Ogród porównuje do teatru, w którym sezonowo odbywają się zmiany repertuarowe. Albo do obrazu, którego ekspresji nie sposób opisać słowami. Dla niej - Krystyny Rakickiej - jest radością, odpoczynkiem i najlepszą terapią, od trosk codzienności wymarzoną odskocznią. I nieustannym źródłem inspiracji.
Kto wie, jak wyglądałby teraz ów trawnik pomiędzy jednym z czteropiętrowych bloków a ul. Boryny, gdyby nie przypadek: w 2002 r. przez administrację osiedla „Ustronie" posadzona magnolia. Na pewno nie byłby ogrodem z różami, perukowcami, morzem clematisów i róż w odmianach, czyli zieloną oazą, w jaką ten skrawek ziemi - w sąsiedztwie własnego balkonu - przemieniła Krystyna Rakicka.
- Z wykształcenia jestem technikiem budowlanym. Już na emeryturze, a przez całe zawodowe życie nigdy nie miałam nic wspólnego z ogrodnictwem. Aż posadzili mi tu magnolię. Wszystko przez nią! - śmieje się p. Krystyna.
Dwa lata czekała, aby zakwitła. Wreszcie mogła sprawdzić, że to magnolia gwiaździsta. Wtedy to był maleńki rachityczny krzaczek. Dzisiaj przypomina rozłożyste drzewo, sięgające drugiej kondygnacji budynku - budzącym podziw, ilekroć obsypie się kwieciem.
- Dużo powiedziane: trawnik. To raczej był chwastownik, urosły na gruzie, z jednym klonowym patykiem. Ale i tak się cieszyłam, że choć odrobina zieleni jest przed domem. Administracja dosadziła jeszcze sumaka. Pojawiła się wierzba. Ale dopiero od czasu magnolii ja się zabrałam za urządzanie ogrodu - wspomina p. Krystyna.
W pierwszym rzucie posadziła zimozielone żywotniki. Tak się podobały przechodniom, że je ze sobą zabierali: bez pytania i bezkarnie. Potem jednak przestali niszczyć i dewastować, gdy zieleniec nabrał kolorów i rozmachu ogrodu.
Teraz w nim morze różnorodnych okazów. Od wabiących motyle budlei, przez pnące powojniki, okrywające ziemię barwinki i rojniki, pękające kwiaty datur oraz rozchodników, po budzące podziw róże i bugenwille, a też przyciągające uwagę hortensje, czyśćce, agapantusy, dziurawce i pierzaste kosmosy.
- Obraz bujnej i nieokiełznanej natury, której nie da się prowadzić pod linijkę. Z teatralną sceną, na której co sezon pojawiają się nowi aktorzy w kolejnych spektaklach i odsłonach. Wiosną w nim pierwszoplanowe role odgrywają krokusy, hiacynty, tulipany i magnolie. Aby z czasem ustąpić miejsca choćby cesarskim koronom i czosnkom olbrzymim. Latem zastępują je na przykład jukki, wilce, róże. Jesienią - owoce dziurawca i ostrokrzewu, przebarwiające się derenie, kwiaty rozchodników, astrów, aż wreszcie na scenie - przy stale barwami zmieniającej się scenografii - pojawiają się chryzantemy. Ale staram się, żeby ogród był piękny przez cały rok, także zimą. Stąd w nim wiele zimozielonych okazów: cyprysów, żywotników i formowanych w kule bukszpanów - opowiada p. Krystyna.
Znajomi chwalą ją za dobrą rękę do roślin: wystarczy, że w ziemię wsadzi patyk, a wyrasta z niego... choćby - sięgająca już drugiego piętra - imponująca rozmiarami i intensywnością kwitnienia pnąca róża, po której pną się białe, różowe, fioletowe i granatowe clematisy. Albo kolejne z hortensji, dzikich datur czy „motylich krzewów".
- Mam satysfakcję, gdy innym umierające rośliny u mnie rozkwitają. Przyznam, że dbanie o rośliny kosztuje sporo wysiłku, ale mi sprawia radość. Nie mniejszą niż zdobywanie nowych okazów do mojego osiedlowego ogrodu. Mąż już nie chce ze mną jeździć na ogrodnicze kiermasze, bo twierdzi, że działają na mnie niczym Trójkąt Bermudzki. Fakt: wśród kwiatów przepadam bez wieści na całe godziny - śmieje się p. Krystyna.
Najlepsze, że ogrodniczą pasję szczepi też w ludziach. Za jej przykładem poszły sąsiadki i przyjaciółki.
- To pasja, jak ogród, mam nadzieję na pokolenia - mówi spoglądając na zdjęcie syna. ©℗
Arleta NALEWAJKO
Fot. Arleta NALEWAJKO