Sobota, 20 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Jak Gorgoń nie trafił do Pogoni

Data publikacji: 22 września 2017 r. 19:08
Ostatnia aktualizacja: 23 września 2017 r. 09:19
Piłka nożna. Jak Gorgoń nie trafił do Pogoni
 

Piłkarze Pogoni Szczecin podejmują w sobotę Górnika Zabrze. W przeszłości mecze z udziałem obu zespołów zawsze wzbudzały olbrzymie zainteresowanie.

Historia spotkań Pogoni Szczecin z Górnikiem Zabrze jest dla naszego klubu wyjątkowo niekorzystna. Trudno się jednak temu dziwić. Górnik szczególnie w latach 60 był poza wszelką konkurencją i to nie tylko dla portowców, ale również dla pozostałej stawki drużyn.

Pogoń i Górnik po raz pierwszy zmierzyły się w roku 1959. Portowcy byli beniaminkiem, a Górnik zaliczał się do faworytów rozgrywek. W drugiej połowie lat 50 ubiegłego wieku to była nowa siła w polskim futbolu, a w sukcesach wydatnie pomagał Ernest Pol – rekordzista pod względem zdobytych bramek w ekstraklasie.

- Był świetny pod każdym względem – wspomina Eugeniusz Ksol, który poznał się z Polem, gdy obaj dostali powołanie do wojska. - Razem byliśmy w Legii, on tam został na dłużej, a ja wylądowałem w Zawiszy. Był dobrym kolegą, nie stronił od alkoholu, ale na boisku zawsze bezbłędny.

Tak się składa, że Pogoń swój pierwszy w historii mecz w pierwszej lidze na wyjeździe rozegrała właśnie w Zabrzu.

- Jechaliśmy tam jak na pożarcie – wspomina Ksol. - Oni byli lepsi pod każdym względem. Prócz Pola mieli w składzie takich piłkarzy, jak Floreński, czy Lentner. Połowa z nich, to byli reprezentanci Polski.

Maślanka komplementuje Pola

Szczecinianie zaprezentowali się jednak nieźle. Przegrali co prawda 1:3, ale wstydu nie przynieśli.

- Pol był piłkarzem kompletnym – komplementuje byłego napastnika Górnika, Bogdan Maślanka, w latach 60 podpora Pogoni Szczecin. - Zawsze grał trochę cofnięty, nie tylko strzelał, ale znakomicie rozgrywał, myślę, że talentem nie ustępował Lubańskiemu.

Właśnie Pol wprowadzał do drużyny takich piłkarzy, jak Włodzimierz Lubański, Zygfryd Szołtysik, Erwin Wilczek, czy Jerzy Musiałek. Tak się składa, że dwaj pierwsi debiutowali w reprezentacji w meczu rozgrywanym w Szczecinie w roku 1963.

Polska rozgromiła wtedy Norwegię 9:0 i była to pierwsza konfrontacja polskiej reprezentacji na szczecińskim stadionie. Lubański w debiucie zdobył trzy gole, a Szołtysik o jednego mniej.

- Trzy dni przed tym meczem rozgrywaliśmy towarzyski pojedynek z kadrą – wspomina B. Maślanka. - Zremisowaliśmy 1:1, ale ani Szołtysik, ani Lubański nie zrobili na mnie szczególnego wrażenia.

Pięć tytułów w pięć lat

W latach 1962-67 Górnik pięć razy z rzędu zdobywał tytuł mistrzów Polski. Wygrywał z zadziwiającą łatwością i z ogromną przewagą nad konkurentami.

- Górnik był wtedy takim zespołem, że inne drużyny mogły z nim konkurować tylko przez 20 minut gry – mówi B. Maślanka. - Potem dominowali już wyraźnie i praktycznie robili, co chcieli.

Nic zatem dziwnego, że broniąca się przeważnie przed spadkiem Pogoń w konfrontacji z zabrzanami stawiana była raczej na straconej pozycji. Jesienią 1964 roku dokonała jednak rzeczy wydawało się niezwykłej. Pojechała do Zabrza po pewną porażkę. W czterech poprzednich wyjazdowych potyczkach przegrywała tam za każdym razem i traciła średnio po cztery gole na mecz. A mimo to sprawiła niespodziankę. Zremisowała 1:1 po golu Bogdana Maślanki.

- Grałem wówczas na pozycji defensywnego pomocnika – wspomina B. Maślanka. - Pamiętam, że zagraliśmy klepkę z Hubertem Fijałkowskim i znalazłem się w sytuacji sam na sam z Hubertem Kostką. To była ładna bramka. Górnik trochę się zdziwił, ale nie potrafił już odpowiedzieć choćby jednym golem.

Porażka z Czarnymi Żagań

Pogoni ten remis niewiele pomógł, bo miała fatalną rundę wiosenną i spadła do drugiej ligi. Jesienią 1964 odpadła też z rozgrywek o puchar Polski, przegrywając na wyjeździe z drużyną z klasy okręgowej – Czarnymi Żagań 1:2.

