wspólną wystawą, trudno pojąć.
Jest to jednak tylko (i na szczęście!) jedna strona medalu. Proponuję usiąść wygodniej w fotelu, nabrać większego dystansu i do siebie, i otaczającego nas zalewu negatywnych informacji. Rzadko w tych miesiącach zwracano uwagę na ogromny postęp kontaktów poza sferą polityki czy instytucji. Nie byłby on możliwy bez zaangażowania tysięcy zwykłych ludzi. Pięknie napisała o tym na swoim blogu pisarka, animatorka kultury polskiej, od lat mieszkająca i pracująca w Berlinie, Ewa Maria Slaska:
„Wielokrotnie powtarzałam, jak ja osobiście to widzę: najpierw my, zwykli ludzie, coś robimy. Jest nas niewielu i patrzy się na nas jak na rarogi, ale w pewnym momencie jest nas już tylu, że nie ma wyjścia i polityka musi nas zauważyć. Polityka zauważa więc, uznaje, że jest to dobry pomysł i go nam zabiera. Potem Bielecki i Kohl podpisują polsko-niemiecki traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. Następnie co jakiś czas spotykają się kanclerz i premier, albo prezydent z prezydentem, ktoś komuś wręcza nagrody i odznaczenia, ważni znajomi prezydentów robią za ważne pieniądze ważne projekty, a my dalej robimy swoje, wypełniając zwykłą praktyczną pracą wielkie słowa i zadania polityczne”.
Trochę czuć w tej wypowiedzi rozczarowanie, może nawet rozgoryczenie z powodu niedostrzegania i niedoceniania wysiłku tysięcy osób z Polski i Niemiec, lecz bardziej ogromną determinację, by kontynuować pracę u podstaw relacji polsko-niemieckich. Ten „oddolny” ruch jest często pomijany, spychany w cień. On jednak tworzy prawdziwą treść współczesnych relacji.
Bez wątpienia dzięki polsko-niemieckiemu traktatowi o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy, po raz pierwszy w powojennej historii Polacy i Niemcy mogli i mogą poznawać się i współpracować swobodnie. Czy z tego skorzystali i korzystają? Czy dzięki różnym inicjatywom społecznym udało się zbliżyć do siebie Polaków i Niemców? Odpowiedź jest znana.
W przyszłości powinniśmy sobie życzyć mniej kakofonii na górze, mniej bezrefleksyjnego wytaczania wielkich dział, a więcej wsłuchiwania się w codzienne dialogi wielu Polaków i Niemców, niezależnie od wieku, wykształcenia, statusu…
Rocznica traktatu to okazja do przypomnienia wysiłku właśnie tych ludzi, po prostu obywateli. Sfera wielkiej polityki nie wpadła na pomysł uhonorowania ich w jakiś szczególny sposób. Przypominając o ich wysiłku, chcę ich zachęcić do dalszej pracy i większego dystansu do medialnych newsów. Ich dorobek potwierdza opinię, że pojednanie i porozumienie między Polakami a Niemcami nie nastąpiło dzięki pojedynczym głośnym gestom takich czy innych osób ze świecznika (choć oczywiście były one ważne), lecz zabiegom, rozmowom, wspólnej pracy przeciętnych obywateli. Areną dla zwykłych działań zwykłych ludzi nie były i nie są reprezentacyjne gabinety i wielkie sale, lecz przestrzenie kontaktów społecznych, lokalne i prywatne, począwszy od tak lekceważąco, a nawet wstydliwie traktowanych straganów wzdłuż naszej zachodniej granicy.
Krzysztof RUCHNIEWICZ
Historyk, profesor, dyrektor Centrum im. Willy’ego Brandta Uniwersytetu Wrocławskiego