Wtorek, 23 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Nawałka i nawałnice

Kiedy piszę te słowa, nie wiem jeszcze, czy w meczu Polska – Holandia – przedostatnim sprawdzianie przed Euro – nasi wygrali (wiadomo, jesteśmy potęgą!), przegrali (zdarza się) czy uzyskali neutralny emocjonalnie remis. Ale że wszyscy powtarzają, iż w takich meczach wynik nie jest ważny, ba, że przegrać jest nawet lepiej (jak zdarzyło się w 1974 r. drużynie Górskiego, która potem zdobyła medal), więc zgoda – nie będę sobie z niego wróżył wyników we Francji.

Nie wiem też jednak, czy aby w meczu tym – zapewne ostatnim przed mistrzostwami w pierwszym składzie – nikt nie odniósł kontuzji, a już zwłaszcza żaden z naszych liderów. Nazwiska jednego z nich – wiadomo, którego – nie będę w tym kontekście wymieniał, żeby nie zapeszyć (a kysz!). Bo niepokoję się, że taki przypadek – całkiem realny przecież, jak to przypadek – mógłby zniweczyć plany biało-czerwonych.

Bardziej mnie jednak niepokoi klimat przed Euro 2016. I nie chodzi bynajmniej o nawałnice, które się właśnie przytaczają nad Europą, a wyjątkowo burzliwie nad Francją i nie mniej nad Polską. Nawałka i nawałnice, to by się nawet ładnie dało zestawić. Co więcej, można z tego zestawienia zrobić metaforę, że niby przejdziemy przez Euro jak burza.

Rzecz w tym, że takich klimatów mamy przed Euro w nadmiarze. Euforia się zrobiła w narodzie taka, że aż słychać tę burzę entuzjazmu; walą zewsząd pioruny mocy, a błyskawice zachwytów rozbłyskają na licach kibiców szarych, a i prominentnych (politycy maści wszelkiej, z przewagą rządzącej).

Nie chcę tu analizować po ekspercku sportowych szans chłopców Nawałki – choć zda mi się, iż przeszacowaliśmy jej możliwości – zwracam tylko uwagę na tendencję, która w sporcie zwykła się obracać przeciw zbyt pewnym siebie, triumfującym przed startem i deklarującym miłość do swej drużyny, nim jeszcze wybiegła na boisko. Taka miłość po porażce prędko zmienia się w swe przeciwieństwo, a euforia triumfu – zwłaszcza w przypadku tych, którzy faworytem nie są – daje potem przykre skutki. Tak zwanego kaca. Po wypiciu duszkiem butelki szampana nim impreza się zacznie.

Mówią niektórzy: ależ optymizm jest wskazany! I dodają: a dziś pozwala na niego atmosfera w kadrze. Jakiej „nigdy nie było”… Ejże, a Euro 2012? Optymizm kibiców (i polityków) też przypominał euforię, dymił z głów i unosił stadiony pod niebiosa. A w kadrze też była „wyjątkowa atmosfera”. Dobrze pamiętam wpuszczane do sieci wesołe filmiki wideo ze Szczęsnym i kolegami. Skończyło się na tym, że Kuba Błaszczykowski poskarżył się publicznie, że znajomi piłkarzy nie dostali darmowych biletów, a cała drużyna zafundowała kibicom żenujące zbiorowe przeprosiny.

Dajmy więc sobie na wstrzymanie i pozwólmy emocjom ewoluować wraz z turniejem…

Wiem, potrzeba nam dziś takiego sukcesu. I narodowego zjednania się w triumfie. Niektórym zresztą potrzeba go szczególnie (już widzę te polityczne wyścigi, kto pierwszy pogratuluje naszym – choćby… remisu z Irlandią).

Sądzę jednak, że takie patrzenie na polski udział w Euro 2016 jest niepotrzebnym dmuchaniem w i tak już nadęty balon narodowy. Może powinniśmy – teraz właśnie, gdy wokół grzmi i burza goni burzę – przestać przenosić nasze ambicje i lęki, frustracje i nadzieje na imprezę sportową w końcu, a nie polityczną, nie wojenną. Unikniemy wtedy martyrologicznej goryczy przy porażce, a każde zwycięstwo da nam chwile radości, którą oferuje ta piękna zabawa, jaką jest sport.

Który oby w tym przypadku sportem pozostał, bo we Francji i Europie nie tylko pogoda jest dziś burzowa. I kto wie, czy jakaś nawałnica strajków czy terroru nie zniweczy całej tej zabawy.