Środa, 24 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Tsunami talentu, szczęścia, pracy

Data publikacji: 28 czerwca 2016 r. 12:53
Ostatnia aktualizacja: 29 czerwca 2016 r. 09:01
Tsunami talentu, szczęścia, pracy
 

Jego fotografie są doceniane i nagradzane nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Wymienić wszystkie osiągnięcia nie sposób, wspomnimy zatem II nagrodę w prestiżowym konkursie World Press Photo w kategorii „Ludzie i Wydarzenia", Grand Press Photo czy Picture of the Year Award in BWZWBK Press Photo 2012. Za cykl „Dzieci Syberii", dokumentujący osoby, które przeżyły piekło zesłania, otrzymał niedawno Artystyczną Nagrodę Szczecina.

Dzień przed naszym wywiadem, kilkanaście godzin spędził na Akademii Sztuki, egzaminował studentów. Kiedy ta rozmowa się ukazuje jest już w Tokio, zresztą na najbliższe dwa miesiące. Niełatwo „wcisnąć się" w jego kalendarz, gdy jednak to się udaje, mówi: proszę pytać, mamy czas... W dodatku nie ma nic przeciwko temu, by sfotografować go - trochę na przekór - telefonem. Tomasz Lazar.

Rozmowa z Tomaszem Lazarem, fotografem, wykładowcą Akademii Sztuki w Szczecinie

- Kiedy w końcu rzuci pan aparat w kąt? Bo właściwie wszystko, co jest do osiągnięcia już pan osiągnął...

- Nie podchodzę do tego, co robię przez pryzmat osiągnięć, tylko tego, że daje mi to radość w życiu. Nie planuję porzucenia fotografii, chyba, że będę do tego zmuszony. A tego też nie planuję.

- Jak sprawić, by za niemal każdą pracę dostać jak nie nagrodę, to przynajmniej wyróżnienie. 

- Nigdy nie zdarzyło się tak, że pomyślałem: chcę nagrody. Zadziałało połączenie pracy, szczęścia i talentu. Tak zresztą kiedyś Paderewski powiedział, że na sukces składa się 10 proc. talentu, 20 proc. szczęścia i 70 proc. ciężkiej pracy. Jeśli ktoś ocenia, że jakiś mój projekt jest dobry, mnie to cieszy, mobilizuje do tego, by przygotowywać kolejne. Nie robię materiałów pod konkursy, te są wypadkową tego, że dochodzę do wniosku, że skoro coś przygotowałem, warto to pokazać.

- Jednak nagrody w świecie sztuki są kontrowersyjne, niektórzy nawet twierdzą, że nie mają żadnej wartości, bo każdy inaczej odbiera zdjęcie, film, muzykę...

- Rzeczywiście sztuka jest pojęciem subiektywnym. Są kanony, te kanony się czasem łamie. Tyle że im szerzej się na sztukę patrzy, tym więcej się potrafi dostrzec. Zazwyczaj osoby, które są w jury konkursów mają szerokie horyzonty, więc są w stanie zinterpretować fotografie na różnych płaszczyznach.  

-  Ten moment, gdy odbiera się dyplom... To wielka radość czy tylko kolejny przystanek w karierze?

- Za każdym razem bardzo się cieszę, jest to podsuwanie pewnego etapu, tego co się zrobiło. A równocześnie mobilizacja do tego, by realizować cele, jakie się sobie wytyczyło. Natomiast, jeśli nagrody nie dostaję... to też nie dzieje się nic złego. Jest przecież tak wielu bardzo dobrych fotografów, wielu świetnych artystów. Czasami niektórzy się śmieją, że zostało mi zdobycie tylko nagrody Pulitzera, bo mam na koncie i World Press Foto, i Pictures of the Year, China International Press Photo Contest, największe konkursy są już za mną.

- Sodówka nigdy do głowy nie uderzyła?

- Chyba nie. Trenowałem taniec towarzyski przez trzynaście lat i brałem udział w zawodach, to nauczyło mnie tego, że trzeba umieć i wygrywać, i przegrywać. Czasami najpierw należy znieść porażkę, by odpowiednio przyjąć zwycięstwo. Wygrana mobilizuje, ale nie powinna w żaden sposób „wmówić" nam, że jesteśmy najlepsi.

- Warto było zamienić parkiet na rzecz aparatu?

- Zawsze lubiłem tańczyć, zawsze lubiłem muzykę, miło wspominam tamten okres w życiu. Do tego skończyłem jeszcze informatykę na Zachodniopomorskim Uniwersytecie Technologicznym. Ale nie da rady ciągnąć dwóch srok za ogon. Trzeba było podjąć decyzję w którym kierunku pójść, z czego chce się żyć.

- Bywa tak, że człowiek doskonale wie, że coś poszło nie tak, że jest gorsze niż powinno, niż to na co nas stać. Usprawiedliwia się pan często sam przed sobą?

 - Jestem mocnym krytykiem samego siebie. Wysoko stawiam sobie poprzeczkę, bardzo rygorystycznie podchodzę do tego, co robię. Jeśli coś nie wyjdzie, nie staram się tego tłumaczyć, ale powtórzyć.

- Jak ukryć emocje, by doskonale uchwycić czyjeś uczucia. Tego da się nauczyć?

- Najlepiej jak jak się ma intuicję, którą łączy się z wiedzą. To jest największa siła. Najważniejsze u fotografa jest to, by dobrze przeniknął i opowiadał historię, tworzył narrację, a tak naprawdę nie pokazywał swojego ego. Mamy w obecnych czasach wielu fotografów, którzy - mam wrażenie - chcą zaprezentować siebie. Wychodzę z założenia, że to nie fotograf jest najważniejszy. Fotograf jest cieniem, który gdzieś tam się porusza i nie chce być zauważony, nie chce być zaobserwowany. Co ważne - dopiero w późniejszych etapach wiele osób pracuje przy projekcie. Przy „Dzieciach Syberii" była to również moja narzeczona Małgorzata Wyrzykowska, napisała tekst do materiału.

- Pojawiały się nieraz pretensje bohaterów, że zdjęcie jest nie takie, że inaczej je sobie wyobrażali?

- Raczej nie. Zazwyczaj opowiadam ludziom o czym to jest materiał, wyrażają zgodę i nie ma wtedy sytuacji takiej, że coś zostało nie tak pokazane. Wiadomo, że zawsze wizja osoby, która jest na zdjęciach rozmija się z wizją fotografa i patrzy się w zupełnie inny sposób. Natomiast, jeśli jesteśmy szczerzy z taką osobą, ona nas zrozumie, zrozumie to, co zostało pokazane.

- Towarzyszą panu dylematy? Czy warto coś pokazać, czy sytuacja nie jest zbyt drastyczna, intymna?

- Zawsze są momenty, gdy odkładam aparat, nie robię zdjęć, bo jest to sytuacja, której sfotografowanie nic nie wniesie, a wiem, że osoba będzie miała, dzięki mojej decyzji, więcej spokoju. Jest pewien savoir-vivre, są granice etyki, gdzie można się z aparatem poruszać, co można, a co nie...

- I gdzie dla pana biegnie ta granica?

- Ciężko jednoznacznie powiedzieć. Nie pokazywałem łez, osób płaczących przy „Dzieciach Syberii". To są kwestie subtelności, doświadczenia, które się zdobywa, człowiek się cały czas uczy. Trzeba zadać sobie pytanie, co zdjęcie wniesie, czy faktycznie trzeba je zrobić.

- Fotograf musi być bezczelny?

- Raczej pewny siebie. Są sytuacje, gdzie pewni ludzie domagać się będą, że takich akurat zdjęć nie mamy robić, a fotograf ma prawo je wykonać. Niektórzy mogą to nazwać bezczelnością, inni użyją jednak określenia pewność siebie. Jest wielu fotografów, którzy zostają wysłani na tematy, zlecenia i muszą je zrealizować.

- Ma dla pana znaczenie czy przed obiektywem stoi ktoś ładny lub ktoś - zabrzmi to pewnie mało etycznie - brzydki?

