Przyglądając się władzom przeróżnych miast, zwłaszcza dużych, jak Szczecin, których mieszkańcy nie mają bezpośrednich kontaktów z prezydentem, burmistrzem czy marszałkiem, często trudno zgadnąć, co przesądziło o ich wyborze.
W niektórych przypadkach historycznie ukształtowany profil miasta pozwala przewidzieć wyborcze preferencje. Np. obecna pani prezydent Łodzi znakomicie wplata się w dominującą tam mentalność. Ale już prezydent Poznania, zarówno poglądami, jak i stylem działania zdecydowanie odbiega od latami ukształtowanych stereotypów na temat tego prastarego piastowskiego grodu.
Pozornym zaskoczeniem są też ostentacyjnie lewicowi i kosmopolityczni burmistrzowie Częstochowy i Wadowic. W istocie jest to sygnał instynktownych dążeń prostego ludu do społecznej równowagi (nadmiar sacrum balansuje tu prymitywne profanum).
W wielu miastach mamy pełną stabilizację lokalnych władców. Nie ruszysz układu choćby buldożerem. A że znaczna większość samorządów jest bastionem opozycji, naturalne jest dążenie nowej władzy krajowej, nazywającej siebie wszak „dobrą zmianą”, do zburzenia lokalnych zastoin. Stąd też projekt istotnych zmian w ordynacji do wyborów lokalnych. Przede wszystkim – postulat ograniczenia do dwóch liczby kadencji prezydentów, burmistrzów i wójtów. Idzie o eliminację z wyborczych szranków ludzi często wręcz przyrośniętych do stołków. Ale też w niektórych przypadkach odsunięcie rywali w lokalnych społecznościach popularnych, choć niekryształowych…
I tu przeciw ekipie „dobrej zmiany” okopana w samorządach opozycja, mająca w swych szeregach prawników dostatek, wytacza klasyczną zasadę, iż „prawo nie działa wstecz”, domagając się, by najbliższe wybory samorządowe odbyły się na starych zasadach. Wszak prawo rzymskie to fundament naszej cywilizacji.
Wytrawni wyjadacze konfitur dobrze wiedzą, że znany już rutyniarz ma na starcie większe szanse niż nowicjusz. Zwłaszcza w elekcji samorządowej, gdzie układ lokalny jest mocny, a frekwencja słaba. Wiedzą, że najubożsi, do których zwykle adresują swe programy wyborcze tzw. populiści (czyli miłośnicy ludu), politykę ignorują, więc do urn ich nie ciągnie. Za to uczestnicy lokalnego splotu interesów głosują w komplecie. Co widać w pejzażu Polski samorządowej.
Świadoma tego partia rządząca od roku chce zatem „weteranów” wykluczyć z rywalizacji. To najlepszy sposób na rozbicie lokalnych struktur III RP, gdzie silnie poprzerastały się wzajem zmowy i sitwy ułatwiające życie ludziom układu, a jakże je utrudniające maluczkim.
Skoro zatem burmistrz co najmniej dwie (często trzy!) kadencje odsłużył, warto dać szanse nowym, innym (najlepiej „swoim”) nawet wbrew szacownej zasadzie Rzymian, iż prawo nie działa wstecz. Każda rewolucja* dotykająca fundamentów niesie jakieś ryzyko.
Rzecz jednak w tym, że tu akurat pragmatyzm nie wchodzi w kolizję z klasyczną zasadą. Wszak nowe prawo wyborcze dotyczyć ma wyborów zaplanowanych za niemal dwa lata!
Janusz ŁAWRYNOWICZ
* „Konserwatywna rewolucja” – tak określił zmiany w Polsce i na Węgrzech Jarosław Kaczyński, jeszcze przed wyborami w USA, które ani chybi mieszczą się w tej paradoksalnej zbitce pojęć.
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.