Rozmowa z Jackiem Kamińskim, dziennikarzem telewizyjnym, byłym dyrektorem TVP Szczecin
– Jak trafiłeś do telewizji?
– Wygrałem konkurs na spikera w 1968 r. Dowiedziałem się o nim z ogłoszenia w „ Kurierze Szczecińskim”, którego czytelnikiem jestem chyba od zawsze. A telewizję zesłał mi los, bo ta praca bardzo mnie wciągnęła. To był czas, gdy telewizja była jeszcze czymś nowym, w Szczecinie jeszcze raczkowała. I dodam od razu, że trafiłem znakomicie, bo udało mi się połączyć przyjemne z pożytecznym, co nie wszystkim się zdarza.
– Spiker to jednak nie dziennikarz, a ty znany jesteś przede wszystkim jako dziennikarz i reporter.
– Tafiłem na świetnych ludzi, którzy wtedy w naszym ośrodku pracowali i to oni postanowili na mnie postawić. Wkrótce zacząłem prowadzić programy, ale ciągle byłem tylko współpracownikiem. Etat zawdzięczam Witoldowi Lendzionowi, który był kierownikiem redakcji rolnej. Bardzo mu pasowałem do pracy w Telewizyjnym Technikum Rolniczym, bo byłem absolwentem Wyższej Szkoły Rolniczej w Szczecinie. To technikum to było znakomite przedsięwzięcie, bo ludzie ze wsi mogli zdobyć nie tylko wiedzę, ale także średnie wykształcenie. My robiliśmy między innymi programy dotyczące botaniki i zoologii. Za to nasz zespół otrzymywał najwyższe nagrody ówczesnego prezesa telewizji.
– A po kilku latach twoja kariera nabrała jeszcze większego tempa, bo stałeś się za sprawą Mariusza Waltera, twórcy słynnego Studia 2, najbardziej znanym dziennikarzem szczecińskiej telewizji, który prowadził bardzo popularne Studio 8. Popularność ci nie ciążyła?
– Byłem rozpoznawany i nie ukrywam, że spotykałem się z wyrazami sympatii, ale byłem jednocześnie bardzo zapracowany, a to nie były jeszcze takie czasy jak współczesne celebryctwo. Ja kochałem tę robotę i nie spoglądałem ani na zegarek, ani na dni tygodnia. To było moje życie, wielka pasja i przygoda, ale także jednocześnie praca, która dawała utrzymanie. Studio 8 dawało nam szansę na ogólnopolską antenę i lepsze zarobki. Ale także na pokazywanie ważnych wydarzeń ze Szczecina i regionu, ciekawych, nietuzinkowych ludzi. Dzięki „ósemce” poznałem wspaniałych kolegów z innych ośrodków, m.in. Andrzejów Urbańczyka i Królikowskiego, Sławka Cieślaka, Andrzeja Kolskiego. Często spotykaliśmy się przed wydaniami kolejnych programów i obgadywaliśmy każdy szczegół, bo nie wyobrażaliśmy sobie, że możemy popełnić jakiś błąd.
– Miałeś propozycję pracy w warszawskiej telewizji, wizję jeszcze większej kariery, a nagle wszystko się skończyło…
– …Miałem bardzo krótką noc z 12 na 13 grudnia 1981 roku. Wracaliśmy z imienin u przyjaciela, który mieszkał na Pomorzanach. Nie było tramwajów, taksówek, padał śnieg, a my piechotą szliśmy aż do Santockiej. Wtedy runął cały mój dotychczasowy świat. Zaczęły się przesłuchania na ul. Małopolskiej w siedzibie Służby Bezpieczeństwa. Ciągali mnie tam kilka razy, bo uznali że jestem wrogiem – antypaństwowcem, antysystemowcem i cholera wie kim jeszcze. Zarzucali mi, że byłem współtwórcą Stowarzyszenia Społecznego Odrodzenie, któremu szefował Stefan Bratkowski. Natychmiast mnie wyrzucili z pracy i z telewizją nie było już żadnego kontaktu. To było dla mnie okrutne, bo to co bardzo kochałem zostało brutalnie przerwane. Miałem wilczy bilet i nie wiedziałem, co robić. A z czegoś trzeba było żyć. Dlatego pod Kliniskami zacząłem uprawiać kawałek ziemi. W końcu znałem się na rolnictwie, ale w efekcie i tak wylądowałem w USA, by utrzymać rodzinę.
– Ale w końcu wróciłeś do swojej ukochanej pracy.
– Zaproponowano mi i moim wyrzuconym kolegom powrót i z tej okazji skorzystaliśmy. W tym gronie była m.in. Monika Szwaja, Jurek Wohl, Ewa Jędruchowska. I znowu zacząłem robić to, co robić najbardziej chciałem. Łączyłem przyjemne z pożytecznym i jak zwykle nie spoglądałem na zegarek. Pełniłem różne funkcje, łącznie z kierowaniem ośrodkiem. A potem, powoli, powoli odchodziłem z firmy, będąc już w wieku emerytalnym. Ale to moje drugie odejście nie było tak brutalne jak to pierwsze.
– Szczecin to twoje miasto?
– Ukochane i jedyne. Ba, mogę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, że jestem wręcz jego pionierem, bo w 1945 roku, dwa lata po moich urodzinach, przyjechałem tu z rodzicami. Pamiętam zabawy w gruzach, zabawy w wojnę rzecz jasna, bo tak się wtedy bawiły dzieci… Na moich oczach to miasto powstawało z ruin, rosło, rozbudowywało się, piękniało. A ja tu przeżyłem swoje dzieciństwo, młodość, fascynacje, dorosłe i dojrzale życie.
– Co ci się w Szczecinie podoba, jakie miejsca?
– Jest ich wiele. Nie będę odkrywczy, gdy powiem, że Wały Chrobrego, Pogodno i piękny Cmentarz Centralny. Ale dodam też od razu, że ubolewam nad miejscami, gdzie jest po prostu brudno i nieprzyjemnie. Od lat nie mogę pojąć, dlaczego kolejnym władzom miasta nie udaje się rozwiązać problemu… psich kup w centrum na chodnikach, choćby ul. Jagiellońskiej i Śląskiej. Pamiętam, że dawniej wręcz myto chodniki szczotkami ryżowymi.
– A co jest ostatnio twoją największą miłością?
– Dwie wnuczki Basia i Hania. Pierwsza ma sześć lat, druga cztery. Są wspaniałe, chodzą do szkoły muzycznej, świetnie się rozwijają. Bardzo je kocham, choć ostatnio ze względów bezpieczeństwa nie możemy się do siebie zbliżać i widzimy się tylko z pewnej odległości.
Rozmawiał Marek Osajda