Pośród pomysłów reformy sądownictwa bardzo urzeka mnie jeden. Skrócenie sędziom kadencji ze względu na wiek. Do lat 65.
Optują za tym szczególnie dwaj posiwiali w bojach politycy, Jarosław Kaczyński i Ryszard Terlecki. Obaj: lat 68.
Rozumiem, że młodość starych polityków (a tej dwójki zwłaszcza) to coś innego niż starość młodszych od nich sędziów, ale i tak marzy mi się taka sytuacja.
Oto poprawki prezydenta Andrzeja Dudy – zakładające, że 65-letni sędzia będzie się mógł doń zwracać z prośbą, by kadencję mu przedłużyć – zaczną dotyczyć nie tylko sędziów, ale i posłów. W efekcie poseł Jarosław Kaczyński też zwróci się do prezydenta z taką prośbą.
* * *
Do 11 posłów (!) przemawiał w Sejmie Adam Bodnar, rzecznik praw obywatelskich, przedstawiając informację o pracy swego urzędu.
To, że nie słuchali go posłowie partii rządzącej, oburza, ale nie dziwi. Ich nieobecność była w sumie logiczna. Jakieś zarzuty? Nie ma nas, nie ma sprawy.
Ale to, że Bodnara nie słuchali posłowie opozycji, budzi zażenowanie i wstyd. W końcu kto jak nie oni powinien korzystać z okazji, by dowiedzieć się od RPO, co dzieje się z demokracją. A była to okazja idealna, jako że Bodnar mówił zwięźle i do rzeczy. Nic tylko notować i czynić z tego użytek.
Ale pewnie taki użytek to przeżytek.
* * *
Powiem zresztą cynicznie: gdyby nawet gadał Bodnar od rzeczy i argumenty miał słabe, zbiorowa obecność opozycji w ławach poselskich podczas jego wystąpienia powinna być – dla polityka opozycji – czymś oczywistym. Choćby z przyczyn wizerunkowych. Bo co to za opozycja, która lekceważy tak ważnego przedstawiciela pozasejmowej demokracji.
Jeśli totalna – gdyby przyjąć ulubioną frazę władzy – to chyba tylko w znaczeniu: totalnie nieobecna. A więc totalnie nieistniejąca.
* * *
Konsekwencja z jaką rządzący, mówiąc o opozycji, używają wyłącznie formuły „opozycja totalna” – czyniąc z niej nieomal homerycki idiom w rodzaju „różanopalcej Jutrzenki” czy „szybkonogiego Achillesa” – to niewątpliwie pijarowska zręczność PiS. Wiadomo, jak coś się powtórzy tysiąc razy, to wbije się to ludziom do głowy mocniej niż gwóźdź.
Ale obnaża to przy okazji mechanizmy tym pijarem zawiadujące.
Bo mówienie o „totalnej opozycji” nie jest bon motem konkretnego posła czy ministra, a formułką, którą recytują wszyscy członkowie rządzącej partii. Ot, takoj prikaz, jak by rzekli dawni towarzysze.
Opozycja zaś – no cóż, może brzydząc się takimi zagrywkami (?) – nie nakazała jak dotąd swoim używania formy zwrotnej: mówienia o władzy każdorazowo „władza totalna”. Co i w tym przypadku ukazuje jej bezradność wobec czarnego pijaru rządzących. Totalną bezradność oczywiście.
* * *
Żenująca frekwencja w Sejmie podczas wystąpienia Bodnara to skądinąd fatalna informacja o całym Sejmie tej kadencji.
Jego posłowie są w Wysokiej Izbie obecni, gdy pora na partyjne wojenki i pyskówki, tak dobrze sprzedające się w mediach, a biegną na obiadek (jak ponoć zdarzyło się w tym przypadku) lub krążą po kuluarach w oczekiwaniu na kamery telewizji, kiedy – ich zdaniem – nic się w Sejmie nie dzieje.
Otóż dzieje się. I ta nieobecność była tego „dziania się” obrazem.
