Środa, 24 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

U nas się nie da?

Już ze dwadzieścia lat uczymy społeczeństwo sortowania śmieci, na razie z marnym skutkiem. Nie udało się nauczyć na przykład zgniatania plastikowych butelek, co zaoszczędza połowę miejsca w pojemniku. Co dopiero mówić o sortowaniu różnych rodzajów plastiku czy przyjęciu do wiadomości, że karton po mleku to nie makulatura.

W mojej gminie dwie trzecie obywateli zadeklarowało, że będzie sortować śmieci, na czym każdy z deklarujących oszczędza 2 (dwa) złote miesięcznie. Tymczasem 96 procent odbieranych odpadów to zmieszane śmieci, za utylizację których gmina płaci znacznie więcej, niż za odpady posortowane. Krótko mówiąc, sortowanie i segregacja są totalną, bardzo kosztowną fikcją, typowym działaniem pozornym, bezsensownym i niepotrzebnym. Przynajmniej w dzisiejszym wydaniu.

Fikcja będzie trwać, bo ustawodawca tak skonstruował przepisy, że gminy pokornie muszą przyjmować fikcyjne deklaracje o sortowaniu, fałszywe dane o liczbie mieszkańców, no i oczywiście odbierać to, co wyląduje w kubłach i workach na śmieci sortowane. Gminy nie mają żadnych narzędzi do weryfikacji danych przedstawianych im przez sprytnych, chcących zaoszczędzić na jedno piwo miesięcznie obywateli.

Dwa ostatnie tygodnie spędziłem na francuskiej prowincji, w małej czystej wsi, gdzie nie ma ani jednego kosza na śmieci i gdzie sortowanie odpadów traktowane jest poważnie, bo to się po prostu opłaca. Francuskie przepisy są klarowne i jeśli nie zachęcają do sortowania, to srodze karzą (finansowo) za lekceważenie tego obowiązku. W efekcie nawet spotkany któregoś wieczora pijany gość, wyraźnie mający problemy z utrzymaniem pionu, pustą już butelkę grzecznie niósł do domu, by wrzucić do pojemnika na szkło. Do głowy mu nie przyszło, by rzucić ją gdzieś do rowu.

Tam się da, u nas nie. Kurka, czemu znowu tak? ©℗