Niedziela, 19 maja 2024 r. 
REKLAMA

Co jeszcze kryje się na dnie?

Data publikacji: 18 lipca 2019 r. 11:34
Ostatnia aktualizacja: 13 września 2019 r. 10:24
Co jeszcze kryje się na dnie?
Nurkowie minerzy z 8. Flotylli Obrony Wybrzeża przetransportowali minę Mark IV na jeden z poligonów morskich. Tam opuścili na dno i zdetonowali. Tego typu min magnetycznych powinno być na naszych akwenach znacznie więcej. W okolicach toru wodnego ze Świnoujścia do Szczecina spoczywa nie tylko amunicja, ale i wyposażenie okrętów. Niektóre z obiektów to unikatowe skarby historii. Fot. 8. FOW  

Przez kilka dni z przejęciem śledziliśmy i relacjonowaliśmy na łamach „Kuriera” losy brytyjskiej miny Mark IV z okresu II wojny światowej, która postawiła na nogi służby w naszym województwie. Tymczasem na dnie Zalewu Szczecińskiego spoczywają jeszcze tysiące pozostałości z okresu obydwu wojen światowych, a nawet z XIX oraz XVIII wieku. Wiele z nich to unikatowe skarby historii.

Świnoujście wstrzymało oddech

Polskie przepisy jasno precyzują, co należy robić z minami i innymi niebezpiecznymi materiałami znalezionymi na dnie akwenów: neutralizować. Brytyjską lotniczą minę Mark IV siły 8. Flotylli Obrony Wybrzeża wydobyły już w 2011 roku. Materiał zalegał wówczas w okolicy budowy portu zewnętrznego dla terminalu LNG. Mina została odholowana w głąb morza, opuszczona na dno i zdetonowana.

Tym razem akcję komplikował fakt, że podobnego znaleziska dokonano przy wyjściu z Kanału Piastowskiego na Zalew Szczeciński. Żeby dotrzeć do poligonu morskiego, marynarze musieli przetransportować niebezpieczny materiał przez Kanał Piastowski, Kanał Mieleński, a dalej do wyjścia z portu na morze, a więc przez centrum Świnoujścia. Właśnie dlatego trzeba było na czas operacji ewakuować mieszkańców z domów znajdujących się w odległości do 200 metrów od wybrzeża, pociągów stojących na warszowskim przystanku PKP, wstrzymać ruch na torze wodnym i wydać zakaz wchodzenia do wody.

Jak podał rzecznik prasowy 8. FOW kmdr ppor. Grzegorz Lewandowski, mina Mark IV ważyła 750 kg i zawierała 425 kg materiału wybuchowego. Jej pole rażenia to 7900 metrów. Akcję przeprowadziły siły ze składu 8. Flotylli Obrony Wybrzeża ze Świnoujścia: Grupa Nurków Minerów oraz żołnierze z 12. Dywizjonu Trałowców, okręt ORP „Flaming” wraz z załogą z 13. Dywizjonu Trałowców. Akcja przebiegła sprawnie. Pod minę podczepiono liny i pontony wypornościowe i za ich pomocą niebezpieczny materiał wydobyto. Następnie został on przeniesiony na pokład okrętu, który przepłynął przez świnoujski port w stronę Bałtyku i na jednym z poligonów morskich zdetonowany. Sam transport od miejsca podniesienia bomby po główki świnoujskich falochronów zajął niecałą godzinę.

Skąd wzięły się miny Mark IV?

Skąd na dnach naszych akwenów miny Mark IV? Jak mówi w rozmowie z „Kurierem” Piotr Piwowarczyk, dyrektor Muzeum Obrony Wybrzeża, zarówno mina znaleziona przed laty przy budowie portu zewnętrznego, jak i ta ostatnia są najprawdopodobniej pozostałościami po operacji Merlin, którą alianci przeprowadzili na wodach południowego Bałtyku w roku 1944 i 1945. Podczas tej akcji na teren od Flensburga po Zatokę Gdańską, ale również na Zalew Szczeciński zrzucono około 1500 sztuk kilkusetkilogramowych min lotniczych.

– To była akcja na bardzo dużą skalę amerykańskiego i brytyjskiego lotnictwa. Głównym celem nie było bombardowanie, ale działania związanie z zaminowaniem akwenów, żeby utrudnić życie m.in. załogom okrętów podwodnych. Był to ważny rejon dla niemieckiej Kriegsmarine, gdzie istniały bazy U-Bootów oraz punkty remontowe tych jednostek. Bombowiec mógł zazwyczaj wziąć dwie takie miny. Po zrzuceniu opadały one na dno, samodzielnie się uzbrajały, a detonacja następowała pod wpływem zmiany pola magnetycznego. Zapalnik był bowiem magnetyczny – tłumaczy P. Piwowarczyk.

Ofiarami tego typu min oraz innych bomb zrzuconych przez alianckie lotnictwo były jednak nie tylko okręty wojenne, ale i statki cywilne, np. jednostki floty handlowej. Mark IV (jak i również kolejne wersje tej miny V oraz VI) wypełniał amatol, czyli środek wybuchowy nieco słabszy niż trotyl. Miny te cechowała wysoka skuteczność. Skomplikowany mechanizm sprawiał, że były one też bardzo trudne do rozbrojenia przez saperów nieprzyjaciela. Dzisiaj operacja neutralizacji tego typu miny jest o tyle bezpieczniejsza, że zasilane energią elektryczną baterie pod wodą wytrzymywały dwa do trzech lat. Łatwo więc policzyć, że skoro miny zrzucono 70 lat temu, to jest mało prawdopodobne, żeby zadziałały.

Wspomniane wcześniej półtora tysiąca min magnetycznych zrzuconych w ramach operacji Merlin sprawiały, że tutejsze akweny stały się bardzo niebezpieczne tak samo dla okrętów wojennych, jak i statków wodnych. W 1944 roku na południowym Bałtyku Niemcy przez alianckie pułapki stracili 20 jednostek różnego typu; zarówno tych wojskowych, jak i cywilnych, jak: statki zaopatrzenia, holowniki, kutry rybackie oraz transportowce. Ofiarą jednej z min był m.in. okręt podwodny U-1000. Koło Świnoujścia mina zatopiła także okręt U-2342. – Miny spełniały więc swoją rolę – mówią „Kurierowi” muzealnicy ze świnoujskiego Fortu Gerharda.

Tysiące eksponatów na dnie

Dzięki szczegółowym pracom jednostek badawczych wiemy, że na dnie naszych akwenów zalega jeszcze sporo tego typu materiału. Miny magnetyczne są stosunkowo rzadkimi znaleziskami. Więcej jest między innymi klasycznych min morskich; wrzucanych do morza z okrętów. Sporo takich odkryto swojego czasu na basenie Mulnik. Przy budowie portu zewnętrznego dla terminalu LNG znaleziono także pruską eksperymentalną amunicję 21 cm. I pomimo że była to amunicja szkolna, ćwiczebna i stanowiła kolekcjonerski rarytas, to zgodnie z obowiązującymi przepisami znalezisko wysadzono w powietrze. Zdaniem muzealników z naszego regionu polskie przepisy dotyczące postępowania wobec tego typu obiektów nie przystają do współczesnej rzeczywistości i powinny zostać zmienione. Tym bardziej że zabytków tego typu z okresu zarówno I jak i II wojny światowej jest coraz mniej, są nowoczesne metody identyfikacji oraz badania zagrożenia i np. na Zachodzie odeszło się od niszczenia tego typu materiałów. Ale oczywiście nasze służby muszą przepisów przestrzegać. Tak było również w przypadku niedawno odkrytej i zneutralizowanej miny Mark IV.

Ale pisząc o unikatach, mamy nie tylko na myśli miny oraz bomby, które zgodnie z procedurami powinny być przez naszą Marynarkę Wojenną neutralizowane, ale również obiekty, które nie stanowią żadnego zagrożenia i nadal czekają na to, aż ktoś wyciągnie je z dna na powierzchnię. Badania wykazały, że na torze wodnym od Świnoujścia po Szczecin może znajdować się ponad 100 tysięcy obiektów z okresu dwóch wojen światowych, ale i XIX, a nawet XVIII wieku. Wiele z nich to tzw. śmieci historyczne lub amunicja, ale na dnie spoczywają jeszcze fragmenty wyposażenia okrętów, tj.: kompasy, rakietnice, elementy uzbrojenia. Muzealnicy przekonują, że nie może powtórzyć się casus Mulnika, skąd wydobyte unikaty trafiały do zagranicznych kolekcji. Te bezcenne artefakty powinny trafić do zachodniopomorskich muzeów. Przykładem dobrych praktyk było wydobycie kilka lat temu podczas prac pogłębiarskich w świnoujskim kanale armaty Panzerabwehrwerfer 600. Wówczas dzięki szybkiej akcji i współpracy Rejonowego Zarządu Infrastruktury w Szczecinie, Zachodniopomorskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, Marynarki Wojennej oraz Urzędu Morskiego udało się uratować unikat. PAW 600 trafił do Muzeum Obrony Wybrzeża, którego siedzibą jest Fort Gerharda, i został odnowiony. Warto dodać, że to jeden z trzech zachowanych na świecie unikatów. Dwa pozostałe znajdują się w Stanach Zjednoczonych. Ciekawe ile podobnych skarbów zostanie odkrytych podczas pogłębiania toru wodnego…

Bartosz TURLEJSKI

 

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA