Piątek, 28 listopada 2025 r. 
REKLAMA

Nastroje z Pogodna

Data publikacji: 28 listopada 2025 r. 11:06
Ostatnia aktualizacja: 28 listopada 2025 r. 11:08
Nastroje z Pogodna
Na szczecińskim Pogodnie jest takie niezwykłe miejsce... Fot. Roman FALKOWSKI  

Prezentujemy kolejny tekst konkursowy pana Romana Falkowskiego, którego wspomnienia zatytułowane „Podgrodzki blues” czytelnicy Kuriera mieli okazję przeczytać w magazynie Kuriera z 1 sierpnia br. Tym razem – nastrojowa opowieść o poezji Marii Podrazy-Olejnik, spotkaniu z synem poetki i wizycie w jego oryginalnym domu na szczecińskim Pogodnie. Zachęcamy do lektury!

REKLAMA

Mały tomik wierszy Marii Podrazy-Olejnik pojawił się po raz pierwszy na spotkaniu związanym z rocznicą śmierci Zdziśka Brutkowskiego. Rok wcześniej, po pogrzebie Zdziśka, została nad grobem garstka osób, jak się później okazało, jego długoletnich przyjaciół, którzy jednak nie wszyscy się znali. Bardzo długo i bardzo ładnie wypowiadał się pan w czarnym mundurze, o którym nie wiedziałem nic. Starał się być blisko żony zmarłego, Ani. Ponieważ miejsce nad grobem nie jest najlepszym kącikiem zapoznawczym, pozostałem ze swoją ciekawością tego człowieka sam. Po mszy w pierwszą rocznicę śmierci Zdziśka, na którą zaprosiła nas Ania, spotkaliśmy się u niej w domu na wspólnym obiedzie. Było to najbliższe grono osób, z którymi Zdzisiek do końca utrzymywał kontakty, a które jednak nadal są przy jego żonie. Krasomówca, Jan Olejnik, celnik, również był obecny. W pewnym momencie, po pierwszym posiłku, bo Ania osobiście przygotowała mnóstwo różnych poczęstunków, pojawił się trunek na stole. Wróć! Trunki przeróżniste, z napojami niewyskokowymi włącznie. Wówczas Jan uznał, że już może wręczyć kilku znajomym mu osobom książeczkę z poezją swojej mamy. Biesiadnicy byli dość powierzchowni i po obejrzeniu okładki, odłożyli ją na zaś. Trudno się dziwić, jednak nie był to wieczór poetycki. Ponieważ nie miałem przyjemności poznania pana Jana wcześniej, zwyczajnie ominęła mnie okazja otrzymania takiego prezentu i możliwość poznania poezji Marii Podrazy-Olejnik. A że nie lubię brać udziału w głośnym przekrzykiwaniu się rozmówców, poprosiłem osobę obok o zgodę zajrzenia do jej książki. Przeniosłem się w nieco cichsze miejsce, dając tym samym innym gawędziarzom większe szanse, że będą mogli sobie pogadać bez moich prób wtrącania się. Był to dla mnie trochę też pretekst, żeby odsunąć się od zbyt głośnych tematów. Trudnych dla mnie od zawsze. Nie pomyślałem, że mogę być obserwowany. Pan Jan bacznie przyglądał się temu, kto interesuje się książką jego mamy. Zupełnie umknęło mojej uwadze zachowanie i wątki rozmów pozostałych osób. Wciągnąłem się w czytanie.

