Czwartek, 25 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Wydział niezwykle atrakcyjny

Data publikacji: 22 października 2015 r. 12:44
Ostatnia aktualizacja: 22 lutego 2016 r. 13:16
Wydział niezwykle atrakcyjny
Po przylocie do miasta Windhoek (stolica Namibii) studenci oczekiwali na autobus, który zawiózł ich na dworzec. Pociąg zawiózł ich następnie do do Walvis Bay, gdzie oczekiwał na nich polski trawler. (Fot. z archiwum M. Ciupińskiego)  

To był wydział, którego studenci byli w ciągłym ruchu. Przemieszczali się po Niebuszewie, to znów po Wybrzeżu, w końcu po morzach i oceanach. To był - jak na tamte czasy - wydział ekskluzywny, a o jedno miejsce walczyło nawet kilku kandydatów.

Wydział Rybactwa Morskiego i Technologii Żywności (pochodzenia morskiego) przeprowadził się do Szczecina pod koniec lat 60. z Olsztyna. Umiejscowiono go w przy ul. Kazimierza Królewicza w budynku przypominającym podstawówkę, na obrzeżach centrum miasta. To był dobry czas dla polskiego rybołówstwa. Na Morzu Północnym łowiły nasze statki, a do kraju wędrowały beczki z solonym śledziem. W prawie każdym sklepie spożywczym obok konwii z mlekiem stała wielka beczka ze śledziami, na wagę. W poszukiwaniu nowych akwenów coraz większe polskie trawlery wpływały na łowiskach oceaniczne. Także nasz Bałtyk obfitował w ławice ryb, a zwłaszcza w pokaźnych rozmiarów dorsze.

Z Kazimierza Królewicza wszędzie było daleko. Do rektoratu na Janosika, na zajęcia przy Słowackiego, na WF i zajęcia z wojska w budynkach parku przy Broniewskiego, wreszcie do akademików przy Chopina. Normą więc były ciągłe wędrówki. Punktem ich przecięcia był często bar mleczny Kogel Mogel, w którym w latach 70. i 80. niedrogo można było skonsumować choćby kaszę gryczaną ze skwarkami.

Na Wydziale Rybactwa... wiedzę zdobywali młodzi ludzie z całej Polski. Ciągnęły ich atrakcyjne studia i praktyki morskie. Ci którzy nie dostali się na I rok, nie mieli zamkniętej drogi. Mogli - i tak też chętnie robili - popracować przez rok w ramach Ochotniczych Hufców Pracy w kołobrzeskiej Barce. 

Na początku trzeba było zaliczyć pierwszy rok, gdzie zmorą dla "humanistów" były przedmioty ścisłe: matematyka, statystyka, fizyka, chemia i biochemia. Później już studiowano tylko przedmioty kierunkowe. W swoim najlepszym okresie wydział kształcił w trzech specjalnościach: ichtiologia, eksploatacja zasobów i ochrona morza; technologia żywności pochodzenia morskiego. Po kilku latach utworzono także ekonomikę i organizację gospodarki rybnej. W efekcie absolwenci zostawali mistrzami i technologami przetwórstwa rybnego na trawlerach przetwórniach, ichtiologami, kierownikami i dyrektorami z branży. Prowadzili gastronomię lub hodowali ryby.

Mocną stroną Rybactwa (tak nazywało się wydział) było zaangażowanie studentów w działalność naukową, czego odbiciem były koła naukowe. Jak napisał w krótkiej monografii prof. Juliusz Chojnacki, "był to atrakcyjny wzorzec zajęć pozaprogramowych". "Wtedy mówiło się o atmosferze i miło spędzonym czasie na słynnych obozach nad morzem (zawsze nie dalej niż 100 m od brzegu) Naukowego Koła Oceanograficznego, obozach nad jeziorami i Zalewem - Naukowego Koła Hydrochemików, czy szkoleniach i zdobywaniu kolejnych stopni wtajemniczenia w pracy i badaniach pod wodą w Studenckim Naukowym Kole Badań Podwodnych, albo specjalistycznych działaniach w terenie Naukowego Koła Systematyki Ryb, lub Naukowego Koła Akwakultury czy Technologów Żywności".

