Sobota, 20 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Chcą ukryć liść w lesie

Data publikacji: 2018-02-05 12:39
Ostatnia aktualizacja: 2018-10-19 23:50

Kto nie szanuje własnego słowa, ten, wedle staropolskiej wykładni – czyni z gęby cholewę. Kilka lat temu magistrat solennie zapewniał, że zdemontowany niegdyś ze względów bezpieczeństwa w celu konserwacji maszt „Maciejewicza” wróci na stare miejsce, czyli cokół u wylotu Trasy Zamkowej. Tymczasem niedawno władze miasta oznajmiły, że zabytkowy maszt ma stanąć na Łasztowni nad Odrą, na tle nowego biurowca.

Co w Szczecinie jest już, niestety, normalne – zarząd miasta nie zadał sobie trudu zapytania mieszkańców o opinię. Na szczęście mamy rok wyborczy i każde wiarołomstwo władzy jest orężem przeciw niej samej. W roli wyraziciela skrzywdzonych mieszkańców wystąpił członek „Nowoczesnej”. Brawo!

Przypomnę, że pomysł z masztem okrętowym na lądzie nie od razu przypadł do gustu szczecinianom, szybko jednak wrósł w pejzaż i stał się ukochanym pomnikiem.

Pamiętam, jak mój szkolny kolega, goszcząc po latach w rodzinnym mieście, wskazał na maszt i zagadnął kpiąco: a to to niby co?

Odparłem mu: To znak, że miasto oddycha morzem.

Tak właśnie rozumował autor pomysłu prof. Władysław Filipowiak, wybitny archeolog, badacz Wolina, wieloletni dyrektor Muzeum Narodowego w Szczecinie. Poniemiecki statek, który do roku 1981 jako siedziba Liceum Morskiego cumował przy Wałach Chrobrego, poszedł na żyletki… Jednostka nosiła imię legendarnego dowódcy „Daru Pomorza” i twórcy powojennego szkolnictwa morskiego kpt. Konstantego Maciejewicza, zwanego Kapitanem Kapitanów. Na prośbę dyrektora Filipowiaka, dla celów muzealnych zachowano centralny maszt statku. W jakimkolwiek muzeum czy skansenie ów element zginąłby pośród podobnych eksponatów, dlatego prof. Filipowiak rzucił myśl, by postawić go na lądzie, w ruchliwym centrum Szczecina. Właśnie po to, by przybysza zaskoczyć, skłonić do zastanowienia.

Rzecz udało mu się urzeczywistnić w 1991 r. dzięki poparciu środowisk związanych z morzem i budową Trasy Zamkowej.

Następca Filipowiaka w Muzeum Narodowym oraz włodarze miasta nie podzielali jego fascynacji masztem i ideą pomnika. Dlatego wystarczył jeden sygnał, że żelazny obiekt może skorodować i runąć, by instalację zdemontować. Warto przypomnieć, że potem prywatne firmy za darmo pieczołowicie postument zakonserwowały i lada dzień miał tryumfalnie powrócić… Parę miesięcy później 14-letni uczeń z Dąbia (notabene o nazwisku Maciejewicz!) w przydrożnych chaszczach ulicy Przestrzennej odkrył elementy masztu porzucone niczym złom…

Magistrat wyjaśniał, że to przypadek, niedopatrzenie, że wszystko jest na dobrej drodze. Maszt powróci.

I tak wraca już piąty rok… Tymczasem w kręgach władz miejskich zrodził się pomysł urządzenia muzeum statków przy jednej z portowych wysp. Natomiast Muzeum Narodowe zachęciło do obejrzenia na swym dziedzińcu ekspozycji kilku rzeźb i pomników zdobiących miasto przed wojną, sugerując, że warto w tym poczcie docenić (być może postawić we współczesnym mieście) odnowioną statuę wybitnego króla Prus Fryderyka II. Monarcha ten, przypomnę, wspólnie z carycą Katarzyną II zaprojektował rozbiory Polski. Do dziś uchodzi za jeden ze światlejszych umysłów epoki. Czy dlatego, że Polaków nazywał pogardliwie „Irokezami Europy”?

Wjazd do centrum z Trasy Zamkowej to ważne miejsce. Coraz bardziej skłaniam się ku przypuszczeniu, że nasz „establishment” czemuś masztu nie lubi.

Ten, kto pragnie ukryć liść, niesie go do lasu. A jeśli lasu w pobliżu nie ma, to go sadzi…

I tak by się już stało, gdyby nie czas wyborów, zwłaszcza przypadający na epokę szerszych zmian. Taki okres sprzyja tzw. populizmowi, czyli skłania rządzących do wsłuchiwania się w głosy maluczkich. Zatem ducha nie gaśmy!