Jan zostawił snujących swoje wywody gości i podszedł do mnie. Mogłem spokojnie wysłuchać jego opowieści o mamie. Wydała mi się ciekawa. Zawsze dodatkowe informacje o autorze pozwalają lepiej wczuwać się jego teksty. Może też pomaga lepiej coś zrozumieć. Nigdy, tak naprawdę, nie dowiemy się, co autor miał na myśli… i nie starajmy się zrozumieć, tłumaczyć myśli autora, gdy pisał. Po powtórnym przeczytaniu swojego własnego wiersza autor, na pytanie, co miał na myśli, może odpowiedzieć za każdym razem coś innego. Jednak treść wiersza coś opisuje, do czegoś nawiązuje, zatem czytam wiersze i słucham Jana, wyraźnie dumnego syna autorki. Dowiaduję się, że mama urodziła się i wychowała w Częstochowie, w rodzinie artystycznej. Jej tata, Kazimierz Podraza, był malarzem krakowskim, uczniem Mehoffera i Rostworowskiego. Maria była związana ze Szczecinem od 1949 roku. Podobno uwielbiała swoją pracę w Polskich Liniach Oceanicznych. Była malarką, amatorką. Talent odziedziczyła po ojcu. Malowała pejzaże, zwierzęta, portrety popularnych osób i nie tylko. Usłyszałem znane mi szczecińskie nazwiska, których nie miałem wówczas zamiaru zapamiętać, ale faktycznie, pewne horyzonty nazwiska wyznaczają. Później już musiałem wykorzystać wsparcie mojej nikłej wiedzy źródłami ogólnodostępnymi, w elektronicznych czasach. Portal Szczecin nasze miasto opublikował, 5 października 2014 roku, artykuł o pani Marii, w którym między innymi przeczytałem, że „Malowała farbami olejnymi i pastelami. Spod jej pędzla wychodziły liczne portrety: Danuty Walas-Kobylińskiej, kapitan żeglugi wielkiej, Ewy Demarczyk, Kazimierza Kuby Jaworskiego – żeglarza i konstruktora jachtów, Jana Papugi – pisarza, Domiceli Mazurkiewicz – dyrektor zakładów odzieżowych „Odra”, Hanny Orskiej – historyka sztuki. (…) Dziś obrazy można oglądać w domu rodzinnym pana Jana, otulonym zielenią u zbiegu ulic Łukasińskiego i Somosierry. O tym, że mieszkała w tym domu świadczy tablica pamiątkowa podpisana: Tu mieszkała w latach 1951 – 2009 Maria Olejnik, malarka poetka, przyjaciel chorych i zwierząt.” Później dowiedziałem się, że portret Ewy Demarczyk trafił do Piwnicy pod Baranami. Był tam widziany przez zaprzyjaźnionych bywalców tego miejsca.

Porozmawialiśmy z synem autorki wierszy jeszcze chwilę - bo przecież to popołudnie jednak było poświęcone Zdziśkowi – i wróciłem do żony, do tych tematów, jakie przystoją podczas takich spotkań.

Wiersz W szczecińskim porcie, który upodobała sobie Basia, znalazł się w tomiku Nastroje. Skojarzyła opisane obrazy portowe ze swoim tatą, Edmundem, który pracował w porcie przez wiele lat. Pojawiły się wspomnienia. Ja, oczywiście zastanawiałem się, czy w tytule celowo jest zawarta dodatkowa sugestia, że najbliższa rodzina autorki to troje osób, czy o inną trójcę może chodzić, ale ogólnie mój, nasz Nastrój był dobry. Gdy dostroję nas troje, mnie, moje myśli i moje słowa, lepsze są nastroje.

Fragment wiersza Marii Olejnik:

„W szczecińskim porcie”

A kiedy już wieczór zapada głęboki

Ciemność nad portem panuje,

To światło portowych budynków i latarń

Odbitych w Odrze, jak drugie niebo, z gwiazdami flirtuje.

Za chwilę Teatr Współczesny umilknie,

Wypuści publiczność ze swoich podwoi.
Schodami w dół nad Odrą tłum ludzi zniknie,

Lecz nie wszyscy pogrążą się w nocy we śnie.

Stoczniowcy pracują na zmiany,

By coraz to więcej i więcej pokazać światu owoców swej pracy

W postaci statków, wciąż nowych i nowych

Wykonać swe plany. Szczecin, 1957 r.

Po kilku tygodniach Jan, wyraźnie pod wrażeniem mojego zainteresowania tomikiem wierszy mamy, wielokrotnie nagabywał Anię, żeby zorganizowała nasze spotkanie. W końcu złożyli wizytę w Podgrodziu. Chciał koniecznie wręczyć osobiście tomik wierszy mamy. Jakoś tak sobie, bez dedykacji.

