Pan Kamil Orchowski przybył do Szczecina jako dziecko, jesienią 1945 r. Rodzina, wraz z innymi, uzyskała zgodę na załadunek do wagonów towarowych w Lippstadt.
Jechali przez Hannover do Lüneburga, a dalej samochodami wojskowymi przez Hamburg. Wreszcie ujrzeli miasto, o którym tyle słyszeli, na dodatek udekorowane chorągiewkami w biało-czerwonych barwach. Przy Państwowym Urzędzie Repatriacyjnym na ul. Jagiellońskiej przybywających witała brama triumfalna, nieliczna wtedy polska ludność oraz orkiestra wojskowa, grająca hymn narodowy. Ludzie płakali i mdleli ze wzruszenia. Rodzina Orchowskich miała w planach jechać dalej, ale ojciec podstępem i mimo sprzeciwu małżonki zdecydował, że osiedlili się w grodzie nad Odrą.
Po latach syn nadesłał wiersz swojego śp. Ojca, Ignacego Orchowskiego, na konkurs „Kuriera”. Do przesyłki dołączył szczegółowe objaśnienia treści poszczególnych wersetów oraz kserokopię strony tytułowej książki Piotra Zaremby, z odręczną dedykacją autora: „Panu Kamilowi Orchowskiemu, który w dniu 24 października 1945 r. przybył do Szczecina jako dziecko – dziś, w XXXII lata później w dowód pamięci się tu wpisuję. Szczecin 27. listopada 1977 r.”
REPATRIANCI
Słońce już słabe rzucało promienie,
A wiatr jesienny walczył z jej żywiołem
Jak ogień z wodą radość i zmartwienie
Te dwa czynniki walczyli pospołem.
Szlakiem drogowym, gdyby promień słońca
Biegła kolumna w niej każda maszyna
Zda się tak długa, jak gdyby bez końca
Skądś od Hamburga w stronę Szczecina.
W niej każde auto w zieleń umajone
W biało-czerwone zdobne chorągiewki
Wewnątrz zaś pełno ludzi natłoczone
Słychać radosne jakby polskie śpiewki.
Gdzielek prócz śpiewów i dźwięki muzyki
Trudno zrozumieć i pomieścić w głowie
Słychać wołania, radosne okrzyki
Kto był, i dokąd ci pasażerowie.
W niemieckiej ziemi, nieznanym konwoju
Ni to śpiewacy, ni to muzykanci
Straż to angielska, gdyż w angielskim stroju
Ludzie – Polacy, to repatrianci.
Którzy ze swej ziemi przez wroga wygnani
Długie miesiące czy nawet i lata
Niedolą życia, bólami stroskani
Siostra do siostry, brat wraca do brata.
I mąż powraca, by powitać żonę
Swoją kochaną, oraz drobne dzieci
Niesie im swoje serce utęsknione,
Które niebawem rozjaśni, rozświeci.
Dzieci do swoich też rodziców śpieszą
Aby uroczyć te radosne chwile
Może na próżno radują się, cieszą
Może zastaną ich, ale w mogile…
Gdy już granice Polski przekraczają
Pierwszy gród Polski od zachodniej strony
Bramy Szczecina im się otwierają
Mile przyjmują naród utrapiony.
Wreszcie wjeżdżają do wielkiego miasta
Gdzie wszystko w pełni i w całym rozkwicie
W ulicę zwaną tak: „Aleja Piasta”
Gdzie wszystko polskie, wszystko należycie.
Przy Jagiellońskiej ulicy na murze
Gdzie jakaś strzałka w stronę pokazuje
Tu w tej ulicy i tam w drugim purze
Repatriantów mile się przyjmuje
Gdy już na ojczystym znajdują się progu
Wkrótce do domu już każdy powróci
Lecz co zastanie – to wiadomo Bogu
Czy się ucieszy, czy bardziej zasmuci.
Ignacy Orchowski, Szczecin, 1945 r.
(oprac. mok)