Artur Giza-Zwierzchowski, terapeuta par i małżeństw z Pracowni Psychoedukacji przy ul. Jagiellońskiej w Szczecinie:
Jednym ze znaków współczesności jest powszechność rosnących oczekiwań niemal w każdej dziedzinie ludzkiego życia. Pragniemy nowocześniejszych telefonów, szybszych i ekonomiczniejszych samochodów. Chcemy się szybciej bogacić oraz żyć dłużej i zdrowiej. Nic dziwnego, że także w dziedzinie naszych związków oczekiwania stają się coraz wyższe. Niestety, mało kto jest im w stanie sprostać. Niektórzy z badaczy podkreślają w tym kontekście aspekt zagęszczenia ról, jakich zaczynamy wymagać od naszych związków. W dobie powszechnego pośpiechu i skoncentrowania na samym sobie, w małżeństwach i związkach zaczynamy lokować oczekiwania niegdyś zaspokajane w większych zbiorowościach. Tak dzieje się na przykład z przyjaźniami. Jeśli nie mamy czasu na pielęgnowanie przyjaźni, to najprawdopodobniej będziemy pragnęli, aby nasi ukochani byli także naszymi przyjaciółmi. Cóż, jestem przekonany, że dla wielu czytelników potrzeba taka wydaje się czymś oczywistym – jeśli tak jest, to staje się to najlepszym potwierdzeniem standardów wyśrubowywanych do nieosiągalnego pułapu. W tym konkretnym przypadku trzeba jasno powiedzieć – małżeństwo to nie przyjaźń. Chociaż mogą zdarzać się szczęśliwe małżeństwa uważające się także za przyjaciół, to jednak są to raczej wyjątki potwierdzające regułę. Mimo to stanowią obecnie wizję bardzo chętnie lansowaną przez kulturę popularną, w której takie kreacje masowo zaludniają scenariusze filmów i seriali. Nie mają one jednak zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością, a przez badaczy związków bywają wręcz określane mianem szkodliwego mitu na temat małżeństwa.
Tym wszystkim, którym z trudem przychodzi przyjęcie takiej perspektywy, proponuję krótkie ćwiczenie mentalne. Proszę przywołać wyobrażenie któregoś ze swoich przyjaciół – przyjemnie, prawda? Teraz zaś proszę sobie wyobrazić, że mieliby Państwo zamieszkać z tą osobą przez pół roku pod jednym dachem. Prawda, że to już niekoniecznie tak przyjemna wizja? Dzieje się tak, gdyż instynktownie czujemy, że realizacja takiego planu przyniosłaby mnóstwo napięć wynikających ze stałego kontaktu. Zdecydowanie lepiej, aby funkcje przyjaciół pełniło grono bliskich osób, na których zaletach możemy polegać, zaś przywary akceptować, nie będąc na nie permanentnie skazanymi. W tym miejscu warto zauważyć istniejące dawniej wtopienie jednostki i związku w lokalny kontekst mikrospołeczności. W małych wspólnotach sąsiedzkich nie tylko można było na siebie liczyć, ale i wspólnie się bawić czy znajdować wsparcie w większych i mniejszych problemach codzienności. Czas wyobcowania, w jakim żyjemy obecnie, zbyt często pozbawia nas tego
zasobu.
Innym wymiarem nierealistycznego, a powszechnego oczekiwania jest godzenie ról kariery i sukcesu materialnego z funkcjami opiekuńczymi i wspierającymi. Ich przykładem jest chęć zmieszczenia w jednej osobie fuzji spełnionego zawodowo, dobrze zarabiającego profesjonalisty z realizującym wszelkie prace domowe zaangażowanym wychowawczo super rodzicem, o roli czułego wspierającego kochanka nie wspominając. Niegdyś klasa średnia masowo sięgała po wsparcie osób, które chciały i potrafiły zająć się porządkami, w domach tych którzy skoncentrowani byli na karierze. Może więc, jeśli mamy trudność w opanowaniu porządku w domu, a aspirujemy do roli ludzi sukcesu, powinniśmy spróbować korzystać z pomocy zewnętrznej, zamiast frustrować się niedostatecznym zaangażowaniem bliskich lub stałym brakiem czasu poświęcanego na czynności, w których moglibyśmy z powodzeniem zostać wyręczeni.
Przede wszystkim jednak warto docenić, to co mamy, rewidując nierealistyczne oczekiwania tak, aby ich ulotna materia nie stawała się barierą, o którą rozbija się nasze szczęście.
Masz pytanie do terapeuty par i małżeństw? Prześlij je pocztą na adres redakcja@kurier.szczecin.pl.
Fot. Robert Stachnik, Ryszard Pakieser