Zachwyciły mnie zamieszczone ilustracje graficznej pracy pani Marii, szkicowane ołówkiem portrety jej mamy, własne autoportrety. Po prostu takie szkicowane detale interesowały mnie zawsze, a to jeszcze od czasów szkoły podstawowej, gdy bardzo wnikliwie zapoznawałem się z twórczością Leonardo da Vinci. Jego szkice zrobiły na mnie wrażenie. Oczywiście Leonardo pojawił się natychmiast w moich wspomnieniach tamtych lat i próby zdawania egzaminu wstępnego do Liceum Plastycznego.

Dziewczyny, Basia, Ania i jej siostra Ela, poszły do lasu szukać grzybów. Dwa „grzyby” widocznie za mało. Zostawiły nas, a my z Janem, buszowaliśmy po moich starociach poutykanych w różnych kątach i zakamarkach domu, czyli strychu i poddasza oraz w szopkach na drewno i altanie. Okazało się, że Jan jest pasjonatem przeróżnych eksponatów, świadectw minionych lat, trochę ilustrujących życie naszych rodziców, czy dziadków, ale też jest patriotą z olbrzymim uznaniem dla służb mundurowych, a szczególnie Wojska Polskiego. Poznałem osobiście i naocznie, jak to jest wyeksponowane, dopiero po naszej rewizycie w domu państwa Olejników, w Szczecinie. Zostaliśmy zaproszeni tam, bo tym razem pan Jan, po wizycie u nas, chciał zaprezentować swoją twierdzę wspomnień i artefaktów.

Przed wizytą u Jana, w domu jego dzieciństwa, mieliśmy kilka telefonów, kilka uzgodnień, bo nasze terminy się zmieniały, ale w końcu się udało. Przyjechaliśmy z Basią na skrzyżowanie Somosierry i Łukasińskiego. Powitał nas zaskakujący obrazek: Malutka, milutka, chatka z ogródkiem. Wokół domu rozmieszczeni umundurowani, ale… jacyś dziwni. Na dachu, na drzewach, z karabinami i skrzypcami. Nie wyglądają groźnie. Miny refleksyjne, jak przystało na pilnowanie domu poetki. Na ścianach budynku witraże, rysunki, graffiti, napisy, tabliczki. Obok budka wartownicza, a w niej kubeł na śmieci. Nad nim pochylona sylwetka żołnierza. Wyżej również bacznie spogląda na nas znad budki kolejny wojskowy.

Pomysły swoje Jan realizuje samodzielnie. Jednak techniki sprejowania nie umie i w ogóle nie maluje. Poprosił graficiarza, Kreda288. Zrobił dobrą robotę. Robi wrażenie, ale to kosztowna praca. Nikt za wejście do muzeum na Łukasińskiego nie płaci. Ludzie nawet nie wiedzą, ile wysiłku i pieniędzy wymaga urządzenie takiej wystawy. Utrzymanie również. Jan nie skarży się. Jest wyraźnie zadowolony z siebie.

Wyciągnąłem telefon. Koniecznie trzeba zatrzymać w kadrze tę niecodzienną sytuację. Nikt mi nie uwierzy, że taki mikroświat znajduje się w Szczecinie. Wcześniej Jan próbował mi coś opowiadać, jak ma urządzone obejście wokół domu i w ogrodzie, ale to trzeba mieć zupełnie inną wyobraźnię, niż ta, którą dysponuję. Nawet Da Vinci i Wit Stwosz pospołu też nie daliby rady! Ta uwaga, hmmm…, konstatacja, przyszła mi na myśl chyba po to, żeby sobie ulżyć. Jan przebija wszystko i wszystkich. Art déco? Ależ tam, deko?! Art kilogram! Mnóstwo kilogramów sztuki. Tylko nie wiem, czy sztuka taka ma w ogóle jakąś nazwę? Wiele zobaczyłem, zanim wszedłem do środka. Więc już na samym początku wizyty miałem dobry humor i samopoczucie. Byłem pozytywnie zaskoczony. Jan, kustosz tego miejsca, był bardzo wyluzowany, otwarty na pytania. Stwarzał atmosferę, jakbyśmy znali się wiele lat. Nie czułem się jak w muzeum. Byłem w miejscu magicznym. Umieszczona nad wejściem do budynku tablica informuje, że major Łukasiński założył Towarzystwo Patriotyczne. Przeżył 82 lata, z tego 46 lat w Twierdzy Szlisselburskiej. Drzwi. Na wycieraczce przed domem ślady butów odgniecione, wypalone…? Na drzwiach, lubiącego wędrówki piesze, w miejscu, gdzie zwykle bywa kołatka, jest podkowa, ale poniżej przybite są, schodzone, z oznakami przebytej, ciężkiej pracy, podeszwy starych butów.

