Pełzająca „rekonstrukcja” rządu, mimo zapewnień, że chodzi o usprawnienia w obliczu wyzwań zewnętrznych, wciąż budzi niepokój większości zwolenników „dobrej zmiany”. Po wymianie premiera zastanawia zwłaszcza aktywność „liberalnej” grupy wicepremiera Gowina lansującej elastyczne podejście nawet do kwestii imigrantów z Azji i Afryki. Czyżby szykował się odwrót od stanowczej decyzji Kaczyńskiego, która zaowocowała zwycięstwem wyborczym PiS?
Raz po raz o przyjęcie wojennych uchodźców, np. w formie utworzenia tzw. korytarzy humanitarnych, apeluje kilku naszych katolickich hierarchów. Owe dziwne „korytarze” mają być w zamyśle ich projektantów szpitalami i domami opieki dla rannych i chorych…
Wszystkie te głosy i apele przebił w swym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” lider sejmowej grupy (lub raczej garstki) pod szyldem „Wolni i Solidarni” Kornel Morawiecki ,wzywając do… przyjęcia 7 tys. muzułmańskich imigrantów, których tenże polityk pragnąłby oczarować polską kulturą i harmonijnie wtopić w nasze społeczeństwo(?).
Czyżby zasłużony lider Solidarności Walczącej nie wiedział, że Polska poprzez swe działania w Syrii i Libanie najskuteczniej ze wszystkich krajów Europy pomaga właśnie ofiarom wojny i uchodźcom syryjskim. Na miejscu, na Bliskim Wschodzie.
Taktyczne zamykanie oczu i uszu jest w polityce zabiegiem nagminnym, trzeba przyznać, czasem koniecznym. Tu jednak wywołało niepokój tych, którzy wynieśli PiS do władzy. Zwłaszcza gdy w ślad za tym poszła informacja, że Beata Kempa – dotychczas kierująca Kancelarią Premiera – ma zająć się… pomocą humanitarną, w tym ewentualną organizacją „korytarzy humanitarnych”. A więc – mówiąc wprost – oznaczałoby to kapitulację Polski pod presją Brukseli.
Napięcie wywołane deklaracją marszałka seniora Sejmu RP rozładował sam premier Mateusz Morawiecki, oświadczając wyraźnie, że nie podziela poglądów ojca na temat imigrantów, a program rządu nie zmienia się ani o jotę. Podkreślił też zasługi Polski w pomocy Syryjczykom na miejscu i fakt, że w ponad milionowej populacji Ukraińców pracujących w naszym kraju jest co najmniej 100 tys. uchodźców z ogarniętego konfliktem zbrojnym Donbasu.
Mieliśmy zapewne do czynienia z bardzo niezręczną próbą wysondowania opinii Polaków na temat ewentualnego kompromisu w sprawie relokacji? Jeśli tak, to ten rodzaj „rozpoznania bojem” okazuje się dla rzeczników złagodzenia zmian raczej niepomyślny.
Doprawdy, tuż przed wizytą premiera w Budapeszcie, złamanie solidarnego sprzeciwu wobec przymusu relokacji, kiedy Polacy oskarżeni przez Komisję Europejską o naruszenie praworządności liczą na wsparcie Węgrów, byłoby aktem zdrady…
W tej sytuacji władzom pochodzącym z wyboru ludu, który głosował za konkretnym programem, pozostaje konsekwentna obrona stanowiska, które dziś już zresztą po cichu akceptuje większość krajów Unii. A zatem – ani kroku wstecz, jeżeli chcemy być traktowani poważnie.
Natomiast z kosztami samodzielności musimy się liczyć. Uniokraci znajdą pretekst, by uszczknąć coś z należnych nam funduszy.
Tym, którzy są zwolennikami wieszania się u unijnej klamki, przypomnę, że z każdego euro funduszy strukturalnych wydawanych przez Polskę ponad 70 centów wędruje do Niemiec. Zatem, choć wolność kosztuje, ewentualna strata jest dla nas mniej dotkliwa… niż dla wielkiego sąsiada.
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.