Prawie połowa mieszkańców Szczecina nie ma samochodów. I mimo to godzi się, by miasto lekceważyło ich potrzeby. A urzędnicy prezydenta Krzystka inwestycje w chodniki i bezpieczne przejścia traktują jak zło konieczne. Z reguły wszelkie prace wykonywane są „przy okazji", albo „na samym końcu".
Przykłady? Proszę bardzo. Od kilkunastu lat chodnik wzdłuż ulicy Matejki między PZU a naszą redakcją jest w fatalnym stanie. Dziury na dziurach są szczególnie uciążliwe, gdy popada i wszędzie jest pełno kałuż. Kiedy zapowiedziano wymianę nawierzchni jezdni po obu stronach miałem nadzieję, że „przy okazji" zrobią chodnik. Nic z tego. Samochody jadą po gładkim asfalcie, a piesi nadal brną między kałużami.
W Dąbiu, przy najważniejszym skrzyżowaniu tej dzielnicy, w miejscu w którym zbiegają się ulice Emilii Gierczak i Anieli Krzywoń, wymieniono fragment chodnika. Oczywiście nie po stronie przystanku, którędy chodzi najwięcej ludzi. Remont dotyczył miejsca, w którym parkują auta. Oczywiście ZDiTM nie wyznaczył miejsca do parkowania wzdłuż jezdni. Kierowcy parkują więc skośnie, bo samochodów mieści się więcej. A to, że piesi mają mniej miejsca niż przed remontem? Kto by się tym przejmował.
Osobną książkę można napisać o ustawieniu świateł na przejściach dla pieszych. Nawet w miejscach wyjątkowo przez niezmotoryzowanych uczęszczanych, system premiuje kierowców. Tak jest przy Bramie Portowej, na placu Żołnierza i Rodła.