Fala chamstwa, która zalewa nas od pewnego czasu w życiu publicznym, była ostatnio tak wysoka, że dorównała tym sztormowym, spowodowanym przez załamanie pogody z początku października.
Tradycyjnie popisali się pod tym względem politycy. Choć może należałoby powiedzieć: ludzie zajmujący się polityką dorywczo. Ale w znaczeniu nie czasowym, a innym, bo mówię tu o dorwaniu się – do władzy. Jako że polityk – wbrew fatalnej opinii, jaką zrobiono w Polsce tej służbie publicznej, która powinna być pełniona przez fachowców – to raczej ktoś taki jak Churchill czy De Gaulle, Witos czy Dmowski, że ograniczę się do odleglejszej historii – a nie Kukiz i Pawłowicz, Waszczykowski czy Błaszczak.
* * *
Paweł Kukiz: „Trzeba było się zastanowić, komu się dawało to ciało i kiedy się dawało, i jak się dawało, że się nie rozleciało”. Krystyna Pawłowicz: „Trzeba się było zastanowić, zanim się wchodzi do łóżka”.
Gentleman Kukiz (kiedyś autor i wykonawca wymierzonej w chamstwo piosenki z refrenem: „Głośno mówię: Mała, patrz! Cywilizowany świat!”) subtelnie dał swoim byłym i aktualnym partnerkom do zrozumienia, jak ich ciało traktuje. Nie wiem, czy przy jego udziale rozlatuje się ono czy nie, ale zgodność argumentów i języka z damą (z wachlarzem) Pawłowicz wiele mówi o ewolucji (powiedzmy, że światopoglądowej) byłego rockmana.
Interesująca jest również zgodna fraza początkowa ich wypowiedzi („trzeba się było zastanowić”). Oboje sugerują, że akurat oni sami się zastanowili. Szkoda tylko, że się nie zastanowili innym razem. Zanim palnęli to, co palnęli. Inna rzecz, że pewnie się zastanowili. I to jest jeszcze gorsze.
* * *
A może by tak zafundować obojgu jakąś wspólną sypialnię przy Wiejskiej? Niechby tam sobie spędzali wspólny czas, w trakcie nocnych posiedzeń Sejmu, zastanawiając się intensywnie.
* * *
Eleganckim i jakże dowcipnym bon motem w związku z ciałami kobiet popisał się też publicysta i pisarz Rafał Ziemkiewicz, jakiś czas temu z dumą deklarujący: „Jestem endekiem!”. Rzekł oto tak: „Absolutnie nie chcę decydować o waszych ciałach. Choć gdybym to robił, na pewno byłyby ładniejsze”.
Cóż, endecy w polskiej tradycji politycznej to byli mężczyźni wobec kobiet szarmanccy i modelowo taktowni. Ale może Ziemkiewicz to jest polityczny cudzoziemkiewicz i do jakichś innych tradycji się odwołuje.
Jest zresztą tak piękny, że nie dałoby się już zrobić go ładniejszym. Choć mądrzejszym, być może.
* * *
Małgorzata Terlikowska, publicystka katolicka, również w związku z powyższym, tj. aborcyjnym tematem: „Zdecydowana większość kobiet w Polsce nie jest gwałcona”. Doprawdy, wspaniała to wiadomość. Zwłaszcza dla owej mniejszości, która jednak jest. A teraz będzie wiedzieć, że nie jest większością, co ją niewątpliwie pokrzepi. Oczywiście – na duchu. Ciało cierpieć musi., zgodnie ze staropolską maksymą, jakże wciąż bliską niektórym: cierp ciało, jeśliś chciało.
* * *
Po różnych wystąpieniach pań i panów posłów odzywają się głosy oburzenia, a czasem – żądania przeprosin. A kiedy do tych przeprosin nie dochodzi lub stają się one przeprosin karykaturą, oburzenie jeszcze wzrasta.
Dlatego warto sobie zadać pytanie, czy naprawdę warto się tych przeprosin domagać? Przecież przeprosiny przyjmować można i należy od tych, których się ceni i szanuje. A co są warte przeprosiny kogoś, kto używa języka jak ręki – do policzkowania. Niektórzy mawiają: pan (pani) obrazić mnie nie może. No to powinno się stosować zasadę: pan (pani) przeprosić mnie nie jest w stanie, więc od pani (pana) przeprosin nie oczekuję.
* * *
Język parszywieje zresztą nie tylko politykom.
Jednym z przejawów tego zjawiska jest zadomowienie się w mediach słowa syf. Wulgaryzmu będącego skrótowym określeniem dla syfilisu, groźnej wenerycznej choroby, który wszedł do języka potocznego, a ostatnio awansował do rangi niewinnego synonimu dla słów bałagan, brud.
Co jakiś czas słyszę go w telewizji i znajduję w gazetach (niestety, również w mojej), gdy dziennikarze piętnują z oburzeniem jakieś nieporządki i chorobliwe paskudztwa – rzeczywiste lub symboliczne. Przykro to pisać, ale zdaje się, że nazwana w ten sposób choroba dotyka również tych, którzy z jej przejawami w życiu codziennym walczą.
* * *
Zbigniew Hołdys, były rockman, interesujący i kulturalny felietonista, często zabierający głos publicznie, wypowiedział się niedawno („Superstacja”) w obronie kobiet. I brzmiał ładnie, póki nie powiedział, że sukces czarnego poniedziałku to było wydarzenie „zajebiste”.
Przepraszam, że nie wykropkowuję. Choć nie cierpię tego słowa. Nie tyle za jego wulgarność (przejętą z rosyjskiego, co przypominam tym, którzy lubią się obnosić ze swą wyższością nad Rosją), ile za tanią pospolitość, która udaje luz i młodzieńczą swobodę. Nie wykropkowuję więc, bo byłoby to hipokryzją wobec powszechności tegoż słowa, którym posługują się z lubością ludzie uważający się za kulturalnych. Sądząc, że przydaje to im wdzięku, a ich językowi autentyzmu i szczerości wyrazu.
Nie przydaje, panowie i panie. Podobnie jak chichotliwie „zajefajnie”. Nie jest ani zabawne, ani cwanie inteligentne (że niby omija wulgarność), ani „zaje”, ani „fajne”. Podobnie zresztą jak „kuźwa”, która ma być zamiennikiem innego popularnego bluzgu. Takim coolturalnym. A jakoś, kuźwa, nie jest.
* * *
Całowanie kobiet w rękę – polska specjalność – przybiera od pewnego czasu formę groteskową w świecie polityki. W którym mężczyźni cmokają panie w dłoń w sytuacjach codziennych i służbowych; rąsia po rąsi, mechanicznie.
Pal sześć obłudę wielu tych zachowań, gorzej, że tradycyjne „całuję rączki” zapomina tu na ogół o swoich tradycyjnych zasadach.
Jarosław Kaczyński tak wysoko przyciąga dłoń kobiet do ust, że niemal wyrywa im rękę z barku. A przecież, jeśli już dokonuje tego ceremonialnego gestu, powinien się nad dłonią pochylić. Jak się to robić powinno, pokazuje za to prezydent Andrzej Duda (patrz choćby: spotkanie z naszymi olimpijczykami) pochylający się nad dłońmi pań z gracją i szacunkiem.
W starciu (rzadkim) szkoły krakowskiej z żoliborską – jeden zero dla tej pierwszej.
Artur D. Liskowacki. Pisarz, publicysta "Kuriera Szczecińskiego".