Polska nie potrzebuje pracowników z kwalifikacjami. Wystarczy kadra zarządzająca wynagradzana odpowiednio do stanowiska. Szewca czy spawacza można wziąć z ulicy i przyuczyć na dwutygodniowym kursie. I niech się cieszy, że dostaje najniższą krajową, bo przecież jego pracę rynek wycenia jeszcze niżej.
Mam wrażenie, że takie rozumowanie dominuje w firmach i instytucjach. W Wojewódzkim Ośrodku Medycyny Pracy robią protezy i buty ortopedyczne. Ale już nie będą, bo WOMP chce przebudować przychodnię. Potrwa to kilka lat. Doświadczeni fachowcy mogą ten okres przetrwać jako rejestratorzy czy stróże. Ludzki odruch dyrekcji, bo mogła ich po prostu zwolnić? Wątpię. Raczej niechęć do wypłacania odpraw.
Nowe tory ułożone dla Szczecińskiego Szybkiego Tramwaju nie wytrzymały jeżdżących po nich... tramwajów. Popękały źle wykonane spawy. Wykonawca zaoszczędził na technologii? Też wątpię. Raczej zapomniał, że kwalifikacje spawacza to nie tylko umiejętność połączenia dwóch kawałków metalu.
Jakiś czas temu opisywaliśmy producenta jachtów, któremu ludzie uciekli do Niemca. A on przecież ich wyszkolił i podobno nawet płacił im godziwie, oczywiście „jak na polskie warunki”. Jakiś czas później wpadło mi w ręce jego ogłoszenie o poszukiwaniu pracowników. Proponował 12 zł za godzinę. Brutto.
Mam nadzieję, że nie znalazł. I mam też propozycję na dobrą zmianę. W przepisach. Pracodawca powinien dostawać zgodę na zatrudnienie obcokrajowców dopiero wówczas, gdy nie znajdzie chętnych do pracy za 120 proc. średniej stawki w danej branży. ©℗