W tym roku zamiast 67. Plebiscytu Sportowego na 10 najlepszych zawodników i 3 trenerów województwa zachodniopomorskiego (bo nie wszyscy mieliby równe szanse, gdyż bardzo wiele sportowych imprez odwołano) z powodu jubileuszu naszej redakcji postanowiliśmy zorganizować Plebiscyt 75-lecia „Kuriera Szczecińskiego”. Podsumujemy wszystkie punkty zdobyte przez sportowców i szkoleniowców przez dotychczasowych 66 edycji naszej zabawy i na tej podstawie wyłonimy 10 najlepszych zawodników i 3 trenerów 75-lecia. Wyniki przedstawimy w sylwestrowym wydaniu „Kuriera”.
Przed laty podsumowania naszych plebiscytów odbywały się na wielkich karnawałowych balach, ale od kilku ładnych lat zamieniono je na bardziej kameralne gale mistrzów sportu, które organizowane są w różnych miejscach (m.in. w Teatrze Polskim i Rockerze), a ostatnie odbyły się w Centrum Eventowo-Biznesowym „Bulwary”. Stałym bywalcem tych sympatycznych imprez jest rodowity szczecinianin, były piłkarz i działacz Pogoni oraz jej… rówieśnik, urodzony w 1948 r. Andrzej Rynkiewicz, przez blisko 15 lat członek najwyższych władz PZPN, którego „Przegląd Sportowy” uznał za Menedżera Roku 1993. Z okazji naszego plebiscytu poprosiliśmy zasłużonego działacza o rozmowę.
– W jakich miejscach i w jakim czasie pana zdaniem powinny odbywać się podsumowania sportowych plebiscytów?
– Pamiętam moje pierwsze bale sportowców z „Kurierem Szczecińskim”, które odbywały się w ekskluzywnej Restauracji „Europa” przy Bramie Portowej, gdzie obecnie mieści się fast food i sklep. Później na długie lata impreza zadomowiła się w orbisowskim hotelu „Neptun”, gdzie były chyba najlepsze warunki, bo kilka dużych sal i jeszcze na dole dla najwytrwalszych i wtajemniczonych tak zwane piekiełko. Najlepiej bawiłem się niezależnie od miejsca balu, ale wtedy, gdy wśród laureatów było najwięcej portowców. Trudno ocenić, czy na takie wielkie bale w dawnym stylu byłoby teraz zapotrzebowanie sportowego środowiska. Wybrano więc inną formułę, która też się chyba sprawdza. Termin zabawy nie jest łatwo wybrać, bo w karnawale w styczniu wielu sportowców, w tym piłkarze, rozpoczyna ciężkie przygotowania do sezonu, wyjeżdżając też na zgrupowania. Jednak w okresie przedświątecznym, też nie zawsze frekwencja dopisuje, bo wielu sportowców opuszcza Szczecin.
– Porozmawiajmy teraz o pana przygodzie ze sportem w roli piłkarza.
– Zaczęło się w 1961 roku od piłkarskich mistrzostw szkół podstawowych, organizowanych przez Floriana Krygiera, który wyłowił najlepszych spośród uczniów, a tak stworzona drużyna zagrała z trampkarzami Pogoni jako przedmecz ekstraklasy i zwyciężyła. Zaproponowano mi wstąpienie do klubu i zostałem trampkarzem Pogoni. W 1965 roku nasz zespół trenera Zbigniewa Ryziewicza złożony z rodowitych szczecinian wywalczył wicemistrzostwo Polski, a grali w nim między innymi: Zenon Kasztelan, Jerzy Jatczak czy Ryszard Malinowski. Po osiągnięciu pełnoletności pojechałem z pierwszym zespołem Pogoni na tournee do NRD i w meczu zremisowanym 1:1 z Dynamem Drezno zdobyłem bramkę. W efekcie 4 dni później zadebiutowałem w ekstraklasie w meczu z Wisłą Kraków, niestety przegranym 1:2, a ja wpisałem się na listę strzelców mając wtedy 18 i pół roku, więc jestem do dzisiaj najmłodszym debiutantem wśród portowców, który strzela ligowego gola. Generalnie nie było mi łatwo, bo sport łączyłem ze studiami bez żadnych ulg na Wydziale