Czwartek, 18 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Ćwiczenia z jawności

Potoczna opinia jest taka: władze starają się ukryć przed społeczeństwem co się da, a nieliczni szlachetni bojownicy o jawność toczą nierówną walkę z mocami zła, z rzadka odnosząc sukcesy.

Obserwuję od pewnego czasu taką walkę i potwierdzam: jest nierówna. Tyle, że rozkład sił jest dokładnie odwrotny: górą jest niepozorny Dawid, nie zaś urzędowy Goliat. Szczególnie, jeśli owym Dawidem jest jakiś lokalny mistrz gminy w pieniactwie, produkujący taśmowo swoje pisma z byle powodu, albo i bez powodu.

Spalił się dom. Na gminnym portalu zamieszczono informację o pomocy udzielonej pogorzelcom, a w niej zdanie, że zakwaterowano ich w hotelu. Gminy mistrz pieniactwa natychmiast wystosował oficjalną skargę do rady gminy i donos do prokuratury zarzucając władzom gminy niegospodarność, bo pogorzelców jego zdaniem należało upchnąć w wiejskiej świetlicy, a w ogóle to jakim prawem hotel i czemu wymieniono jego nazwę, i czy przypadkiem nie jest to reklama hotelu? Nie wiedział pewnie (bo nie zapytał), czy gmina choć grosz zapłaciła za przyjęcie pogorzelców. Nie zapłaciła, bo właściciel hotelu nie chciał zapłaty. Ale to nieważne, bo przecież nie o wiedzę chodzi, a o pisanie. Urząd gminy i prokuratura siedzą teraz nad odpowiedziami na pisma obywatela, rzekomo bezsilnego w walce o jawność.

Znany mi działacz organizacji Watchdog Polska, ostro walczącej o jawność, toczył ostatnio sądowy bój z burmistrzem tej samej gminy. Oskarżał burmistrza o bezczynność będącą – jego zdaniem – z rażącym naruszeniem prawa, domagał się wymierzenia grzywny. Sąd stwierdził, że bezczynności nie było, rażącego naruszenia prawa także, więc i grzywną burmistrza nie ukarał. Sprawę można było wyjaśnić jednym telefonem, nie uruchamiać całej urzędowo-sądowej machiny. Ale właśnie o puszczenie jej w ruch chodziło. Na społecznościowym profilu owego działacza, pełnym przechwałek o sukcesach w walce o jawność, ani słowa o przegranym procesie, żadnej refleksji nad własnym pieniactwem.

Rzecz ciekawa: pomysł, by w Biuletynach Informacji Publicznych różnych instytucji publikować wpływające do nich skargi i podobne pisma, z podaniem imion i nazwisk autorów, nie znajduje poparcia przede wszystkim wśród tych, co z wielkim szumem walczą o jawność. Jawność owszem, ale nie wtedy, kiedy trzeba by samemu ujawnić to i owo, na przykład autorstwo pieniaczego pisma. Wtedy podnosi się krzyk: „Sorry, a ochrona danych osobowych?!”. Zabawny, ale prawdziwy paradoks.