* * *
O nieobecność w polityce – tym razem A. Bodnara – zabiega za to poseł Robert Winnicki. Zbierając podpisy pod postulatem pozbawienia go urzędu. Można by z tego powodu wzruszyć ramionami, ale inne wzruszenie człowieka ogarnia, gdy uświadomi sobie, kim jest poseł zarzucający Bodnarowi „upolitycznienie” RPO. I nie chodzi wcale o to, że Bodnar to doktor nauk prawnych i nauczyciel akademicki z dorobkiem, a Winnicki to wieczny student bez dyplomu, były sprzedawca i hotelarz.
Rzecz w czym innym. Robert Winnicki, który dostał się do Sejmu jakże sprytnie – bo przez furtkę Kukiz’15 – to były prezes Młodzieży Wszechpolskiej, dziś prezes Ruchu Narodowego. Organizacji niechętnej demokracji, nawiązującej do tradycji skrajnie nacjonalistycznej. Jest coś symbolicznego w fakcie, że z Rzecznikiem Praw Obywatelskich walczy ktoś, dla kogo prawa obywatelskie są tylko dodatkiem do skrajnej ideologii.
A jaki to symbol? Odpowiedz sobie sam, koteczku. Podpowiem, iż nie da się wykluczyć, że pewien aryjski symbol szczęścia.
* * *
„Nadciąga rewolucja! Już wkrótce sędziowie mogą przestać być potrzebni!” – woła wielkim tytułem Onet.pl.
Ale spokojnie. Jeszcze. Bo zapowiedź powyższa dotyczy tylko tenisa. W którym sędziów na liniach i tego na wysokim krześle zastąpią różne systemy „sokolego oka” (Hawk Eye), informujące, kiedy piłka trafiła na aut.
Na razie na aut wysyłać może Zbigniew Ziobro. Sędziów.
* * *
Nowego dyrektora w Starym Teatrze, Marka Mikosa, wybranego w drodze konkursu w miejsce Jana Klaty, nielubianego przez władzę i Ministerstwo Kultury, nie uznaje nikt. Aktorzy się burzą, reżyserzy nie chcą współpracować. W efekcie programu i nowego repertuaru brak, a premier w tym roku nie będzie. Co nie dziwi, bo Michał Gielata, wybrany wraz Mikosem w tym samym konkursie na dyrektora artystycznego, już tym dyrektorem nie jest. Jako że jeszcze przed sezonem rozstał się z nim… Mikos, który niedawno widział w Gielacie swojego wspólnika w tym artystycznym interesie.
Gielatę zastąpił zaś scenograf Jan Polewka, który… niedawno przegrał z Mikosem w konkursie na dyrektora. Ale Polewki też ponoć nie chcą.
Tak że w sumie wesoło się zrobiło… Jak to mówią młodzi?
Polewka!
* * *
Piotr Gontarczyk na łamach „Sieci Prawdy” demaskuje książkę Tomasza Piątka o Antonim Macierewiczu. Pisząc m.in., że były płatny konfident SB, milioner Robert Luśnia, owszem, kontaktuje się z ministrem MON – co zarzucał Macierewiczowi Piątek – ale – uwaga! – „obecnie jednak jego kontakty z ministrem obrony narodowej mają charakter luźny”.
Przepraszam, chyba powinno być: luśny.
* * *
Prezes TVP Jacek Kurski miał wypadek. Na drodze. Jego służbowy samochód wszedł z kolizję z innym pojazdem.
Pomińmy, kto był winny kolizji – kierowca Kurskiego czy „inny pojazd” – bo interesująco wyglądają pozostałe okoliczności zdarzenia (zderzenia). Według świadków Kurski uciekł do lasu i na ciąg dalszy czekał ukryty w krzakach. Zapewne, by nie zostać rozpoznany. Według biura prasowego TVP prezes wcale nie uciekł do lasu, ale czekał „na poboczu” na auto zastępcze.
Ładna historia. Kurski na poboczu? A dotąd starał się być w centrum!
Artur D. Liskowacki
Artur D. Liskowacki. Pisarz, publicysta "Kuriera Szczecińskiego".