Budownictwa i Architektury Politechniki Szczecińskiej. Po kilku latach rozstałem się z Pogonią. gdy po przegranym meczu z Cracovią trener Eugeniusz Ksol odsunął mnie do rezerw, a ja uniosłem się honorem i przestałem grać. Po kilku miesiącach otrzymałem ofertę z Arkonii i tam występowałem przez rok, a po wydarzeniach grudniowych w 1970 roku trafiłem do tworzonej właśnie Stali Stocznia, bo wtedy stoczniowcy nie chcieli już mieć ze zrozumiałych względów wspólnego klubu z milicjantami. Byłem wtedy półamatorem, bo jako inżynier do godziny 11 pracowałem w biurze inwestycji w Stoczni imienia Adolfa Warskiego, po czym byłem zwalniany na trening, a nieraz po piłkarskich zajęciach wracałem jeszcze do pracy. Ze Stalą awansowałem na zaplecze ekstraklasy i byłem w niej królem strzelców, a w 74 meczach zdobyłem 78 bramek. W 1975 roku awansowaliśmy na zaplecze ekstraklasy i w inauguracyjnym meczu z Ursusem Warszawa wygranym 3:1 strzeliłem dwie bramki, a trzecią Benon Szostakowski. W 1978 roku wyjechałem na wakacje do USA i otrzymałem propozycję gry w polonijnym klubie Polish Falcons w New Jersey, gdzie też zostałem królem strzelców.
– Jak to się stało, że z zawodnika stał się pan działaczem?
– Po powrocie z USA nie chciałem już wracać do biura projektów w służbie zdrowia, w którym byłem szefem działu architektoniczno-konstrukcyjnego, bo źle się tam wówczas działo. W 1979 roku byłem na pamiętnym meczu zaplecza ekstraklasy, w którym na Twardowskiego Pogoń przegrała ze Stalą Stocznia 3:4. Trenerem portowców był wtedy mój sąsiad i przyjaciel Jerzy Kopa, który zaproponował mi funkcję kierownika drużyny. Później zostałem kierownikiem sekcji, ale kilkakrotnie, z różnych względów, musiałem wracać do poprzedniego zajęcia, łącząc kierowanie całą sekcją i pierwszą drużyną. Z moją kadencją wiążą się największe sukcesy portowców, bo III miejsce w 1984 roku z trenerem Eugeniuszem Ksolem i gra w Pucharze UEFA ze słynnym niemieckim 1. FC Köln z Haraldem Schumacherem w bramce. W 1985 roku juniorzy Pogoni trenowani przez śp. Włodzimierza Obsta zostali mistrzami Polski. Wicemistrzostwo ekstraklasy w 1987 roku z Leszkiem Jezierskim zaowocowało pocharową potyczką z włoską Hellas Weroną. Po rozstaniu z Pogonią zostałem niemieckim korespondentem „Przeglądu Sportowego”, relacjonując między innymi mistrzostwa Europy w 1988 roku. Dwa lata później Ryszard Pundyk namówił mnie, bym wrócił ratować Pogoń i po raz pierwszy bez resortowego nadania, lecz w tajnych wyborach, zostałem dyrektorem klubu. Były to bardzo ciężkie czasy, bo niemal cała gospodarka morska odwróciła się od Pogoni, wstrzymując finansowanie. Na utrzymaniu mieliśmy wtedy nie tylko futbolistów, ale także piłkarki i piłkarzy ręcznych oraz koszykarzy, a także kilka innych sekcji. Utrzymywać musieliśmy też wszystkie obiekty: stadion, halę, pływalnię i hotel, który akurat się spalił. Udało mi się jednak wszystko pozbierać, co zaowocowało mistrzostwem Polski i Pucharem Polski piłkarek ręcznych oraz III miejscem szczypiornistów, a piłkarze nożni i koszykarze powrócili do ekstraklasy. Sentyment do piłki i Pogoni ciągle mam w sercu i dlatego przy okazji plebiscytów „Kuriera” regularnie nagradzam piłkarzy Dumy Pomorza, będących laureatami plebiscytu, w tym dwukrotnie Radosława Majdana oraz Piotra Mandrysza, Mariusza Kurasa, Jakuba Piotrowskiego i Sebastiana Walukiewicza.
– Dziękujemy za rozmowę. ©℗
(mij)