Środa, 24 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Mówi, że Szczecin się zmienia, ale…

Data publikacji: 05 grudnia 2020 r. 09:16
Ostatnia aktualizacja: 27 września 2022 r. 16:13
Mówi, że Szczecin się zmienia, ale…
 

Rozmowa z kapitanem żeglugi wielkiej Mirosławem Foltą, który z pokładu „Wadowic” korespondował z papieżem Janem Pawłem II

– Szczecinianin?

– Oczywiście. Urodziłem się w grodzie Gryfa w 1946 roku. Moi rodzice powrócili z przymusowych robót w Niemczech i zasiedlili mieszkanie w oficynie przy ulicy Bogusława. Bali się zajmować wille, ponieważ bardziej bezpiecznie było w oficynie. Na zewnątrz trwały jeszcze walki uliczne.

– Wspomnienia z dzieciństwa?

– Mieszkaliśmy na drugim piętrze. Pamiętam wielką gruszę za oknem. Jednak gdy miałem sześć lat, z centrum Szczecina przeprowadziliśmy się do Dąbia, gdyż tato znalazł pracę na kolei w drużynach konduktorskich i jeździł pociągami po całym kraju. W Dąbiu dostaliśmy mieszkanie kolejowe z ogrodem. W przybudówce były króliki. Mieliśmy też kozę.

– Sielankowe były te najmłodsze lata, ale trzeba było rozpocząć edukację…

– Zaczęła się w SP nr 23. Potem było LO nr 3. Po skończeniu ogólniaka zaimponowali mi studenci Państwowej Szkoły Morskiej – absolwenci mojej „trójki”, którzy paradowali w mundurach marynarskich. Co prawda w 1964 roku miałem zamiar zdawać najpierw do szkoły podoficerskiej łączności, bo dobrze mi szło w przedmiotach ścisłych, ale egzaminy na PSM były wcześniej. Więc wystartowałem.

– Pierwszy kontakt z morzem?

– Kandydatka na „Darze Pomorza”, potem praktyka, którą odbywałem przez cały drugi rok studiów na „Kolejarzu”. W Polskiej Żegludze Morskiej zaczynałem na „Stoczniowcu”, „Rusałce” – z nabrzeża Starówka woziłem ładunki do Oslofjordu – i innych statkach. Jako już I oficer pierwszy rejs odbyłem na „Rolniku”, który miał w ładowniach cement w workach. Potem były kolejne „step by step”. Przyszedł czas na panamaksy, z których pierwszym była „Huta Katowice”. Natomiast na „Wadowicach” popłynąłem już jako kapitan. To były lata 80. ubiegłego wieku. Z jego pokładu razem ze starszym mechanikiem korespondowaliśmy z Janem Pawłem II. Na Boże Narodzenie przesłaliśmy mu życzenia i dostaliśmy odpowiedź papieża z podziękowaniem. Podobnie na Wielkanoc. Kilka razy na różnych masowcach opłynąłem kulę ziemską.

– Co pan robił na statku w wolnych chwilach?

– Ponieważ na masowcach były dłuższe przeloty, od II oficera, który ukończył Liceum Plastyczne, posiadłem umiejętność malowania obrazów farbami olejnymi. Głównie o tematyce marynistycznej. Dawniej uprawiałem też windsurfing. Deskę oddałem synowi, który swoje życie także związał z żeglugą.

– Przesiadł się pan na jednostkę w kolorze białym…

– Któregoś razu, gdy dowodziłem „Turoszowem”, przypłynęliśmy do Świnoujścia. Czekaliśmy na wejście do portu. Na burcie była akurat moja małżonka. Razem obserwowaliśmy „Polonię” płynącą do Skandynawii. Mówię do ślubnej: „Dobrze byłoby na tym promie popływać”. Żona zgodziła się ze mną. Na urlopie zgłosiłem się do głównego nawigatora w firmie. „A czy masz doświadczenie ze sterami strumieniowymi?” – zapytał. „Pływając na obcych statkach, byłem na ro-rowcu, który był wyposażony w dwie śruby i w stery strumieniowe” – odparłem. Po odbyciu, jako dubler, stażu na „Polonii”, zdałem egzaminy. I tak zacząłem pływać na tym promie.

– Czy praca na takiej jednostce jest bardziej wygodna niż długie rejsy na statku towarowym?

– Któregoś razu zabrałem w rejs żonę. Chciała zobaczyć, jak wygląda codzienność na promie. Przekonała się, że to ciężka praca w porównaniu z tą na masowcu, gdzie są długie przeloty, a człowiek jest bardziej zajęty w porcie. Na promie odbywają się cztery manewry wyjścia i wejścia do portu na dobę. Załoga ma męczącą dwutygodniową szychtę między Świnoujściem a Ystad. „Wiesz co, szkoda zdrowia” – stwierdziła żona po rejsie.

– Jako doświadczony wilk morski został pan ważną figurą w PŻM-ie…

– W 2002 roku z okręgu morskiego zdobyłem w firmie najwięcej głosów i wybrano mnie do Rady Pracowniczej. Zostałem jej przewodniczącym. Potem była druga kadencja. Obecnie pełnię obowiązki pełnomocnika dyrektora naczelnego.

– Lubi pan Szczecin?

– Szczecin kocham, bo to przecież moje rodzinne miasto. Lubię zieleń, której tu dużo. Wiele zmieniło się na lepsze, jeżeli chodzi o drogi, obiekty użyteczności publicznej czy mieszkalnictwo. Rozbudowuje się nowa starówka, zmodernizowano większość nadodrzańskich nabrzeży, przekształcając je w bulwary.

Jednak nabrzeże u podnóża Wałów Chrobrego wygląda fatalnie, a mogłoby już dawno zostać zmodernizowane. Jestem również krytyczny wobec koncepcji Stettin Floating Garden.

– Dziękuję za rozmowę. ©℗

Marek KLASA

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA