Jaka szkoda, że pływające w naszych wodach węgorze rozmnażają się daleko stąd. Mało tego! Nie ma możliwości przeprowadzania sztucznego tarła, choć mamy w okręgu doświadczonych ichtiologów i Ośrodek Hodowlano-Zarybieniowy w Goleniowie. Aby te ciekawe i dla wielu niezwykle smaczne ryby nie znikły z polskich rzek i jezior, trzeba ich narybki kupować.
Jak na ironię, maluchy wpuszczane do naszych wód muszą żerować i dorastać kilka lat zanim osiągną minimum 60 centymetrów długości, abyśmy mogli je łowić. Te, które nie padną łupem wędkarzy, po osiągnięciu dojrzałości płciowej robią wszystko, aby dotrzeć do Morza Sargassowego i odbyć tam tarło. Nieco później giną. Ale wracajmy do zarybienia. Najpierw w specjalnych styropianowych opakowaniach węgorzyki przyjechały samochodem prosto z Danii. Nie były duże, bo sięgały około 20 centymetrów i ważyły zaledwie 10 gramów. Był to jednak tak zwany węgorz montee, ale większy narybek podchowany. Przy współpracy z kołami PZW naszego okręgu wpuszczono ich do wody dość dużo, bo ponad 300 kilogramów. Łatwo policzyć, że to ponad 300 tysięcy sztuk. Gdzie trafiły? Wpuszczono je między innymi do jezior: Morzycko, Kołczewo, Żółwino, Śniatowo, Sierakowo, Okonie, Szczucze, Czarne, Rokity, Sicina, Chociwel, Tychowo, Grabowo i Nowogardzkie.
Duże podziękowania za współpracę i pomoc należą się między innymi członkom kół PZW: Okoń z Chociwla, Wędkarz z Pyrzyc, nowogardzkiego, a także dwóch stargardzkich – Kolejarz i Ina. Podziękowania dotyczą również faktu, że kilka kół sfinansowało z własnych środków część ostatnich zarybień – do wód pozostających pod ich opieką. Gdyby zarybień nie było, to węgorze prawdopodobnie zniknęłyby z naszych wód i to bardzo szybko.
esox