Sądziliśmy, że usiądziemy przy kawie i pogadamy o poezji i historii Marii Podrazy Olejnik. Jednak sporo czasu zabrało nam podziwianie i słuchanie odpowiedzi na - zadawane w końcu przez nas samych - pytania. Jan przygotował wzorcowo nakrycie stołu, poczęstunek i dawał jeszcze radę prowadzić rozmowę z niespodziewanym gościem, który nie był umówiony, bo to stały bywalec, również przyjaciel od wielu lat i bardzo zależało Janowi na tej rozmowie. Przez telefon nie rozmawia właściwie wcale. Uwijał się, jak w ukropie. Dzięki temu również miałem wolną rękę i mogłem spokojnie zwiedzać całe mieszkanie. To, że nazywam to miejsce muzeum, jest trochę na wyrost. Jest to najzwyczajniej zamieszkały i używany dom, mieszkanie. Wśród mnogości zdjęć rodzinnych i o historii Szczecina, obrazów mamy Jana, pani Olejnik, są plakaty i przeróżne inne świadectwa życia z lat minionych. W ilości jednak niespotykanej w innym domu. Rozmieszczone są według specyficznej koncepcji, bardzo przemyślanej i chętnie uzasadnianej, wyjaśnianej przez gospodarza. Piszę o tym, ponieważ zwyczajnie się zachwyciłem tym wyjątkowym, interesującym miejscem. Pozostaję z dużą wdzięcznością dla Pana Jana i jego pomysłu zaproszenia nas. Z pewnością będę kolportował wszędzie, gdzie tylko będzie to możliwe, opowieść o prawdziwie patriotycznej rodzinie państwa Olejnik, ich fantastycznej aktywności i pięknej obecności w historii szczecińskich rodzin.

Nie wiem, czemu dostąpiłem takiego zaszczytu, że pan Jan tak bardzo chciał znać moją opinię na temat wierszy swojej mamy. Z pewnością chciał też pokazać nam dom swoich rodziców i swojego dzieciństwa. Wyraźnie fascynują go rodzinne historie. Jego mama jest jedną z wielu osób niekonwencjonalnych i oryginalnych, uzdolnionych artystycznie w rodzinach Podrazów i Olejników. Jednak wiersze pisała tylko ona, w rodzinie jedna. Szkoda, że do szuflady - mówił jej znany, szczeciński prozaik, Ireneusz Gwidon-Kamiński, który jako pierwszy poznał wiersze Marii Olejnik. Być może, gdyby mu uwierzyła, rozwijałaby swoją pasję i poznalibyśmy nieco wcześniej jej twórczość inną, niż malowanie. Nie mnie oceniać wielkość twórczości, która dzisiaj mierzona jest tak samo, jak od lat, popularnością. Trudno, żeby stało się popularne coś, czego nie zobaczył nikt za życia autorki. Zatem ona sama nie dała sobie szans na to, by ktokolwiek poznał jej myśli i słowa, skrzętnie zapisane w kajeciku. Cóż, jej syn spełnił to, że spadek po mamie zaistniał i zapadł w moim myśleniu o tych ludziach tak, że zachęcił do refleksji i o nich pisania.

Jan Olejnik, upodobał sobie plakaty Olbińskiego, jeszcze zanim ten stał się sławnym i nagradzanym, polskim plakacistą. W tamtych latach, sławy polskiego plakatu na całym świecie, nie było łatwo utrzymać się w szeregu najlepszych, ale popularność jednak powodowała, że plakaty były w cenie i szybko znikały. Dlatego na spotkaniu z artystą Olbińskim, młodzieniec Janek wprawił w osłupienie samego autora, że jest w posiadaniu jego plakatów. Jan opowiadał nam o swoich zainteresowaniach w trakcie przygotowywania pierogów. Jest szarmancki i opiekuńczy, a do tego człowiekiem z klasą. Nie dopuszczał do kuchni pań, które chciały go wyręczyć. Zachowywał się z dbałością o detale kulinarne, aczkolwiek z odrobiną niepewności. Wtedy pytał kobiety i wypełniał pieczołowicie zalecenia. Nie, nie jest kucharzem. Wręcz nie potrafi tej sztuki, ale bardzo się starał tego dnia. Panie były pod wrażeniem, żeby nie rzec, zauroczone, dżentelmenem. Ich zachwyt i dobra ocena dostojnego pana była całkowicie zasłużona. Chcę za to podziękować. Kilka słów, trochę wspomnień dla siebie i innych zachować, przytrzymać tę poruszającą, głęboko skrywaną miłość do kobiety, która życie dała i tak wiele nauczyła, że jej miłość na wiele i dla wielu by starczyła.

Janie, mama z syna dumna była i z pewnością jest… tam, gdzie się ukryła.
Wystarczy wierszem zadzwonić…

Mój Drogi Janie
Tak wiele uczuć płynie od Ciebie do wspomnień Twojej Mamy
Marii Podrazy Olejnik

Po przeczytaniu tomiku wierszy Nastroje Jej autorstwa, o którego wydanie zadbałeś, aby się ukazał, byśmy poznali Jej myśli, a świat dostrzegł Jej sposób opisywania ludzi, ich emocji i przeżyć, piękna krajobrazów, ulic i kamienic, otaczającej nas rzeczywistości, wiem, że są w Tobie, Jej wrażliwość i miłość do bliskich, do ludzi oraz do zwierząt, przyrody, ale także do polskości, historii i patriotyzmu.
Dziękuję za umożliwienie poznania tak osobistych przeżyć i doświadczeń artystycznych Twojej Mamy i Waszych pięknych, rodzinnych chwil. Za Twoją przyczyną wracają do ludzi.

Wiersz „W szczecińskim porcie” przywołał i uruchomił u Basi wspomnienia portowych dźwigów oraz atmosfery pracy portowców, gdy przebywała czasem u swojego taty, kierownika nabrzeża na Parnicy, na Huku, czy Nabrzeżu Noteckim. W porcie pracował również mój wujek. Specyfikę pracy wszystkich szczecińskich stoczni miałem okazję poznać zaraz po ukończeniu Szkoły Morskiej. Również ulice Szczecina z tamtych lat są nam bliskie, choć ciągle się zmieniają. Dobre wspomnienia wracają wraz ze słowami wierszy Twojej Mamy. Nostalgia i obrazy z lat naszego dzieciństwa są tożsame z tworzeniem się atmosfery polskiego Szczecina, dlatego są takie miłe, ale też są to istotne świadectwa życia w Naszym Mieście!

Dziękujemy Tobie za dbałość o tak ważne przekazy i wartości.

Basia i Roman Falkowscy

* * *

Najwyraźniej wizyta nasza w klimatycznym, jedynym w swoim rodzaju miejscu, z pewnością też prezent od gospodarza, zrobiły ogromne wrażenie na mojej żonie. Zaraz po powrocie do domu, zajęty sprawami domowymi, stęsknionymi za kolacją, zwierzętami i innymi obowiązkami, nie zwracałem uwagi na czynności, jakie Basia wykonuje. Dopiero późnym wieczorem dostrzegłem, że jednak możliwe jest, również w naszym domu, wyeksponowanie przedmiotów, które dziw, że przetrwały, skrzętnie wynoszone przez lata z domu do piwnicy i innych miejsc głębokiego ukrycia. Teraz znalazły uznanie w oczach mojej żony. Stworzyła swoją ekspozycję. Wystawiła zgromadzone przez lata zbierane przeze mnie graty, eksponaty. Znalazła dla nich kącik. Widocznie tak działa żelazko z duszą, otrzymane od Jana. Nasze jest małe, najwyraźniej małoduszne, albo nie ma tak wielkiej przekonywania mocy, ani w dzień, ani w nocy, jak Żelazko Wielkie… ani ja. Fajnie, że stare zyskuje i się podoba. Wszystko przed nami.

(oprac. mok)

REKLAMA
Tylko zalogowani użytkownicy mają możliwość komentowania
Zaloguj się Zarejestruj
REKLAMA
REKLAMA