Środa, 30 lipca 2025 r. 
REKLAMA

Kto na skróty chodzi...

Data publikacji: 25 lipca 2025 r. 15:45
Ostatnia aktualizacja: 25 lipca 2025 r. 15:45
Kto na skróty chodzi...
Rok 1996. C. Adamczyk, S. Adamczyk i F. Adamczyk w morskim przejściu granicznym w Nowym Warpnie, w dniu jego otwarcia. Fot. B. Sowińska-Adamczyk  

Prezentujemy kolejny tekst, nadesłany w ramach konkursu Historie Odzyskane. Pani Barbara Sowińska-Adamczyk jest wieloletnią mieszkanką Podgrodzia, emerytowaną nauczycielką, poetką, autorką zbioru legend inspirowanych opowieściami znad Zalewu Szczecińskiego oraz publikacji na temat historii miejscowości. Zachęcamy do lektury!

Barbara SOWIŃSKA-ADAMCZYK

Zalew Szczeciński i jego okolice prezentują się na mapie zachęcająco, szczególnie dla żeglarzy i rowerzystów. Teraz, kiedy odnowiono mariny i wybudowano ścieżki rowerowe, zarówno po polskiej jak i niemieckiej stronie, rejon staje się popularny wśród turystów lubujących się w ciszy, bliskości wód i lasów oraz gustujących w atmosferze niewielkich miejscowości.

Dziś, prawie po trzydziestu latach, sięgam pamięcią do wyprawy rowerowej wokół Zalewu naszego syna i jego kolegi. Po zdaniu matury, w wakacje 1996 roku wyruszyli z namiotem na dziesięciodniową eskapadę. Do Szczecina każdy dojechał rowerem ze swojego domu: kolega z Pyrzyc, a syn z Nowego Warpna, a dokładnie z Podgrodzia. Stamtąd wspólnie udali się w kierunku Goleniowa, Wolina i Świnoujścia. Granicę przekroczyli w Ahlbecku.

W owym czasie kursowały już niemieckie promy między Trzebieżą a Altwarp oraz Świnoujściem a Altwarp. Ale co innego przepłynąć na drugą stronę promem, a co innego pokonać trasę na rowerze i nocować pod namiotem w nieznanym terenie. Nadmienić wypada, że promowe przejście graniczne Nowe Warpno – Altwarp było jeszcze w budowie.

Jechali niespiesznie, zachwycając się widokiem rozległego akwenu, trzcinowisk, lasów i malowniczych miasteczek. Poruszali się ścieżkami rowerowymi, szczególnie po niemieckiej stronie. W końcu przez Usedom, Anklam i Ueckermunde dotarli do Altwarp.

Stojąc w porcie, ucieszyli się na widok Podgrodzia i Nowego Warpna, które było widać przez Zatokę Nowowarpieńską jak na dłoni. Pomyśleli, że szybko dostaną się promem do Trzebieży, a stamtąd już tylko dwadzieścia kilometrów do Podgrodzia. W przeciwnym razie musieliby jechać do przejścia granicznego w Lubieszynie, bowiem przejście graniczne w Dobieszczynie jeszcze nie funkcjonowało, nie było też przejść rowerowych w Buku i Rith. Zatem z Lubieszyna musieliby zawracać na północ do Podgrodzia, w sumie kilkadziesiąt kilometrów. A nadarzała się okazja – mogą wsiąść na stojący akurat w porcie prom i w ten sposób zaoszczędzić czas. Tym bardziej, że jak to pod koniec podroży, brakowało im już pieniędzy i sił. Nie było możliwości doładowanie konta przelewem lub blikiem, bo telefony komórkowe były rzadkością, a Internet pieśnią przyszłości.

Nie mieli wystarczającej ilości marek (jeszcze nie było euro), aby wykupić na promie bilety dla siebie i rowerów, więc zaczęli negocjować z kasjerem. Ten zawołał kapitana. Wytłumaczyli, że chcą dostać się na polską stronę, do Trzebieży, a marek starczy tylko na bilety dla nich, więc proszą, żeby przewiózł ich za tyle marek, ile mają. W liceum uczyli się niemieckiego i jakoś porozumieli się, niestety zawiodła z ich strony znajomość niemieckich nazw: Trzebieży – Ziegenort i Świnoujścia – Swinemunde. Kapitan zaś nie znał (?) polskich nazw miejscowości, do których codziennie zawijał. No i wyszło, jak wyszło…

W końcu weszli na pokład z rowerami objuczonymi turystycznymi torbami i namiotem. Prom odbił od brzegu. Po niedługim czasie syn zorientował się, że płyną w stronę Świnoujścia, a nie do Trzebieży…

Do kolegi powiedział z pokerową miną:

– Śmiejmy się, bo płyniemy do Świnoujścia… Nie dajmy poznać po sobie, że jest to nam cholernie nie po drodze…

– Skąd wiesz?- zapytał zdziwiony kolega.

– Nieraz pływałem tutaj z ojcem żaglówką…

– Jak to się stało? – nie mógł uwierzyć.

– Kapitan mówił coś o Swinemunde, a to chyba chodziło o Świnoujście, a myśmy nie zrozumieli… Byliśmy tak przekonani, że on płynie do Trzebieży.

I zaczęli pokładać się ze śmiechu, aż pasażerowie i obsługa promu spoglądała na nich podejrzliwie.

Kiedy dopłynęli do Świnoujścia, nie było im do śmiechu. Jednak jeszcze raz podziękowali kapitanowi, że przewiózł. Do domu zrobiło się tym „okazyjnym skrótem” prawie sto siedemdziesiąt kilometrów, a zważywszy, że polskich pieniędzy też mieli mało, jak najszybciej pedałowali do Szczecina. Jak na złość zaczął padać deszcz, więc w Goleniowie postanowili wsiąść do pociągu. I znowu zabrakło im pieniędzy na opłacenie przewozu rowerów. Po dłuższym wyjaśnianiu, w jakiej są sytuacji, kierownik pociągu, widząc przemoczonych do suchej nitki rowerzystów, zgodził się na ich przejazd tylko na podstawie biletów osobowych.

W nocy wysiedli w Szczecinie Dąbiu. Nie mieli pieniędzy, ale na szczęście, mieli kartę do automatu telefonicznego (pewnie młodzi ludzie już nie wiedzą, co to automat telefoniczny i jak się z niego korzystało) i mogli zadzwonić z dworca do domu koleżanki z klasy i poprosić o przenocowanie. Głodni, bez złotówki przy duszy, znowu w deszczu, po kwadransie dojechali na osiedle Słoneczne. Rodzice koleżanki, rozumiejąc beznadziejną sytuację kolegów córki, poczęstowali ich kolacją i pozwolili przespać się na karimatach. Rano, po śniadaniu, wyruszyli każdy w swoją stronę: kolega do Pyrzyc, a syn do Podgrodzia.

Tak więc, przeprawa niemieckim promem, która miała im skrócić drogę, przysporzyła kilometrów, głodu i chłodu. Ale w sumie byli zadowoleni, bo wszystko dobre, co się dobrze kończy…

A za kilka tygodni uroczyście otwarto morskie przejście graniczne Nowe Warpno – Altwarp.

Teraz, kiedy otwarto Samorządowy Szlak Wodny (Szczecin – Nowe Warpno – Świnoujście) i rowerem elektrycznym można bez większego wysiłku pokonywać kilkadziesiąt kilometrów, a smartfony dają łączność nie tylko z bliskimi, ale z Internetem – wyprawa sprzed trzydziestu laty wydaje się niezłym wyczynem. Pewnie niewielu maturzystów odważyłoby się na wędrówkę bez smartfona i z papierową mapą…

O ile sobie przypominam, syn zadzwonił tylko dwa razy i to do sekretariatu SOSW w Podgrodziu (w domu nie mieliśmy telefonu), a my nie mogliśmy się z nim kontaktować, bo nie posiadał komórki.

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA