Na ochronę Jarosława Kaczyńskiego przeznacza PiS 1,5 miliona zł rocznie. Na miejscu PO zrobiłbym wszystko, by tę sumę podwoić, dorzucając drugie tyle z własnej kasy. Trzy miliony złotych dawałoby przecież dwukrotnie większą gwarancję bezpieczeństwa Prezesa.
A komu na tym bezpieczeństwie powinno zależeć najbardziej? Platformie Obywatelskiej! Przecież gdyby – Boże broń! – coś się Prezesowi stało, nogę by skręcił, rękę złamał, kto byłby najbardziej podejrzany jako winowajca, a może i sprawca zamachu? Przecież nie PiS i nie Kukiz’15 nawet. Ale PO właśnie. A więc Platformo, chroń Prezesa!
* * *
Niezapamiętany przeze mnie z nazwiska poseł PiS odkrył prawdę o masowo krytycznych opiniach wobec planowanych zmian w Krajowej Radzie Sądownictwa. Otóż są one – jak rzekł – produkowane metodą „kopiuj-wklej”. Skąd ten wniosek? Ano stąd, wyjaśnił, że we wszystkich tych opiniach – wyrażonych m.in. przez Sąd Najwyższy, Biuro Legislacyjne Sejmu, ale też OBWE – pojawiają się te same sformułowania i argumenty.
Myśl, że wynika stąd coś zupełnie innego – czyli po prostu to, że opinie owe są zgodne i odwołują się do tych samych argumentów, ponieważ błędy planowanej reformy są ewidentne i dla wszystkich widoczne – nie przebiła się widać do świadomości posła.
* * *
Świadomość to skądinąd symptomatyczna, bo – zdaje się – niejednostkowa w jego partii, która zarzuca opozycji metodę „kopiuj-wklej” także przy innych okazjach.
Tymczasem na tej samej zasadzie można przecież dowodzić, że wszyscy sprzeciwiający się twierdzeniu, iż 2 x 2 = 5, dowodzą nie swej wspólnej racji, ale przeciwnie, swojego wspólnictwa w mataczeniu i kłamstwie. Bo przecież dziwnym trafem uparli się przytaczać identyczne argumenty i dowodzić zastanawiająco jednym głosem, że niby 2 x 2 = 4.
* * *
„Sędziokracje zmienimy na demokrację” – rzekł w Sejmie, prezentując projekt reformy KRS, wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł.
Czy naprawdę nie można było znaleźć nikogo innego, który by te słowa wygłosił? Czy musiał to robić akurat właśnie wiceminister o takim staropolskim, znaczącym nazwisku?
* * *
Media obiegła informacja, że „Antoni Macierewicz powitał [amerykańskich] żołnierzy po angielsku”. Zważywszy na wynik sondażu (57 proc. uważa, że minister MON powinien zostać odwołany), dla sporej grupy rodaków lepsza byłaby pewnie informacja, że Macierewicz wyszedł po angielsku. Czyli zniknął (z polityki) bez pożegnania.
Mógłby wrócić stary projekt: Jarosław Gowin na Ministra Wojny! I jego stare hasło wyborcze: Go, win! Ruszamy do zwycięstwa. Po angielsku oczywiście.
* * *
Daniel Passent („Polityka”) dworuje sobie w felietonie „Polska różnych prędkości” z dworu władzy, pisząc, że jej bmw „fruwają jak rakiety (…) Zwłaszcza jeśli sterują nimi minister Macierewicz i Caruso kierownicy – legendarny Pan Zbyszek”.
Rzeczywistość (polityczna) w naszym kraju pędzi jednak szybciej niż rządowe bmw i Passent za nią chyba nie nadąża, bo legendarny kierowca Ministra Wojny to nie Pan Zbyszek przecież, a Pan Kazimierz.
Pan Zbyszek to zupełnie inny pan. A właściwie Pan.
Choć czasy, gdy zwano go Delfinem (następcą króla) minęły. Może dlatego pozuje dziś na Rekina. Choć w obozie władzy bywa raczej postrzegany jako Płaszczka. Płaszczka też jest skądinąd drapieżna. Tyle że – zgodnie z systematyką przyrodniczą – „przydenna”.
* * *
Premier Beata Szydło, podpisując się w Rzymie pod unijnym aktem, prezentowała się w kostiumie żółtym. O czym szumiała sieć, pytając, skąd ta zjadliwa żółć u pani premier. Niektórzy dywagowali, że symbolizowała żółtą kartkę, jaką Polska pokazała UE.
Było to jeszcze przed wylewem świątecznych reklam w telewizji. A jak już one wylały, to się okazało, że sieć jednego z najpopularniejszych w Polsce dyskontów wyprodukowała reklamę, w której wszyscy ubrani są na żółto. I to w żółć identyczną jak Beata Szydło.
Pojawia się więc pytanie, czy owa sieć – mająca wiadome powiązania z Niemcami – nie zadrwiła sobie aby z pani premier? Albo czy nie skopiowała bezczelnie jej zwycięskiego kostiumu? Zazdrośnicy i plagiatorzy!
* * *
Jacek Saryusz-Wolski, kandydat na przewodniczącego Rady Europy, stracił ostatnio wiele. Między innymi dwie litery. Dokładniej: dr.
Trudno zrozumieć dlaczego. Przecież w dniach, gdy PiS głosił, że on i tylko on, w oficjalnych wypowiedziach przedstawicieli partii i rządu (pamiętacie Państwo takie hasło z lat PRL? „Partia kieruje, rząd rządzi”) pojawiał się zawsze jako „doktor Jacek Saryusz-Wolski”. Ten doktor (nauk) świadczyć miał wówczas, wiadomo, o wysokich kompetencjach europosła. Kompetencje owe były skądinąd niewątpliwe. I chyba nie przestały.
Dlatego dziwi, że dziś, gdy czasem jeszcze mowa o Jacku Saryusz-Wolskim, nawet przedstawiciele PiS już go doktorem nie tytułują.
No, tak. Diagnozę schrzanił pacjent, bo leku nie brał, a potem sam winę zrzucił na doktora.
* * *
Niekonwencjonalne wypowiedzi posła Pięty (Stanisława) w parlamencie stały się już nieparlamentarną konwencją.
Nie minęło wiele czasu, odkąd Bielsko-Biała, skąd posłuje, przepraszała za niego kraj (po tym, jak wyraził opinię na temat Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy), a tu już wobec innych poseł Pięta się wypowiedział tak, że aż im poszło w pięty. Rzekł oto z okazji strajku nauczycieli: „Jeśli by to ode mnie zależało, wyrzuciłbym tę czerwoną lumpeninteligencję na pysk (…) Związek Nauczycielstwa Polskiego to postkomunistyczna, progenderowa i prorosyjska organizacja”.
Jest w języku sportowym takie określenie ze sfery futbolu, które trzeba by chyba zainstalować w języku polityki. I każdą niedorzeczną, obraźliwą, by nie rzec chamską wypowiedź polityka zacząć określać jako „zagranie Piętą”.
Artur Liskowacki