Czwartek, 25 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Przeciwko płochości

Data publikacji: 19 listopada 2016 r. 13:05
Ostatnia aktualizacja: 08 listopada 2018 r. 02:44
Przeciwko płochości
 

Esej autobiograficzny – a zbiorem takich właśnie esejów są „Cienie moich czasów” – to chyba idealny gatunek dla Bronisława Wildsteina. 

Rozważania teoretyczne, do których pisarz ma nieprzezwyciężalną skłonność i które same w sobie bywają dość przyciężkawe, zderzone z portretami, anegdotami, autobiograficznymi wyznaniami i złośliwościami wobec oponentów, dają bardzo interesującą całość.

W skali makro „Cienie…” to rozliczenie z modami intelektualnymi naszych czasów, skarga konserwatysty na świat, który za sprawą ideologii wypadł z kolein, i jednocześnie wypowiedź przeciwko życiu pozbawionemu ciężaru, przeciwko nieważkości. Jak stwierdza Wildstein: „Frywolność, czyli płochość, to duch powierzchni, klątwa nieustannego trzepotania, przefruwania z rzeczy do rzeczy, z osoby na osobę jak rzecz traktowaną, niekończąca się gonitwa za nowym doznaniem, które okazuje się tylko repetycją starego” (s. 237-238). Czytając te diagnozy, warto mieć w pamięci zbiór wywiadów „Profile wieku”, w których Wildstein brawurowo rozprawił się z idolami kampusowej lewicy.

Jednocześnie jednak pisarz wie, że sprawy bywają bardziej skomplikowane niż w idyllach niektórych konserwatystów. Daje wyraz tej wiedzy we fragmentach autobiograficznych. Wprost pisze o poważnych problemach psychicznych siostry, o matce odreagowującej urazy po pierwszym mężu alkoholiku, o tym, jak oskarżał ją o przedwczesne odejście ojca („Bezpośrednio po jego śmierci miałem wrażenie, że rozkwitła” – s. 7). Te wątki nie pozwalają Wildsteinowi klepać prawicowych frazesów o tym, jaką ostoją w morzu lewackich toksyn jest życie rodzinne.

Najpyszniejsze są, rzecz jasna, portreciki salonowych autorytetów. Jakby ktoś jeszcze nie rozumiał, dlaczego w ostatnich wyborach Polacy odrzucili dotychczasowy establishment, to niech sobie poczyta, jak Tomasz Jastrun zwierzał się na łamach prasy, jak to z obrzydzenia nie mógł dokończyć obiadu w restauracji, bo zobaczył w niej Wildsteina. Albo o tym, jak Seweryn Blumsztajn zmusił do odejścia z „Wyborczej” Romana Graczyka za to, że ten ośmielił się mieć nieco bardziej zniuansowaną opinię na temat lustracji niż reszta redakcji – stało się to w czasie, gdy Graczyk bardzo potrzebował pieniędzy na rehabilitację syna po udarze. Albo o Agacie Bielik-Robson, która niezwykle inteligentnie krytykowała fobie salonu, gdy została przez niego odrzucona, i stała się dokładnie tym, co parodiowała, gdy salon przyjął ją z powrotem. Dla jasności – Wildstein nie szczędzi też krytyki własnemu środowisku. Na przykład kąśliwie pisze o swoim odejściu z Telewizji Republika.

Jest też samokrytyczny. Z wszystkich jego wyznań winy najważniejsze wydaje się takie oto: „W 1989 roku ogromna większość dawnych opozycjonistów uznała, że za ich poświęcenie należy im się uczestnictwo we władzy. Dotyczyło to zwłaszcza członków elitarnej elity przedsolidarnościowej. Późniejsze wydarzenia były w dużej mierze konsekwencją tej postawy. Wiem coś o tym, bo czas jakiś odczuwałem podobnie. Tak jak każdy, mam się czego wstydzić” (s. 305).

Pewnych rzeczy się Wildstein wstydzi, a innymi – chełpi. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu czytając, jak autor „Doliny nicości” przechwala się, że na spotkanie z nim przyszło więcej osób niż na spotkanie z Adamem Michnikiem, gdy relacjonuje swoją bezkompromisowaną wędrówką przez Harlem nocą albo gdy wspomina, jak przywiązany do swoich najwyższych standardów moralnych, odmówił prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, gdy ten ustami swojego rzecznika zaprosił go na śniadanie („Niestety, wszystkie śniadania mam zajęte – odpowiedziałem z nieukrywaną satysfakcją” – s. 356). Gdybyśmy choć na moment zapomnieli, jak twardym facetem jest Wildstein, on zaraz niechybnie nam o tym przypomni…

Ale to marginalia. Rzecz najważniejsza jest taka: Wildstein to istotny gracz polskiej sceny publicznej, także dlatego, że kompletnie niesterowalny, a „Cienie naszych czasów” to jego najbardziej przystępna książka. Dlatego warto do niej sięgnąć – choćby po to, aby wściec się na autora. ©℗

Alan SASINOWSKI

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Zibi
2016-11-20 16:42:14
zadajmy pytanie Czy opisał jak zakablował swoich kumpli z gazety w stanie wojennym w Paryżu, że pracują nielegalnie z zemsty jak został wywalony z redakcji.
szmirek
2016-11-19 19:06:20
W Polsce jest wielu takich nawiedzonych.To niestety widać po wynikach ostatnich wyborow i dlatego jesteśmy w takiej sytuacji w jakiej jestesmy.
Jakób
2016-11-19 16:06:22
Kto będzie chciał czytać wypociny tego "nawiedzonego"?

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA