Piątek, 19 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Pogoń gra z Zagłębiem. Wspomnienia i anegdoty.

Data publikacji: 19 października 2015 r. 11:08
Ostatnia aktualizacja: 12 grudnia 2015 r. 14:09
Piłka nożna. Pogoń gra z Zagłębiem. Wspomnienia i anegdoty.
 

Piłkarze Pogoni Szczecin w sobotę o g. 18 podejmują w meczu kończącymi 12 serię spotkań w piłkarskiej ekstraklasie drużynę beniaminka Zagłębie Lubin. Historia rywalizacji pomiędzy obu drużynami liczy sobie 30 lat.

Skoro wielki futbol można było zbudować w małym Mielcu, to w Lubinie uznano, że również w tym mieście - w oparciu o możnego sponsora też jest szansa na podbój krajowego i nie tylko futbolu.

Zagłębie Lubin już w pierwszej połowie lat 80 rozpoczęło intensywny proces wejścia w struktury futbolowej hierarchii naszego kraju. W roku 1985 oddano do użytku nowoczesny, jak na tamte czasy stadion, który w późniejszych latach był okazem brzydoty i braku funkcjonalności.

Trenerem Zagłębia był wówczas szczeciński szkoleniowiec Eugeniusz Różański, który wprowadził lubinian do ekstraklasy i rozpoczął okres hossy tego małego lubińskiego klubu.

- Nie było łatwo wedrzeć się do krajowej elity - mówi po latach Różański. - Polska piłka miała się wówczas bardzo dobrze. Reprezentacja szykowała się do czwartego z kolei Mundialu, w europejskich pucharach świetnie grał Widzew Łódź, swoją potęgę odbudowywał Górnika Zabrze, a my z małego Lubina mieliśmy tym drużynom przeszkadzać.
 
Zaproszono Pogoń
 
Otwarcie nowego stadionu rozpoczęło się przed inauguracją premierowego dla Zagłębia sezonu, a na mecz zaproszono Pogoń Szczecin.

- Nie ukrywam, że to ja byłem inicjatorem tego pomysłu - kontynuuje Różański. - Pogoń była przecież cały czas bliska mojemu sercu i miała wtedy znakomitą drużynę.

Do Lubina przyjechał zespół pod wodzą nowego trenera, Leszka Jezierskiego. Na stadion przybyło ponad 30 tysięcy ludzi.

- Dziś taka frekwencja bywa rzadkością nawet na atrakcyjnych meczach ligowych, a my graliśmy wtedy spotkanie towarzyskie - przypomina Różański.

Mecz zakończył się remisem 1:1 po golach Andrzeja Turkowskiego (grał również w latach 90 ubiegłego wieku w Pogoni) dla Zagłębia i Janusza Makowskiego dla Pogoni. Obie drużyny zmierzyły się miesiąc później już podczas meczu ligowego.

Obu drużynom nie wiodło się, a szczególnie Pogoni, która po pięciu kolejkach spotkań miała na koncie zaledwie jedną wygraną. Ostatecznie spotkanie zakończyło się zwycięstwem portowców 2:1. Bramkę dla gospodarzy zdobył Krzysztof Budka.
 
Budka chciał do Pogoni
 
To był w drugiej połowie lat 70 jeden z najbardziej utalentowanych obrońców, został w wieku 20 lat mistrzem Polski z Wisłą Kraków i przepowiadano mu wielką karierę. Po sezonie spędzonym w Zagłębiu trafił nawet do Pogoni, ale z różnych powodów nie zdołał rozegrać w szczecińskim klubie ani jednego meczu.

- Budka chciał grać, trenował z drużyną, ale kluby nie potrafiły się porozumieć - wspomina Andrzej Rynkiewicz, wtedy kierownik Pogoni.

Kto wie, czy z Budką w składzie Pogoń nie zostałaby mistrzem Polski w roku 1987. Obrońca miał stracone dwa lata, po czym przeniósł się do Legii i stamtąd mając powyżej 30 lat trafił do reprezentacji Polski.

- Budka i Stelmasiak, to byli najbardziej rozpoznawalni piłkarze, jakich miałem w zespole - przypomina Różański. - Obu pozyskaliśmy w przerwie letniej i obaj mieli znacząco wzmocnić zespół.

Dwa lata później oba zespoły spotkały się w meczu, który szczególnie dla Pogoni miał istotne znaczenie. Portowcy mieli jeszcze cień szansy nawet na mistrzostwo Polski, ale na trzy kolejki przed końcem mierzyli się z Zagłębiem, którego musieli pokonać.
 
