Sobota, 20 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Ząbki Winnetou

Data publikacji: 2015-09-02 12:33
Ostatnia aktualizacja: 2015-09-03 13:14

NA dworcu w Katowicach policja w pełnym bojowym wyposażeniu. Hełmy, tarcze, broń w pogotowiu, psy na smyczy. Ludzie rozglądają się niepewnie, matki biorą dzieci za rękę. Ktoś pyta, co się dzieje, jakiś napad? Może terroryści?! Nie, to tylko eskorta kibiców, którzy wracają z Bielska-Białej do Szczecina po zwycięskim meczu Pogoni.
Jeden z nich ma na sobie T-shirta z napisami. Na plecach: „Katyń”, na piersiach: „Żołnierze wyklęci”. 
Czy przyjdzie kiedyś czas, gdy polscy kibice, zawłaszczający sobie prawo do „polityki historycznej”, będą nosili po prostu koszulki z nazwiskami piłkarzy swojego klubu? Choćby tymi, którzy należą do jego historii. Jak w Szczecinie Kielec, Krzystolik, Wolski, Kasztelan, Fijałkowski, Kensy…
*
O polską pamięć o Katyniu zabiegać dziś nie trzeba. Ani na stadionie, ani w ogóle. W Rosji, jak się okazuje, walka o tę pamięć trwa. 
W tamtejszym internecie przeprowadznono akcję zbierania podpisów pod petycją do Dumy z żądaniem zamknięcia cmentarza w Miednoje, gdzie leży część ofiar katyńskiej zbrodni, i „obiektywnego śledztwa” w sprawie samego Katynia. Według inicjatora petycji w Miednoje leżą nie Polacy, ale zmarli od ran czerwonoarmiści i żołnierze Wehrmachtu. A Katyń to nie zbrodnia stalinowska, lecz niemiecka. Kto myśli inaczej, jest ofiarą „geobbelsowskiej propagandy”.
Piszący o tym w „Wyborczej” Wacław Radziwinowicz zauważa jednak przytomnie, że pod wiszącą w sieci petycją podpisało się raptem 709 osób. Za to wysiłki prześladowanego przez Kreml Stowarzyszenia Memoriał sprawiły, że wkrótce ukaże się w Rosji książka „Ubity w Katyni” (Zabici w Katyniu): zbiór fotografii i biografii wszystkich Polaków zamordowanych przez NKWD wiosną 1940 roku. Książka ta ukaże się sumptem prywatnym, z finansowej zbiórki wśród Rosjan. „Przyjaciół Moskali”, jak napisałby Mickiewicz. 
Odwaga tych ludzi, szykanowanych przez tamtejsze władze, niecieszących się przesadną sympatią w proputinowskim społeczeństwie, a i narażonych na bardzo realne niebezpieczeństwo, ileż więcej jest warta od napisów na kibolskich koszulkach w Polsce. 
*
Telewizja ZDF pokazała w rocznicę powstania warszawskiego „Warszawę 1944” Jana Komasy. A po fabule - zaprezentowanej niemieckim widzom w tzw. głównym czasie antenowym, po wieczornych wiadomościach - przedstawiła im jeszcze film dokumentalny, opowiadający o powstaniu. 
Ten drugi film zobaczyłem dopiero teraz, odtwarzając wcześniejsze nagranie. Robi wrażenie. Jest nie tylko rzetelny (wypowiadają się w nim uczestnicy wydarzeń - powstańcy i cywile oraz polscy i niemieccy historycy), ale i pełen empatii. Pokazuje polskie bohaterstwo, ale nie waha się też przed ukazaniem niemieckich zbrodni w Warszawie (bez taryfy ulgowej, że RONA, „kałmucy”), a całość kończy puetną, którą można by uznać za dodatkowy bolesny kamyk wrzucony do własnego ogródka. 
Pokazuje bowiem jednego z katów stolicy, generała Reinefartha, już po wojnie, którą zdrowo i bez kary przeżył. I jako elegancki, uśmiechnięty pan burmistrz miasteczka na wyspie Sylt, wypoczynkowej atrakcji Bałtyku, cieszący się szacunkiem współobywateli, zaprasza swoich rodaków nad niemieckie morze. 
Autorzy filmu nie idą na łatwiznę i nie pokazują, że dziś w Sylt na ratuszu wisi pamiątkowa tablica, którą ufundowali w tym roku radni tego miasta, przepraszając za burmistrza Reinefartha i jego zbrodnie.
*
Przy tym wszystkim muszę jednak przyznać, że wrażenie, jakie robi niemiecki dubbing do „Warszawy 1944” - nawet, gdy się wie, że taki dubbing w fabule pokazywanej w tamtejszej telewizji stanowi normę - jest dla Polaka bardzo szczególne. Mówiący po niemiecku powstańcy z „Heimatarmee” to swego rodzaju chichot historii. Z drugiej jednak strony, można przecież ów śmiech uznać za gorzkie nad historią zwycięstwo.
*
Skądinąd warto pamiętać, że z tym dubbingiem to trochę broń obosieczna. Wiedzą o tym dobrze ci, którzy pamiętają, jak sfilmowane w bratniej NRD powieści Karola Maya o dzielnym wódzu Apaczów, Winnetou, produkowane na taśmie ORWO (uwaga młodzi miłośnicy historii: nie ORMO!) i - oczywiście - w niemieckiej wersji językowej - przerabiano u nas na polski dubbing. Wiedząc dobrze, że Winnetou krzyczący do swoich indiańskich braci „schenlle, schnelle!” mógłby wzbudzić na widowni niestosowny śmiech.
Ale czy Winnetou wołający po polsku „szybko, szybko!” nie był również śmieszny?
*
Tytuły prasowe bywają mylące. W macierzystej gazecie znajduję tekst z nagłówkiem: „Wieczorek nie straci jedynki”. Myślę sobie, że to narracja o jakimś wypadku - może nawet napadku (małej napaści) - w efekcie którego poseł musiał się udać do stomatologa. A ten go uspokoił, że zęby przednie ma w porządku. Tymczasem mowa tu o listach wyborczych. 
Uspokojony sięgam po „Przegląd Sportowy”, a tam radosny tytuł: „Ząbki mu służą!”. I wcale nie jest to optymistyczny ciąg dalszy przygód dentystycznych czy reklama wybielającej pasty, ale relacja o udanej aklimatyzacji jednego z futbolistów w drużynie Dolcan Ząbki. Oby autor tego tekstu po zakończeniu sezonu nie musiał się ugryźć w język.

*

Inny tytuł z „Przeglądu Sportowego": „Moskal na dywaniku". Rzecz dotyczy wprawdzie pewnego trenera piłki nożnej, ale w druku wygląda kusząco. Oj, chciałoby u nas wielu Moskala na dywaniku! A nawet pod dywanikiem - zamiecionego.

Artur Daniel Liskowacki

Komentarze

Wlad
2015-09-03 10:58:51
Miasto 44 szanowny sir Arturze.
gość
2015-09-02 16:57:12
Felieton pyszny jak zwykle, ale ten Sylt na Bałtykiem jest jak łyżka dziegciu. Pozdrawiam

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500