Janusz ŁAWRYNOWICZ

Komentarze

Oranżada i Ciepłe Lody
2018-02-06 19:10:18
Maciejewicz to relikt komunizmu i w ramach walki z ateistycznym komunizmem, "kur-iewni" politycy dążą do usunięcie obrazów komunistycznych i zastąpienie ich nowoczesnym polskim nieudacznictwem, w wykonaniu słusznych chwilowo osobistości-osobliwości-nieudaczników-"aktorów wiary słusznej"; całe PRL było złem narzuconym przez spisek masońsko-komunistyczny: masonów z USA i Europy oraz antykościoła bolszewickiego ze wschodu; dlatego w imię kołtunerii i nieudacznictwa mamy co mamy; SALVATORA PREZYDENTA o odpowiednich powiązaniach rodzinnych i odpowiednim nieskalanym materializmem światopglądzie a lubiącego jak każdy mieć kasę na swoim prywatnym koncie za przebywanie w okolicach krzesła prezydenta miasta Szcz. a ... Szcz. zjeżdża po równi pochyłej w dół jak dziurawy statek co zatonie po wodowaniu(wyrzuceniu Polski z UE i NATO); nie chciało się inteligentnych ludzi to niech teraz będą głupki rządzić....głupota zatopi Polskę...
Paprykarz szczeciński
2018-02-05 18:21:42
Panie Redaktorze, wyjątkowo zgadzam się z tezami Pańskiego felietonu, poza stwierdzeniem, że statek jest "poniemiecki". Argumenty w tej kwestii przedstawił poprzednik w komentarzu "Poniemiecki statek" i są one bezsporne. Dobrze, że określenie "establishment" ujął Pan w cudzysłowie. To jest pseudo-establishment i nie wiem, czy on jest nasz, czyli szczeciński. On za wszelką cenę chce udowodnić, że Szczecin z morzem wspólnego nic nie ma. Nie ceni się tego, co się dostało za darmo. Nawet festiwale piosenki szantowej odbywają się w Krakowie i Wrocławiu. Dlaczego wielkimi miłośnikami morza są przybysze z Wielkopolski (Prezydent Piotr Zaremba) czy redaktor Piotr Zieliński, wielki marynista? Również znani wielcy kapitanowie, np. Maciejewicz, Daszkowski i wielu innych pochodzą z głębi lądu. Wśród znanych ludzi morza jest również były powstaniec warszawski Bogusław Borysowicz, który budował potęgę Przedsiębiorstwa Połowów Dalekomorskich i Usług Rybackich "GRYF", współtwórca paprykarza szczecińskiego. Od wielu lat pan Bogusław nie może się doprosić, by ktoś z "establishmentu" zainteresował się jego wielkimi zbiorami dokumentów i zdjęć przedstawiających historię upadłego już PPDiUR "GRYF". Pisma do prezydenta Szczecina pozostają bez odpowiedzi, a dyrektor Muzeum Narodowego wykazuje zainteresowanie tym zbiorem takie samo jak "Masztem Maciejewicza".
Poniemiecki statek
2018-02-05 13:37:23
Ja rozumiem, że wszystko co niemieckie, może Pana Redaktora uwierać, ale nazwać statek KAPITAN K. MACIEJEWICZ "poniemieckim statkiem" tylko dlatego, że zbudowano go w 1929 roku w niemieckiej stoczni Bremer Vulcan w Bremen-Vegesack, to chyba jakieś nieporozumienie. Niemcy go zbudowali (kto wie, może wśród nich był jakiś Polak, który załapał się do stoczni po wyjeździe do Niemiec za pracą) na zlecenie francuskiego armatora Compagnie Generale Transatlantique z Le Havre. Pod nazwą WISCONSIN pływał z Europy do portów zachodniego wybrzeża Ameryki Północnej. Podczas wojny zarekwirowany przez amerykanów woził wojsko i sprzęt do Europy. Po wojnie został zwrócony armatorowi i w 1951 sprzedany polskiemu armatorowi PLO pod nazwą FRYDERYK CHOPIN. Dalsze jego losy to służba w Dalmorze i w PPDiUR Gryf po przemianowaniu na KASZUBY i na koniec na KAPITAN K. MACIEJEWICZ. Polecam Panu Redaktorowi skorzystanie ze źródeł, a na początek z opisu dokonanego przez eksperta morskiego Andrzeja Patro https://www.facebook.com/jan.iwanczuk.1/posts/887067188141648).

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500