Małgorzata Winiarska, która studiowała na Rybactwie w latach 1978-83, wspomina inwentaryzację dna Jeziora Ińsko przez studentów z Naukowego Kola Badań Podwodnych. - Najpierw musieliśmy wykonać swoistą "siatkę kartograficzną" z linek, potem nurkując sprawdzaliśmy florę i faunę w wyznaczonych sektorach.

Na kolejnym obozie studenci płetwonurkowie zbudowali na dnie Bałtyku na wysokości Dziwnowa pierwszą sztuczną rafę z opon.

Nie narzekali też przyszli technolodzy żywności. Uczyli się, jak najlepiej przetworzyć lub zakonserwować ryby. Poznawali technologię nowych produktów, np. hamburgerów czy paluszków rybnych. Jedną z atrakcji na ćwiczeniach było wędzenie według naukowo wyliczonych równań.

Ale w kraju za żelazną kurtyną wielką atrakcją były zwłaszcza praktyki morskie - bałtyckie (po pierwszym roku) i dalekomorskie (po trzecim). Co prawda na oceanie czekała pod pokładem robota z oprawianiem mintaja, błękitka czy kalmara, ale potem była nagroda - zawinięcie do któregoś z wielkich portów.

Atrakcyjną wyprawę na ryby przeżył Mirosław Ciupiński, który studiował na wydziale w latach 1980-85. - Byłem na dwóch łowiskach. Najpierw na szelfie namibijskim łowiliśmy ostroboka, potem kalmary na szelfie patagońskim.

Przepłynięcie z jednego łowiska na drugie zajęło jakieś dwa tygodnie. - Mile wspominam Walvis Bay (Namibia), gdzie nasz gryfowski trawler "Kantar" stał przez jakiś czas w naprawie. Potem - po drugiej stronie Atlantyku - mogliśmy podziwiać urugwajskie Montevideo, gdzie oczywiście prawie każdy zakupił kożuch, z których słynął Urugwaj - dodaje.

Oczywiście nie samą nauką student żył. Na Rybactwie życie towarzyskie kwitło. Formy były różne, jedną z nich były wieczorne spotkania w akademikach. Zwłaszcza, gdy pokój był przepełniony „waletami" - studentami mieszkającymi na dziko. Ale kultura przybierała też bardziej wyrafinowane formy. Jedną z nich były Bale Neptuna, otrzęsiny, i wreszcie na forum ogólnouczelnianym Kultary - Dni Kultury Akademii Rolniczej. To były takie lokalne juwenalia, w które "angażowali się dziekani, rektorzy, prorektorzy – a chyba najbardziej zaciekle walczył u boku swych podopiecznych pan profesor Winnicki, pieszczotliwie zwany Winniczkiem, Dziekan Wydziału Rybactwa Morskiego" - wspomina po latach w internecie Wojciech Hawryszuk (dodajmy nierybak, ale za to znany animator kultury).

Dziś nie ma już podstaw tamtej wielkości wydziału. Bo nie ma już polskiego rybołówstwa dalekomorskiego, a rybołówstwo bałtyckie jest mocno okrojone. Zniknęły także z mapy dawne państwowe przetwórnie rybne (na szczęście samo przetwórstwo przetrwało i unowocześniło się). Od dawna nie ma też Zjednoczenia Gospodarki Rybnej i centrali handlowej Rybex. Wraz z upadkiem poprzedniego ustroju Szczecin przestał być stolicą polskiego rybołówstwa. Dawni absolwenci zmienili zawody (lub z morza poszli na bezrobocie).

Obecny wydział wraz z całą AR przeszedł do Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego. Zmienił też nazwę na Wydział Nauk o Żywności i Rybactwa. Proporcje zostały więc odwrócone na korzyść (nie tylko morskiej) żywności. I choć nie ma już dalekomorskich rejsów, pozostały inne - z ciekawymi zajęciami i praktykami - kierunki.

Marek Klasa

!PRZECZYTAJ INNE ARTYKUŁY Z "KURIERA MORSKIEGO'

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

koleżanka z roku
2016-02-22 13:12:22
No Marek pięknie to napisałeś!!!!!!!!
RychO
2015-10-24 09:18:08
Internetowa strona byłych studentów, pracowników i sympatyków Wydziału: http://rybacy.org/

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA