Biała flota była wygodna, bo jej stateczki dopływały i cumowały od razu po „prawidłowej” stronie Świny, więc na plażę nie trzeba było się dodatkowo przeprawiać promem. Jeszcze bardziej komfortowo – bo w niecałą godzinę – dopływali na letni wypoczynek pasażerowie wodolotów. Ale bilet był znacznie droższy. Dziś tych „latających” statków już w Szczecinie nie ma. Przypomnijmy więc, że jednostki dominowały zwłaszcza w latach 70. Jednak na ponad 60-kilometrowym odcinku do Bałtyku pierwszy w latach 60. był „Zryw”. Jego silnik miał 1250 KM. Ta polska konstrukcja kursowała przez dwa lata.
W najlepszych latach armator – Żegluga Szczecińska – miał kilkanaście wodolotów i do 20 statków pasażerskich. Firma zatrudniała ponad tysiąc osób. Po „Zrywie” zakupiła wodoloty produkcji radzieckiej. Eksploatowano m.in. kilkanaście jednostek z serii „Kometa”. Po 1990 roku „latanie” stało się nieopłacalne. Nie powiodła się więc próba przywrócenia takiej żeglugi wodolotami typu „Kolchida” (z rynku rosyjskiego). Dwa z nich nosiły nazwy „Delfin” i każdy zabierał po 130 pasażerów. Potem było jeszcze parę prób wprowadzenia pojedynczych wodolotów.
(kl)
Na zdjęciu: Jedna z ostatnich jednostek – „Bosman Express”
Fot. Ryszard Pakieser