Nie przestraszył nas koronawirus. Tradycji musiało się stać zadość. Od wielu już przecież lat – od świtu pierwszego dnia stycznia – najbardziej zagorzali miłośnicy zmagań z trociami meldują się nad wodą. Najstarsi wędkarze pewnie pamiętają, że lata temu takich posylwestrowych szaleństw nie było. Sezon rozpoczynał się bowiem 1 lutego. Teraz więc chyba mamy lepiej. A jak się ten tegoroczny rozpoczął? Nad Iną czy Regą lokalnie było nawet dość „tłoczno”. Z pierwszych informacji, jakie zaczęły spływać od wędkarzy, dorodne trocie padały jedna po drugiej. Było ich rzeczywiście sporo i naprawdę dużych. Stanisław Różycki wyciągnął troć mierzącą 77 centymetrów, a złowił ją w Poczerninie. Ryba Krzysztofa Pertykusa wyjęta z Iny miała 85 cm.
Trocie padały też łupem wędkarzy niemal w samym Stargardzie. W pierwszą niedzielę stycznia wybrałem się nad wodę i ja, by trochę porzucać. Niestety wróciłem do domu o kiju, choć mały przedsmak sukcesu i zastrzyk adrenaliny zaliczyłem. W lesie w górę rzeki od mostu w Goleniowie poczułem uderzenie. Trotka wyskoczyła z wody, machnęła ogonem i tyle ją widziałem. Nie będę opowiadał, jaka była duża, bo wszyscy wiemy, że te największe brzegów nie zaliczają. Przyglądałem się również, na co łowią koledzy i muszę przyznać, że przynęty były bardzo urozmaicone. Od obrotówek, przez karlinki do najprzeróżniejszych woblerów. Ryby padały też na muchy i to nie tylko w Inie, ale i w Redze. Były smolty i srebrniaki, a nawet spore potokowce. Pogoda nie sprawiła zawodu. Lokalnie popadało nawet trochę śniegu i mieliśmy zimową scenerię. Ile ryb padło? Myślę, że mogło ich być kilkadziesiąt. Najważniejsze, że sezon rozpoczęty. Ci, którzy nie posmakowali zmagań, mają jeszcze dużo czasu. Połamcie kije!
esox