 - W fotografii nie ma pojęcia ładny, brzydki. Liczy się raczej to czy ktoś jest fotogeniczny czy też nie. Nawet Andreas Feininger w swojej książce „Nauka o fotografii" napisał, że dużo łatwiej jest zrobić zdjęcie ładnej kobiety niż kobiety o innym typie urody. Ale tak samo jest przecież z krajobrazem. Zadaniem fotografa jest odszukać inną stronę. Uroda to jeden aspekt, wydobycie z człowieka emocji, nastroju, tego co ma w sobie, to druga rzecz. Osoby mniej fotogeniczne mogą mieć w sobie coś ciekawego, coś co warto wydobyć, a zdjęcie będzie dzięki temu magiczne.

- Gdy znajomi, rodzina proszą o zdjęcie... to ma pan tego już po dziurki w nosie?

- Nigdy nie odmawiam. Chyba, że jestem bardzo zmęczony... Ale nie mam żadnych obiekcji, gdy ktoś bliski prosi o fotografię. 

- Pana można w ogóle wyprowadzić z równowagi?

- To niełatwe. Jeżeli coś jest niemożliwe, widocznie tak miało być. Trzeba nauczyć się akceptować pewnego rodzaju sytuacje. Najlepsze zdjęcia to te, które nie zostały zrobione - mówił Elliott Erwitt. Gdy się złoszczę na siebie, wiem, że może ta złość ma na celu zmuszenie do myślenia nad pewnymi rzeczami...

- Jest czas na życie poza światem fotografii?

- Musi być. Ciało i umysł muszą być w równowadze. Mam czas na swoje życie prywatne, jest dla mnie bardzo ważne.

- Myśli pan o tym, co będzie za 10 lat?

- Dzisiaj nie można żyć za bardzo chwilą, wiadomo, że pewne projekty trzeba zaplanować. Ale 10 lat to dla mnie zbyt odległy czas. Przy czym już rok do przodu, owszem, planuję. Zdaję sobie sprawę, jak długa droga przede mną. Staram się nie myśleć o przeszłości. Trzeba wyciągnąć z niej wnioski i zamknąć. Nie dłubać w niej, bo czy wniesie coś ona w teraźniejszość albo przyszłość?

- Kiedy można mówić o sobie, że jest się fotografem. Dziś przecież każdy, niemal non stop „pstryka" fotki telefonem?

- Pytam studentów, czy jeśli ma się noże w kuchni to jest się już kucharzem czy po prostu przyrządza coś dla siebie w domu, jest się miłośnikiem gotowania? Tak samo jest z milionami osób, które mają aparat w telefonie i robią nimi zdjęcia. Trochę źle nazywane są pewne zjawiska, co później implikuje podejście do fotografów. Nie będą tutaj rozdzielał amatorów od profesjonalistów, bo często ci pierwsi są lepsi. Fotograf to ktoś kto świadomie używa aparatu, wie co robi, dlaczego to robi i w jakim kierunku zmierza, jest tego świadomy.

Dobra fotografia zawsze się obroni. Problem jest inny - w natłoku, wręcz tsunami zdjęć, trudno dostrzec kroplę; są jednak ludzie, którzy mają coś do opowiedzenia językiem fotograficznym i oni się wyróżniają. 

- Dziękuję za rozmowę. ©℗

Ewelina KOLANOWSKA

!PRZECZYTAJ INNE ARTYKUŁY Z "KURIERA METROPOLITALNEGO"

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

zibi
2016-06-29 06:50:53
Taki dobry fachman a nie przyjęli go do pracy w żadnej szczecińskiej gazecie chociaż usilnie o to zabiegał, do Kuriera także.
Nos
2016-06-28 14:39:21
Chłopak ma też nosa.Ciekawe, czy np. bank dałby mu nagrodę, gdyby sfotografował kogoś umierającego z powodu tego, co działo w czasie ostatniego kryzysu?-na tle prezesów osiągających wtedy niewyobrażalne dochody?
OBSERWATOR
2016-06-28 13:56:47
DOBRY WYWIAD. TOMASZ LAZAR TO WIELKI CZŁOWIEK. SZACUNEK DLA NIEGO. TO CO STWORZYŁ- DZIECI SYBERII - NAGRODA NOBLA.

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA