Szwecja – do niedawna cel westchnień Polaków marzących o dobrobycie, znana też przez lata jako kraj ludzi pracowitych, spokojnych, raczej zamkniętych w prywatnym kręgu. Kraj, w którym portfel z gotówką zgubiony na ulicy można było odnaleźć nazajutrz nietknięty… Ten rozległy, lecz słabo zaludniony kraj potrzebował siły roboczej z zagranicy i trzeba przyznać znakomicie asymilował imigrantów z Europy.
W szarych latach PRL znalazło tam azyl wielu naszych rodaków. Co ciekawe, szwedzki dobrobyt chwalili, ale poszaleć wracali na południowy brzeg Bałtyku. Bo ze skandynawskiej perspektywy biedna Polska była bardzo kolorowa…
Szwedzi – ci rdzenni, coraz bardziej zdominowani przez przybyszów – są już od lat 60. ubiegłego wieku w ścisłej awangardzie postępu: w dziedzinie świadczeń społecznych, równouprawnienia wszelkich kultur, wyznań, dewiacji i dziwactw. Tam najpełniej rozkwitała już 40 lat temu obecnie szturmująca Polskę i inne kraje niedawnego „demoluda” poprawność polityczna ścigająca każdy przejaw tradycyjnych poglądów jako rasizm i nietolerancję.
Otóż ta Szwecja, którą w ostatnich dekadach wręcz zalały fale egzotycznych emigrantów z Trzeciego Świata, złaknionych nie tyle szansy na dobrą pracę, co na niezawodny socjal, zamiast uczynić coś, co powstrzyma inwazję obcych, kiedy już wiadomo, jakimi skutkami to grozi, postanowiła poddać przybyszom własne państwo… Wyrzec się własnej specyfiki, historii, słowem: narodowej tożsamości!
Oto fragmenty proklamacji „nowego narodu”, „nowych Szwedów”, „nowego kraju” przedstawionej w internetowym klipie:
Nie ma drogi powrotnej. Szwecja nie będzie już tym, czym była kiedyś. Europa zmienia się, więc trzeba, żeby Szwecja stała się bezpiecznym miejscem dla uciekinierów. „Nowi” Szwedzi będą mieli tu swoje miejsce, a także kulturę, język, zwyczaje. Nie tylko oni muszą się integrować, wszyscy muszą, nawet ci, którzy są Szwedami od dawna. W integracji chodzi o wzajemność.
Zbudujmy kraj bez nienawiści i strachu. Coś nowego.
Tak naiwne, że wręcz niewiarygodne.
Tymczasem przybywający grupowo imigranci o silnej identyfikacji z kulturą muzułmańską integrować się nie chcą, tworząc własne zamknięte enklawy niczym obozy warowne, nastawione wrogo wobec świata innych wartości.
Czy ludzie północy, potomkowie niegdysiejszych żeglarzy i wojowników, stracili wzrok, słuch oraz instynkt samozachowawczy? Jedno jest pewne, niemal 300-letni okres pokoju bardzo rozluźnił tam więzi społeczne.
Przed laty mój szwedzki przyjaciel Jan S., pochodzący z zamożnej rodziny kupieckiej, dziwił się publicznym wyrazom czci dla poległych w powstaniu warszawskim. „Bo ja rocznice śmierci moich bliskich obchodzę prywatnie…”. Już w latach 60. młody Szwed wychowany w modnych trendach odrzucających sprawdzone wartości jako przesądy nie pojmował obyczajów polskiej wspólnoty, uważał je za prehistoryczne.*
Czyż może dziwić obecny zanik tradycyjnych więzi społecznych w tym bardzo nowoczesnym kraju?
Janusz ŁAWRYNOWICZ
* Przy tym wszystkim szwedzki bankowiec Jan S. miał naprawdę dobre serce. Był zafascynowany Leninem. Pewnie dlatego wiele swoich urlopów spędził na Kubie w międzynarodowych brygadach socjalistów budujących drogi i mosty… Lewicowy internacjonalizm zabił w nim patriotyzm.
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.