Jak się później okazało, był to początek drogi małego wojskowego klubiku na ziemiach odzyskanych, który zatrzymał się dopiero w finale, przegrywając z wielkim Górnikiem 0:4. Mało kto pamięta, że trenerem Czarnych był wówczas Jan Dixa – jeden ze szczecińskich pionierów, który organizował futbol w naszym mieście i był historycznym, bo pierwszym trenerem Pogoni w roku 1950 (występowała wtedy pod nazwą Związkowiec).

Dixa urodził się w niemieckim Gelsenkirchen. Był działaczem, sędzią i trenerem. Wraz z innymi szczecińskimi szkoleniowcami: Stefanem Żywotko, Marianem Suchogórskim i Kazimierzem Górskim z Warszawy kończył pierwszy kurs trenerski w powojennej Polsce.

- To był kwiat polskiej myśli szkoleniowej - wspomina po latach Stefan Żywotko. - Przez wiele lat absolwenci tego kursu wytyczali piłkarskie trendy w naszym kraju.

Dixa świetnie znał kilku piłkarzy wielkiego Górnika, bo wcześniej był trenerem reprezentacji Polski juniorów i miał na pewno wpływ na dalszą karierę tych piłkarzy. Niewiele jednak mu to pomogło, bo Czarni w finale przegrali.

Polowanie na Gorgonia

W roku 1966 Pogoń powróciła do ekstraklasy, a szczecińscy kibice zastanawiali się, jak sobie poradzi z wielkim Górnikiem. Obie drużyny miały się spotkać w 10 kolejce spotkań, a Pogoni nikt nie dawał najmniejszych szans. Do meczu przystępowała po serii pięciu spotkań bez zwycięstwa, a Górnik wręcz przeciwnie – w sześciu poprzednich pojedynkach ani razu nie przegrał.

Szczecińska publiczność była jednak świadkiem historycznego wydarzenia, bo portowcy wygrali z Górnikiem po raz pierwszy w historii – po serii 10 meczów bez zwycięstwa. Ograli mistrzów Polski 1:0, a decydującego o zwycięstwie gola strzałem bezpośrednio z rzutu rożnego zdobył Jerzy Krzystolik. Marian Kielec wdał się w polu karnym w przepychankę z Hubertem Kostką, zablokował go i uniemożliwił skuteczną interwencję. W rewanżu Górnik wygrał 3:1, a jedną z bramek zdobył debiutujący, 18 letni Jerzy Gorgoń.

- Pamiętam, że po tamtym meczu śmialiśmy się, że grał w tej świetnej drużynie jakiś olbrzym, który nic nie umiał – wspomina B. Maślanka. - Po latach okazało się jednak, że był to fantastyczny piłkarz, a my go bardzo źle oceniliśmy po pierwszym kontakcie.

Piłkarz Pogoni nie wiedział też wtedy, że Gorgoń w tym samym roku był bliski przejścia do Pogoni Szczecin. Lucjan Kosobucki wypatrzył olbrzyma w maleńkim śląskim klubie MGKS Mikulczyce, był u młodego piłkarza w domu, bez problemów dogadali się i nic nie wskazywało, że coś może potoczyć się inaczej.

Kosobucki nie doczekał się

Lucjan Kosobucki czekał na Gorgonia w Szczecinie, ale piłkarz nie przyjeżdżał. O wszystkim zadecydował przypadek. W Górniku dowiedzieli się, że młodym piłkarzem ze śląska zainteresowana jest Pogoń. Nikt w tak potężnym klubie, jak Górnik nie zaprzątał sobie wówczas głowy jakimś juniorem, tym bardziej, że na pierwszy rzut oka Gorgoń nie sprawiał wrażenia piłkarskiego wirtuoza.

Poszło o rzecz ambicjonalną. Górnik nie zamierzał wypuszczać piłkarza, którym interesował się inny I-ligowiec. Można zaryzykować tezę, że gdyby nie zainteresowanie Pogoni Gorgoniem, to piłkarz mógł nigdy nie trafić do ekstraklasy. ©℗ Wojciech Parada

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Juz myslalem..
2017-09-23 07:43:47
No ze wszyscy wszystko zapomnieli a tu masz niespodzianka.Z bliskiej przeciez od Szczecina Szwecji ogladam zawsze mecze Pogoni,Legii i wlasnie Gornika.Ten Gornik jakby powoli wraca do dawnej swietnosci czego oczywiscie mu zycze ale niech dzis wygra jednak Pogon.Pozdrowienia BM. PS.Czytam tez w Internecie o Pogoni i niektore dyskusje nie sa mile.Szkoda ze tak dziwnie sie zlozylo ze wszyscy juz prawie w Polsce maja nowe piekne stadiony a w Szczecinie jakby czekano byc ostatnimi..Dlaczego? ..To dziwne bo wlasnie w Szczecinie taki nowy stadion powstac powinien pierwszy.Nikt nie powinien zapominac tego ze kopie Pogoni Lwow pare miast w Polsce chcialo zrobic np Gdansk,Wroclaw czy Bytom ale dzieki ludziom wlasnie moze ze Lwowa lub okolic to udalo sie dokonac tego tylko w Szczecinie.Jestem pewnie jednym z milionow polakow mieszkajacych gdzies na calym swiecie co jak patrzyli w TV na wystep Pietrzaka w Opolu to pewnie im lzy same lecialy.No a juz kazdemu w Szczecinie napewno chyba ze nie sa..!

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA