Piątek, 19 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Czy umrze duch debaty publicznej

Data publikacji: 2015-06-11 13:12
Ostatnia aktualizacja: 2015-07-17 13:47

Co to jest czynny żal? Kto, jako podatnik, nie musiał go wyrażać osobiście, ten w pewnością o nim słyszał. Rzecz w tym, że jeśli zauważę i zgłoszę swój błąd podatkowy, jednocześnie wyrażając pewną „skruchę", wówczas mogę liczyć na łagodniejsze potraktowanie przez fiskusa. Analogicznie, jedna z popularnych blogerek (o nicku Ufka) wezwała ostatnio do wyrażenia czynnego żalu przez media głównego nurtu.

Blogerka nawiązywała oczywiście do grzechu rażącej stronniczości mediów w wyborach prezydenckich. Mieliśmy to samo co zwykle, czyli faworyzowanie kandydata władzy, tylko znacznie bardziej: jakby puściły już wszelkie hamulce. Jednak zwycięstwo Andrzeja Dudy, który zapowiada wygaszanie polsko-polskiej wojny, stwarza szansę przynajmniej do opamiętania się w redakcjach. Czy widzimy jakieś objawy „czynnego żalu"?

Ufka sama sobie odpowiada: „media nadal rżną głupa i udają, że nic się nie stało, 45 proc. czasu antenowego czy papieru poświęcają na doradzanie Platformie, co ma robić do wyborów parlamentarnych, 45 proc. na promowanie nowej partii Petru, a 10 proc. na kronikę kryminalną - czyli kto kogo zamordował, przejechał i dlaczego.". Inny internauta lakoniczne podsumował: „Media zawsze były, są i będą sprzedajne. Ten je ma, kto płaci."

Ta ostatnia diagnoza jest może nieco zbyt radykalna, ale gdyby nie była w internecie powszechna, nie bylibyśmy świadkami tego antysystemowego buntu podczas ostatnich wyborów. Dla mediów tradycyjnych to już nie jest ostrzeżenie, ale dzwon alarmowy. Media są nam potrzebne jako pies stróż demokracji, ale wypełnianie tej klasycznej funkcji czwartej władzy jest możliwe tylko wówczas, gdy są wiarygodne. Wprzęgnięte w rydwan władzy, jako narzędzie propagandy i odwracania uwagi od ważnych spraw, stają się szkodliwe, a w najlepszym razie zbędne.

A w dodatku, żałosny to widok, kiedy dumny pies stróż demokracji zmienia się w pieska rządzących. Spójrzmy, czym się zajmują w redakcjach i studiach z rozdętymi budżetami gwiazdy o rozdętych ego. Która ma wyższe obcasy, kto więcej razy przerwał w pół słowa opozycyjnemu politykowi, kto skuteczniej poszczuł na siebie gości, albo w co wetknął narodową flagę... Trudno się dziwić, że w takich miejscach poważna debata publiczna umiera.

Na szczęście - póki demokracja trwa - duch debaty umiera w jednym miejscu, aby odrodzić się w innym. W ostatnich miesiącach przestrzeń wirtualna - media społecznościowe, portale, blogi - rozkwitła bujnie i wielobarwnie. Przestrzeń rozpolitykowana, rozdyskutowana i nieco anarchiczna, ignorująca ustalone hierarchie, telewizyjnych „ekspertów" i inne dyżurne „autorytety". W sieci omawiane są szczegóły afer, które władza próbowała zamieść pod dywan, w sieci wykpiwani są politycy, nad którymi - jak nad Bronisławem Komorowskim - główne media rozpostarły parasol ochronny. Krótko mówiąc, sieć - jak mawiają komentatorzy sportowi - zrobiła różnicę.

Oczywiście, władza będzie próbowała opanować ten obcy żywioł, ale to tylko oznacza, że będzie jeszcze śmieszniej. Sieć to nie jest agencja, którą można opanować przez mianowanie dyspozycyjnego prezesa. Nie pomogą szkolenia w „hejtowaniu" dla partyjnych działaczy, ani armie płatnych internetowych trolli. Dlaczego? Z tego samego powodu, dla którego główne media nie wystarczają już do wygrania wyborów. Parafrazując amerykańskiego prezydenta: wiarygodność, głupcy!

Zbigniew JASINA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500