Kunszt snajperów
 
Spotkanie nie układało się po myśli podopiecznych trenera Jezierskiego, ale szczęście, że Pogoń miała w składzie takich piłkarzy, jak: Marek Leśniak i Kazimierz Sokołowski. Obaj zdobyli po jednej bramce, potwierdzając rolę najskuteczniejszych piłkarzy w drużynie. Pogoń wygrała 2:1 i wciąż liczyła się w grze o mistrzostwo Polski.

Wiosną 1988 Pogoń znów podejmowała Zagłębie na własnym boisku i była w tym meczu zdecydowanym faworytem. Do spotkania przystępowała opromieniona efektowną wygraną nad Olimpią Poznań 3:0 (za wygraną różnicą trzech goli przyznawano trzy punkty, a za wygrane mniejszą różnicą bramek dwa punkty).

Nowy trener Jerzy Jatczak (zastąpił w trakcie rundy wiosennej na stanowisku Jana Juchę) miał szansę na włączenie się do walki o europejskie puchary, ale potrzebna była wygrana z broniącym się przed spadkiem Zagłębiem.

Trener Jatczak coraz częściej i chętniej wprowadzał do drużyny młodych piłkarzy: Dariusza Adamczuka, Artura Chwedczuka i Dariusza Szuberta. W spotkaniu z Zagłębiem postanowił dać szansę debiutu 19 letniemu Maciejowi Bieńczyckiemu.
 
Debiut nieprzygotowany
 
To był jedyny mecz tego piłkarza na boiskach ekstraklasy. Do debiutu nie był absolutnie przygotowany, miał braki kondycyjne, a drużyna przegrała mecz 0:2, grzebiąc szanse na dobre miejsce w tabeli.

W kolejnym sezonie Pogoń spadła z ekstraklasy i opuściła szeregi najlepszych na okres trzech lat. W tym czasie Zagłębie odnosiło największe sukcesy w historii. W roku 1990 zajęli drugie miejsce, a rok później wywalczyli tytuł mistrzów Polski. 
Obrońca Zagłębia - Romuald Kujawa wygrał klasyfikację Złotych Butów. Kilka lat później był też ważną częścią drużyny Pogoni, która w sezonie 1996/97 powracała na pierwszoligowe boiska.

We wrześniu 1995 roku Zagłębie podejmowało Pogoń na własnym boisku i był to mecz, który pozwolił Pogoni uwierzyć, że jest w stanie powalczyć o coś więcej, niż tylko środek tabeli. Do drużyny z klubów zagranicznych powrócili: Jacek Cyzio i Dariusz Adamczuk, a zespół objął szkoleniowiec, który w latach 70 prowadził między innymi wielkiego Widzewa Łódź - Janusz Pekowski.

- Ten trener nie miał absolutnie wyczucia - ocenia po latach Maciej Stolarczyk, wtedy piłkarz Pogoni. - Nie potrafił znaleźć porozumienia z piłkarzami.


Konflikt Pekowskiego z Moskalewiczem

Pekowski odsunął między innymi od składu Olgierda Moskalewicza, który już wtedy - w wieku zaledwie 21 lat był człowiekiem otwartym, ale też przy tym krnąbrnym i zadziornym, przez co popadał w konflikty ze swoimi przełożonymi. Moskalewicz nie grał przez pół roku, ale zanim to się stało, to strzelał regularnie gole - między innymi w spotkaniu z Zagłębiem w Lubinie.

Po godzinie gry przy stanie 0:0 miejscowi wykonywali rzut karny. Do piłki podszedł Stefan Machaj, który dwa sezony wcześniej reprezentował barwy Pogoni. Obrońca Zagłębia nie wykorzystał okazji. Potem gola strzelił wspomniany Moskalewicz, a Robert Dymkowski w przeciwieństwie do Machaja, jedenastkę zamienił na gola.

Wygrana z Zagłębiem na jego boisku spowodowała, że Pogoń była tuż za plecami Widzewa Łódź i Legii Warszawa - dwóch zdecydowanie najlepszych wtedy polskich drużyn. Nikt wtedy nie mógł przypuszczać, że portowcy spadną do drugiej ligi, a tak się niestety stało.
 
Dramatyczny mecz Norki
 
Nieprawdopodobny mecz rozegrały drużyny Pogoni i Zagłębia jesienią 1997 roku. W bramce drużyny gości stał 18 letni Przemysław Norko - wychowanek Chemika Police, który od dziecka marzył o tym, by zagrać na szczecińskim stadionie.

Nie spodziewał się pewnie wtedy, że jego inauguracyjny występ przy ul. Twardowskiego nastąpi w tak dramatycznych okolicznościach i że grać będzie przeciwko drużynie, której kibicował od dziecka.

