O ustawie IPN, która poróżniła Polskę z tą resztą świata, z którą nie była jeszcze poróżniona, napisano ostatnimi dniami i powiedziano już tyle, że chyba najlepiej byłoby na ten temat pomilczeć.
Swoją drogą to duża sztuka schrzanić tak wiele w tak krótkim czasie. Od ostatnich „Zapisków” – w których nie pisałem o ustawie, bo i ustawy jeszcze nie było – minęły raptem dwa tygodnie. A tu, proszę: argumenty i męty, akcje i reakcje, retorsje i torsje. Te ostatnie, gdy się widzi i słyszy, że to, co w świecie szkodzi Polsce, w Polsce zdaje się smakować jak staropolski bigos.
***
Byłoby zdecydowanie lepiej, gdyby smakował gorzko. Jak lekarstwo.
Tymczasem, niestety, jest tak, że – jak ktoś niedawno napisał – znów mamy do czynienia z zabawą w historyczną rekonstrukcję.
Oto największa, jak dotąd, grupa rekonstrukcyjna – lekko licząc: parę milionów rodaków – postanowiła zrekonstruować marzec 1968.
Wpisując się w jubileusz pięćdziesięciolecia równie pięknie jak autorzy ustawy IPN – jej ogłoszeniem – w Międzynarodowy Dzień Pamięci o Holokauście.
***
Ryszard Czarnecki przestał pełnić funkcję wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Usunięcie go z tego stanowiska byłoby dobrą, bo pożądaną wiadomością, gdyby nie to, że nasz rodzimy Demostenes uczynił sobie z tej kary – za swoje słowa na temat Róży Thun – nagrodę. Będącą czymś w rodzaju męczeńskiego wieńca.
I nosi go z dumą, głosząc, że jest ofiarą zamachu na wolność słowa. Której on bohatersko bronił do końca i nie poniżył się do przeprosin. Jako spadkobierca tradycji AK, na którą się u tej okazji powołał, wygłaszając słynną sentencję 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty: „Nic nam nie zabrano, skoro mamy Ojczyznę”.
Oj, doczekali się żołnierze płk. „Oliwy” i mjr. „Kowala” godnego dziedzica… Teraz oczekuję już tylko na to, że Czarnecki zejdzie do podziemia, a nawet, jako były działacz ZChN, do katakumb.
***
Pseudonim? „Obatel”! A może „Czarny Rysiek”? Albo jeszcze lepiej: „PiS-tolet”.
***
Mówiąc jednak serio. Zastanawiam się, czy pisząc to co powyżej, ale i w ogóle, o Ryszardzie Czarneckim, nie popełniam aby tego samego błędu, co dziennikarze tak chętnie zapraszający byłego współpracownika Hanny Gronkiewicz-Waltz i totumfackiego Andrzeja Leppera do swoich programów oraz proszący go o komentarze przy byle okazji.
Przecież, chcąc nie chcąc, jak i oni popularyzuję go w ten sposób. Podbijam jego medialną atrakcyjność.
A kim by on był, gdyby nie jego, trwająca od lat, nieustanna obecność w mediach i telewizji?
***
Ale wiadomo, Czarnecki – tyleż groteskowy w swoim nadętym samouwielbieniu, co nietrzymający na wodzy swego kulejącego języka – to dla mediów łakomy kąsek. Jednych rozśmieszy, drugich rozwścieczy, ale innych zjedna, tak że będzie można potem bez końca przypominać jego wypowiedzi, śmiać się z nich i oburzać na nie, ale i analizować w kolejnych newsach i „wejściach na antenę”. Zatem oglądalność czy „klikalność” wzrośnie.
***
Prowadząca „Fakty po Faktach” w TVN 24, rozłączając się z Brukselą, skąd Czarnecki komentował na żywo swoje odwołanie z funkcji w PE, powiedziała: „Państwa gościem był Ryszard Czarnecki”.
Rozumiem, to taka stała, grzecznościowa formułka telewizyjnego gospodarza. Ale „gość” to w polskiej kulturze naprawdę gość. Bo to słowo znaczy coś zupełnie innego niż dziś w języku potocznym, gdzie mówi się o kimś lekceważąco „ten gość” albo „gościu”.
Mnie się gość wciąż kojarzy z Kochanowskim („gościu, siądź pod mym liściem, a odpocznij sobie”) albo z przysłowiem „Gość w dom, Bóg w dom”. Dlatego jakoś nie życzę sobie, żeby Czarnecki był moim gościem.
***
Warto natomiast czytać prasę.
Jednego dnia czytam, że pewien fryzjer z Polic zamierza pobić rekord w strzyżeniu na czas. A kolejnego, że rekordu bić nie będzie, bo to jego pobili.
Tak czy owak czasownik „bić” jest u nas w użyciu coraz częściej.
Nadchodzą, zdaje się, czasy Szekspira: bić albo nie bić!
***
TVP Kurskiego ogłosiła, że do jej głównych zadań należeć będzie teraz „kształtowanie pozytywnego wizerunku Polski”.
Zaraz, zaraz! Czy to się kiedyś nie nazywało aby „propaganda sukcesu”?
Cóż, widać stare wzorce TVP lat 70. wciąż w cenie. Z tą różnicą, że ówczesny prezes TVP Maciej Szczepański – zwany skądinąd Krwawym Maciejem – robił przy okazji dobrą telewizję.
***
Igrzyska w toku, ale ja jeszcze duchem w Zakopanem jestem. I przy innych skoczniach Pucharu Świata, gdzie nasze wzmożenie patriotyczne rośnie. A wraz z nim pod skoczniami – liczba flag w narodowych barwach. Niestety, flagi owe – oraz różnego rodzaju biało-czerwone transparenty – zabazgrane są coraz gęściej.
Zjawisko to doprawdy niepojęte.
Czy Polak musi bazgrać po fladze, by doceniono go jako kibica patriotę, koniecznie przy tym lokalnego? Te wszystkie nazwy miast, miasteczek i wsi – co zresztą znamienne: miasteczek i wsi zwłaszcza; bo jakoś nie widziałem napisów „Warszawa” czy „Kraków” – wypisane ochoczo na biało-czerwonym – sprawiają wrażenie coraz bardziej przykre.
Ostatnio zwróciłem uwagę na flagę z napisem „Obałki” (gdzie to jest?!) i drugą: „Pudliszki”, jakże miło się kojarzące z pomidorami (może dlatego tak im dobrze na bieli przy czerwonym?).
***
Ile razy trzeba powtarzać – ostatnio zresztą jakby tego zaprzestano – że to ani mądre, ani patriotyczne, przeciwnie, że to profanacja narodowych barw – byśmy dali sobie z tym wreszcie spokój?
Oczywiście, można żartować, że np. Niemcy po swojej fladze nie bazgrolą, bo my mamy dla napisów fajne białe tło, a oni na swojej dużo koloru czarnego, więc musieliby stosować białą farbę. Ale śmiechem wszystkiego się nie załatwi. Zwłaszcza że do nazw miejscowych zaczęły ostatnio dochodzić imiona tych, co flagami machają, tudzież inne hasła (choćby „Wenger out!” autorstwa jakiegoś durnia kibicującego Arsenalowi Londyn).
***
Ochronę symboli narodowych mamy w konstytucji. A teraz jeszcze doczekaliśmy się specustawy, która ma bronić naszego dobrego imienia. Czy to „dobre imię” to właśnie „Kasia i Marek” wypisane flamastrem na fladze?
Artur Daniel Liskowcki
Artur D. Liskowacki. Pisarz, publicysta "Kuriera Szczecińskiego".