Norko miejsce między słupkami Zagłębia zajął w siódmej kolejce i grał w wyjściowym składzie lubinian aż do feralnego dla niego meczu w Szczecinie - czyli w szóstym kolejnym spotkaniu.

Do przerwy gra dla Zagłębia układała się fenomenalnie. Trzy kontry zakończyły się bramkami i goście prowadzili 3:0. Mecz mieli praktycznie wygrany, a humorów nie zepsuła im nawet kontaktowa bramka Roberta Dymkowskiego.

Kilka minut później czerwoną kartkę otrzymał Zdzisław Leszczyński, więc sytuacja Zagłębia stała się jeszcze bardziej komfortowa. Na pół godziny przed końcem meczu w niepotrzebną przepychankę wdał się Norko i też ujrzał czerwony kartonik.
 
Mecz na wagę kariery
 
To był dla niego moment, który być może zaważył na całej karierze. Norko do bramki Zagłębia wrócił tylko na ostatni mecz sezonu - nic nie znaczący. W kolejnym wystąpił w zaledwie dwóch spotkaniach i powrócił do Szczecina. Nigdy już później nie wypłynął na szersze wody i nie grał w klubie, walczącym o wysoką stawkę. Mecz ostatecznie zakończył się wygraną lubinian 4:1.

Mecz z Zagłębiem rozgrywany wiosną 2000 roku był szczególny dla Mariusza Kurasa. Po przegranej Pogoni z Górnikiem Zabrze 0:1, Sabri Bekdas - wtedy właściciel klubu postanowił zwolnić ze stanowiska trenera Albina Mikulskiego. Jego miejsce zajął Mariusz Kuras, który był asystentem Mikulskiego i świetnie znał zespół.

Debiut w roli trenera nie wypadł okazale. Drużyna szczególnie w defensywie spisała się fatalnie. Przegrała 1:3, choć po golu Roberta Dymkowskiego prowadziła 1:0. Co ciekawe, o obliczu drużyny Zagłębia decydowali piłkarze, którzy wkrótce trafili na Twardowskiego: Daniel Dubicki i Jerzy Podbrożny.
 
Gol bez buta
 
Ten pierwszy strzelił wyrównującą bramkę w warunkach dość dziwacznych. Biegł z piłką i po drodze stracił buta. Nie zatrzymywał się jednak i choć jego akcja straciła tempo, to piłkarz zdołał oddać strzał i zdobyć gola. Sytuacja dość wstydliwa szczególnie dla szczecińskich defensorów i bramkarza Radosława Majdana.

W sezonie 2000/01 Pogoń walczyła o najwyższe cele. W rundzie jesiennej grała z Zagłębiem w Lubinie i ograła rywala na jego terenie 1:0 po golu Kazimierza Węgrzyna. W rewanżu już tak dobrze nie było. Pogoń z trudem zremisowała 1:1 po bramce Roberta Dymkowskiego na 5 minut przed końcem.

To był ostatni mecz w roli trenera dla Edwarda Lorensa, który remisem z Zagłębiem mocno ograniczył szanse na tytuł mistrza Polski. To był wiosną czwarty mecz Pogoni u siebie i żaden z nich nie zakończył się wygraną.
 
Kuras na ratunek
 
Podobnie jak przed rokiem, znów na stanowisku trenera zasiadł Mariusz Kuras, ale tym razem sezon zakończył się dla niego zupełnie inaczej. Zdołał z drużyną wywalczyć wicemistrzostwo Polski i sukces ten na lata zostanie zapisany na jego trenerskie konto.

W inauguracyjnym meczu sezonu 2002/03 Pogoń doznała w Lubinie największej klęski w historii wzajemnych kontaktów. Przegrała 0:5, a trzy z pięciu bramek zdobyli byli piłkarze Pogoni: Olgierd Moskalewicz dwie i Grzegorz Niciński - jedną.

Lubinianie mieli o tyle łatwiej, bo od 40 minuty grali z przewagą jednego piłkarza. Czerwoną kartkę otrzymał bowiem Dariusz Dźwigała, a było to już przy stanie 0:2. W rewanżu również górą byli lubinianie, którzy zwyciężyli zdecydowanie skromniej, bo tylko 1:0, ale też po golu byłego portowca - tym razem Pawła Drumlaka. 

Tak się składa, że największe sukcesy Zagłębie osiągało w latach, kiedy Pogoń przeżywała poważne kryzysy. W roku 2007 lubinianie po raz drugi wywalczyli tytuł mistrza Polski. Było to w sezonie, kiedy portowcy z hukiem zlatywali do drugiej ligi. W bezpośrednich konfrontacjach nie było oczywiście niespodzianek. Zagłębie wygrało u siebie 6:2, a w Szczecinie 3:1. ©℗ Wojciech Parada

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA